2021 rok upłynął mi pod znakiem tego przysłowiowego spojrzenia wgłąb siebie… No dobra, nie ma chyba co się tłumaczyć. W minionym roku słuchałem muzyki dla przyjemności, a nie dziennikarskiego obowiązku. I bardzo się z tego cieszyłem, dopóki nie trzeba była tego nieszczęsnego 2021 podsumować. Na szczęście nie jest z tym aż tak źle i kilkanaście bardzo dobrych płyt udało się wyciągnąć. A przy tym mogę z pewnością powiedzieć, że nabrałem nowej energii do odkrywania rzeczy w 2022. To będzie dobry rok.

A co do samego podsumowania – jak zwykle – nie przywiązywałbym się do kolejności tych płyt z tym wyjątkiem, że „Ultrapop” zdecydowanie najlepszy.

The Armed - Ultrapop // hardcore, punk, mathcore, pop


Nie będę ukrywał – dałem złapać się na hype, ale – a to rzadkość – ten hype totalnie “dostarczył”. I o ile jestem zwolennikiem mówienia o muzyce bez towarzyszącej otoczki, tutaj nie da się nie wspomnieć o wszystkim tym, czym jest The Armed. Kwestię składu, tajemniczości czy… budowania masy mięśniowej przeorali już wszyscy. Ja tylko dodam, że jestem zachwycony jak to wszystko zostało ograne marketingowo, wizualnie i estetycznie. A sama muzyka? No jest tu wszystko, co kocham – od popu po mathcore. Momentami nawet trochę metalu. A przy tym to wszystko pięknie składa się w całość, buduje pewną dramaturgię i niesamowicie oczyszcza. Przekatowałem ten album pewnie ponad sto razy. I nie zamierzam przestać.

Amyl and the Sniffers - Comfort To Me // garage punk, pub rock

 

Fajnie, jak artyści i artystki się rozwijają. Nawet, a może nawet szczególnie, jeśli chodzi o energetycznego, jakby nie patrzeć, rock’n’rolla. Amyl and the Sniffers w ciągu zaledwie dwóch lat od bardzo docenionego debiutu, właśnie to zrobili. “Comfort To Me” brzmi lepiej, ma lepsze piosenki i zahacza o więcej gatunków, a przy tym dalej po prostu kopie, bawi, jednocześnie zmuszając do myślenia.

Idles - Crawler // post-punk

 

Recenzując trzecią w dorobku Idles płytę “Ultra Mono” wspominałem o tym, że jest to niezły album, ale gdzieś ta przyjęta do tej pory formuła zaczyna się wyczerpywać i jeśli kolejny album będzie powielał te same schematy to już raczej nie będzie mógł liczyć na taką sympatię krytyków i odbiorców. Nie wiedziałem wtedy, że ta czwarta płyta jest już w zasadzie gotowa. “Crawler” sprowadza trochę “Ultra Mono” do roli albumu, który zamyka pierwszy okres działalności zespołu. Podsumowuje wątki, puszcza w obieg niewykorzystane przy tworzeniu pierwszych dwóch płyt motywy i pozwala myśleć zespołowi o nowych horyzontach. A tych na “Crawler” jest wiele. Tam gdzie spopularyzowana przez bristolczyków scena brexitcore’owa na potęgę kopiuje dokonania The Fall czy Talking Heads, Idles bierze na warsztat Massive Attack, Beastie Boys czy nawet klasyków grindcore’u. Oczywiście nie brak tu piosenek, które stanowią pewną strefę komfortu dla dotychczasowych fanów, ale nawet one brzmią bardziej świeżo. Chyba nabrałem optymizmu, co do dalszej twórczości tego zespołu.

Dry Cleaning - New Long Leg // post-punk

 

A skoro przy brexitcorze jesteśmy to warto pochwalić zespół, który na radarach fanatyków tego ruchu znalazł się w tym roku za sprawą debiutanckiego LP “New Long Leg”. Dry Cleaning brzmią na tym albumie, jakby opowiadali dwa bardzo ciekawe opowiadania jednocześnie. Za jedno z nich odpowiada Florence Shaw – wokalistka, której nieco flegmatyczny ale jednocześnie bardzo angażujący styl przypomina nieco niektóre dokonania Kim Gordon – wciąga nas w odmęty swojej świadomości czasem dziwnymi, czasem przyziemnymi historiami. Druga opowieść rozgrywa się w warstwie instrumentalnej, bo tutaj koledzy Florence wjeżdżają w niesamowicie wciągającą wersję post-punku z elementami krautu. Świetne połączenie.

