W dzień warszawskiego koncertu Greg Puciato, Joshua Eustis oraz Steven Alexander mieli jasno sprecyzowane plany: iść na pierogi. Oprócz soundchecku i wywiadu, oczywiście. Miałam to szczęście, że Alexa i Josha spotkałam przy wejściu do klubu Hybrydy. Spytałam ich gdzie idą, skoro zaraz mamy rozmawiać. „Greg odpowie na wszystkie twoje pytania” – zapewniał mnie Josh. Jednak nie miałam w planach tak łatwo dać za wygraną, tym bardziej, że do samego Josha miałam kilka osobnych pytań. Jak się szybko okazało, moje miauczenie jest równie skuteczne po angielsku i po szybkim papierosie zeszliśmy razem do klubu, zgarniając po drodze Grega. To naprawdę niesamowite uczucie móc porozmawiać ze swoim idolem i chociaż planowałam inaczej, drżącym głosem na dzień dobry wypaliłam:

Jak się czujesz wracając do kraju, w którym miałeś wypadek?
Greg
: Bardzo się cieszę, że wróciłem do Polski. To nie jest mój pierwszy raz po wypadku, wcześniej wróciliśmy do Krakowa, żeby dokończyć trasę koncertową. Zawsze kochałem Polskę, moja rodzina stąd pochodzi, ten kraj jest mi bliski. Wszystkie koncerty wspominam bardzo dobrze i uwielbiam spędzać tutaj czas. Dlatego dziwnie się czuje z tym że Polska stała się teraz synonimem tego wypadku, naszych problemów. Ja sam nie kojarzę jej z tym wydarzeniem, nie traktuję powrotu do tego kraju jako rodzaju oczyszczenia czy zwycięstwa. Stało się co się stało, ale mogło się to wydarzyć w każdym innym kraju.

W wielu wywiadach pytają o ten wypadek. Zastanawiałam się, czy jest to temat, który Cię prześladuje.
To prawda, często jestem o to pytany, ponieważ to dosyć wyjątkowa sytuacja. W momencie tego wypadku raczej żaden z nas nie myślał o tym, jak wielka ta sprawa będzie. Niewiele zespołów ulega wypadkom, ale my w tamtym momencie byliśmy po prostu szczęśliwi, że nikomu z nas nic się nie stało… oglądanie tego potem w wiadomościach było bardzo surrealistyczne. Pamiętam, że dzień po wypadku jechaliśmy taksówką. W środku były mini telewizor, w którym leciały wiadomości i nagle zobaczyliśmy video z naszym autobusem, jakieś napisy po polsku a pośród nich nazwa naszego zespołu. To było bardzo dziwne.

Pamiętam, że w dzień wypadku dużo moich znajomych wysyłało mi linki z wiadomościami o kraksie. To było dla mnie bardzo surrealistyczne, że nagle jesteście we wszystkich mediach.
Tak! Policja potem powiedziała, że po prostu tego roku nie było dużo wypadków, na pewno nie na taką skalę. Dlatego ten nasz był tak rozdmuchany. Wiesz, w Stanach jest ich pełno. Podejrzewam, że w samym LA jest więcej wypadków w jeden dzień niż tutaj przez cały rok. Więc tam raczej nikt by się na tym nie skupił albo byłoby w wiadomościach przez dwie sekundy.



Słuchałam dosyć uważnie waszego nowego albumu, „Infinite Games”. Po przesłuchaniu przyszło do mnie jedno określenie – pewność siebie.
Alexander
: Pierwszy album był poszukiwaniem. Próbowaliśmy się dotrzeć, ustalić, w którą stronę zmierzamy. Na tym już wiedzieliśmy. Znaliśmy swoje silne strony i pozwoliliśmy sobie na przestrzeń kreatywną. Poszło nam o wiele szybciej. Każdy zajął się swoją częścią i tak złożyliśmy drugi album.
Greg: Zaufaliśmy sobie, żaden nie próbował sterować innymi, nie brał na siebie więcej niż powinien. Zaufaliśmy też przeznaczeniu – okazało się, że wystarczy puścić kierownicę i dać się ponieść. Połowa pracy  to tak naprawdę zaufanie – przynosisz coś i wiesz, że nie zrobisz z tego nic więcej i oddajesz to kolegom z zespołu wiedząc, że oni zrobią z tym coś, co okaże się właśnie tym, czego Ty szukałeś. Żeby rozwinąć takie zaufanie, potrzeba czasu. Ale kiedy już dotrzesz do tego miejsca, przychodzi pewność siebie. Dlatego słychać to na tej płycie. Zgadzam się z tym, co powiedziałaś.