Water From Your Eyes - Structure // indie rock, art pop, post-industrial

 

W pewnym sensie ta płyta ma coś wspólnego z The Armed. A mianowicie różnorodność stylów zaprezentowanych w ramach jednego albumu. Chicagowsko – nowojorski duet poznałem za sprawą otwierającego tę płytę kawałka “When You’re Around”. Jako, że jest to bardzo dobry utwór z gatunku typowego, amerykańskiego indie rocka, właśnie tego spodziewałem się dalej. Jednak już na drugim kawałku nastąpiło zdziwienie. Na “Structure” prawie każdą piosenkę można podpiąć pod inny, odległy od reszty, gatunek. I tak Water From Your Eyes eksplorują tu post-industrial, kraut rock, art pop, neo-psychodelię czy nawet techno. A do tego dorzucają dwa kawałki, które zaliczyć można do nurtu spoken word. Brzmi niespójnie? W tym właśnie ambaras, że wcale tak nie jest. I dlatego ten album zostanie ze mną na długo.

Turnstile - Glow On // hardcore punk

 

No tak, zbawiciele rocka. Nowa Nirvana. Hardcore dla słuchaczy hip-hopu. Najbardziej pomysłowy zespół na Ziemi. W każdym z tych stwierdzeń jest dużo przesady, ale jednocześnie “Glow On” sprawia, że Turnstile zasługują na to, aby o każdym z tych epitetów w ich kontekście realnie dyskutować. Cieszę się za każdym razem, gdy słyszę zespoły z tej sceny, które grają tak jakby przeszły operację wyciągnięcia kija z dupy, a Turnstile naprawdę robią wrażenie, jakby go nigdy tam nie mieli. I zdaje się, że osiągnęli mistrzostwo w kreowaniu fajnych punkowych letniaczków. Choć przy “Glow On” nie można pominąć także tych kawałków, w których wyszli z tego schematu. Bo te także są świetne.

Injury Reserve - By the Time I Get to Phoenix // hardcore hip-hop, experimental hip-hop

 

Wesoło już było, teraz czas na dużą dawkę mroku. “By the Time I Get to Phoenix” ukazuje zespół opłakujący stratę jednego ze swoich członków. A, jako że mamy tu do czynienia z ekipą geniuszy w zakresie alternatywnego hip-hopu to z żałoby tej wyszło fenomenalne, bardzo niepokojące i rozrywające serce dzieło. “By the Time I Get to Phoenix” to płyta, która na dłuższą metę ma szansę zredefiniować hip-hop. Szkoda tylko, że potrzeba było do tego tak smutnej historii.

black midi - Cavalcade // avant-prog, noise rock

 

Dla wielu najbardziej przehype’owana płyta roku. Dla mnie taka, która w zjadliwy i bardzo angażujący sposób wciągnęła mnie w, raczej nieodwiedzany, świat progresywnego rocka. Londyńczykom udała się trudna sztuka atrakcyjnego i przebojowego podejścia do gatunku, który jawi mi się jednak jako nudny, przeintelektualizowany i – przede wszystkim – zbyt mocno oparty na czysto technicznych umiejętnościach artystów. Tych zresztą chłopakom również nie brakuje. Ba, na młodej scenie rockowej trudno o bardziej wykwalifikowanych muzyków. I siłą tego albumu jest to, że zawarte na nim piosenki nie są pretekstem do popisywania się tymi umiejętnościami. To raczej skille uzupełniają bardzo fajnie napisane piosenki. Tak jak być powinno.

Shame - Drunk Tank Pink // post-punk, art punk

 

Czy 2021 był rokiem rozwoju? Pewnie nie zostanie tak zapamiętany, ale jednak w aż przy kilku płytach na tej liście wskazałem właśnie na rozwój, jako jedną z najważniejszych cech. Shame zdecydowanie przodują pod tym względem. To mądre chłopaki. Nie interesuje ich powtarzanie patentów, które spodobały się fanom na pierwszej płycie. Dość powiedzieć, że najciekawsze i zdecydowanie najlepsze kompozycje na tej płycie to “Born In Luton” i “Snow Day” – rzeczy dużo bardziej rozbudowane, a przy tym inkorporujące do muzyki Shame wpływy takich zespołów jak np. Slint czy Women. Jednocześnie cieszę się, że mimo tego zdecydowanego rozwoju, chłopaki nie stracili swojej chuligańskiej energii. Takie połączenia są najgroźniejsze. A w tym wypadku – najlepsze.

Julien Baker - Little Oblivions // indie rock, singer/songwriter

 

Julien Baker to osoba, która swoja karierę zaczęła od niemalże akustycznych, folkowych kompozycji, do których z każdą płytą dodaje nieco warstw. Na trzeciej – “Little Oblivions” osiągnęła ona już brzmienie pełnego, rockowego zespołu, a przy tym… nagrała najpiękniejszy album w swojej karierze. Dużą siłą jest tu szczerość w mierzeniu się ze zniszczonymi relacjami, własną seksualnością i tendencjami do nadużywania pewnych środków. Jednocześnie – mimo tych raczej minorowych treści, jest to zdecydowanie żywa i bardzo “uwolniona” płyta. A to bardzo cieszy.