Możecie porównać pracę nad pierwszym i drugim albumem?
Alex
: Pierwszy album powstawał strasznie długo. Każdy z nas był w trasie, zajęty innymi projektami. Bardzo rzadko udawało nam się znaleźć w trójkę w jednym pomieszczeniu. Ukończenie go zajęło nam strasznie dużo czasu… jakieś pięć lat?
Josh: Zaczęliśmy nagrywać w 2011, a ukończyliśmy w połowie 2015 roku.
Alex: A album wyszedł w 2016 roku. Więc tym razem poszło o wiele szybciej…

Czy byliście zadowoleni z kawałków, które powstały tak dawno?
Alex
: Tak! Koniec końców wyszło bardzo dobrze, wszystko brzmiało jak elementy układanki, które udało nam się zebrać w jedną całość. Wciąż brzmiało to jak jedność, nie mieliśmy problemu z połączeniem tych utworów.
Josh: Od 2011 do 2013 roku nieustannie pracowaliśmy nad szkieletami utworów. I wciąż odrzucaliśmy te pomysły. Jak tylko coś skończyliśmy, wyrzucaliśmy do kosza, bo nam się nie podobało. W kółko – nie, nie i nie. W końcu w 2014 roku zamieszkaliśmy razem. (do Alexa) – Ty wróciłeś z trasy z NIN latem 2014 roku… Więc jesienią już wiedzieliśmy, jaki będzie nasz kierunek. Wtedy wykonaliśmy lwią część roboty. Tak naprawdę były to trzy miesiące nieustannej pracy. Kiedy jeden spał, dwóch siedziało w studiu i na odwrót. Praca całą dobę.
Alex: Z albumem numer dwa poszło o wiele szybciej. Wszyscy byliśmy w tym samym mieście, mieliśmy dużo pomysłów, które do siebie bardzo pasowały.
Josh: 14 tygodni. O wiele szybciej.

Słyszę w drugim albumie dużo Telefon Tel Aviv.
Serio?

Tak, na przykład w utworze „Lies About You”. Ten keyboard brzmi jak żywcem wyjęty z „Birds”.
(pokazuje na Alexa) on to napisał!

Serio?!
Alex:
Telefon jest dużą inspiracją dla mnie i dla Grega, więc nie dziwię się, że to słychać na albumie. Czerpiemy od siebie garściami – czasami Greg napisze coś, co jest „moją” melodią,
Josh: (śmiech) Tak, wszyscy z siebie zżynamy.
Greg: Jesteśmy swoimi fanami.
Alex: Ale super, ze to słychać. To bardzo interesujące.



Greg, czy doświadczenia z Dillinger Escape Plan udało się przełożyć na pracę przy Black Queen?
Jasne, ciężko nie mieć doświadczeń przy pracy nad sześcioma albumami – nauczyłem się naprawdę wiele. Nigdy nie byłbym w stanie nagrać albumu Black Queen na przykład w 2001 roku. Dojrzewałem przez te 17 lat w DEP. Jestem o wiele dojrzalszy na tym albumie niż na Fever Daydream dzięki Dillingerowi, dojrzewasz za każdym razem, kiedy nagrywasz album. Nie wiem za bardzo, co mogę powiedzieć… oczywiście moje mocne strony tutaj są kompletnie inne niż na płytach DEP, moja rola tutaj jest kompletnie inna. Ale na to też mają wpływ ludzie, którymi się otaczam. Z innymi ludźmi nie powtórzysz tej samej rozmowy, nie uzyskasz tej samej energii. Dlatego czynniki zewnętrzne są kompletnie inne, ale nie sądzę, żebym ja się specjalnie różnił. Moje podejście do pracy czy pisania jest takie samo.

Chciałam Was zapytać o scenę muzyczną w LA. King Dude powiedział (link), że to miejsce, gdzie zjeżdżają się wszyscy dziwni, kreatywni ludzie. Zgodzicie się z tym stwierdzeniem?
Josh
: Totalnie! Scena LA to chyba najlepsza scena w północnej Ameryce. To prawdziwe wariactwo. Jest tam prawie każdy rodzaj muzyki – od elektroniki po muzykę eksperymantalną, wszystko. To naprawdę niesamowite. Najlepsze jest to, że wszyscy się znają. To ogromna scena – fani techno chodzą na gotyckie eventy, goty chodzą na noisowe imprezy, fani noise’u idą na imprezę techno… wszyscy są wszędzie. Ta scena nie jest podzielona, to wszystko to underground.
Alex: Idziesz na jakąś imprezę i okazuje się, że wszyscy Twoi znajomi tam są.
Josh: (śmiech) Dokładnie! Wszyscy są wszędzie! W Los Angeles jest bardzo dużo dobrej muzyki. Scena metalowa jest świetna, bardzo płodna.

A co z industrialem?
Josh
: Oczywiście! Youth Code i cała nowa fala industrialu. Oprócz tego Silent Servant, który – moim zdaniem – odpowiada za wprowadzenie emb do techno. Wcześniej nikt tego nie robił! Oczywiście czasem Richie Hawtin zagrał Nitzer Ebb ale wiesz, o co mi chodzi… Vatican Shadow i Silent Servant wprowadzili nową jakość na tej scenie. Nagle wszyscy na scenie techno pokochali EBM. Rozlało się to na cały świat. Równolegle do tego Youth Code wypuścili swoje pierwsze EP, potem podpisali kontrakt z Dais Rec, zaczęli dużo koncertować i to był punkt zapalny dla nowej fali EBM czy industrialu.

Macie jakieś swoje muzyczne perełki z LA?
Josh:
Hide są zajebiści. Ale nie są z LA… ale są naprawdę wyjątkowi i brzmią jak nikt inny.
Alex: Graliśmy z nimi kilka gigów.



Josh, nie wiedziałam, że planujesz coś wydać jako Telefon Tel Aviv. Czy możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?
Josh:
Właśnie nad tym pracuję. Szczerze mówiąc pracuję nad tym od jakichś pięciu lat… Jakoś na wysokości wydania Fever Daydream miałem tonę materiału, nad którym ciągle pracowałem. Ciągle coś odejmowałem, rozbierałem na części pierwsze, składałem na nowo
Greg: W sumie uczysz się tej pracy na nowo.
Josh: Tak, po raz pierwszy pracuję sam, to zupełnie nowa rzeczywistość dla mnie. Używam zupełnie innego oprogramowania, innej metodologii, bez mojego partnera… Jestem nauczony pracować z kimś, zawsze miałem partnera. Praca samemu to jak rysowanie duszy na nowo.

Co spowodowało, że postanowiłeś pracować dalej jako Telefon Tel Aviv?
Długo nad tym myślałem. Tak naprawdę już jakiś czas temu postanowiłem, że zrezygnuję z tego projektu, nie nagram nic nowego pod tym szyldem. Ale potem zacząłem się zastanawiać, czy to jest w porządku – poddawać się bez walki, z góry zakładać, że mi się nie uda. Chyba lepiej jest spróbować i przegrać, niż nie próbować w ogóle.

Potem zacząłem pracować nad muzyką z The Black Queen, z Second Woman i na moim dysku pojawiało się coraz więcej materiału, który – zupełnie przypadkowo – zaczął mieć sens dla Telefon Tel Aviv. Było zbyt mroczne dla Black Queen, a zbyt mało dziwne dla Second Woman. Więc tak, to się dzieje.

Trzymam kciuki i nie mogę się doczekać. Greg, czytałam Twój wywiad dla Revolver Magazine o walce z depresją i atakami paniki. Czemu akurat teraz postanowiłeś, że chcesz o tym opowiedzieć?
Greg:
Bo wreszcie w moim życiu była na to przestrzeń. Przez lata odczuwałem silne oderwanie od rzeczywistości. W szczególności w trakcie tras z Dillingerem, w latach 2015/2016. Nikt o tym nie wiedział, a ja codziennie musiałem wychodzić na scenę i prezentować tę pewną siebie bestię w momencie, kiedy w ogóle tak się nie czułem. To było bardzo dziwne, czułem się coraz dalej od siebie, od prawdziwej rzeczywistości. Coraz ciężej było mi funkcjonować w życiu prywatnym, nie mogłem się pozbierać jako artysta czy performer… poczułem, że ludzie powinni znać kontekst. Przechodziłem wtedy naprawdę trudne chwile, próbując utrzymać te dwa równoległe życia. Chciałem, żeby ludzie wiedzieli o co mi chodziło, kiedy pisałem dany tekst, w szczególności na ostatnim albumie Dillingerów… oni interpretowali te teksty zupełnie na opak. Przez długą część życia myślałem, że nie powinno się dawać ludziom kontekstu do swoich tekstów. Każdy powinien mieć prawo interpretować je na swój sposób. Ale ostatnie lata były tak cholernie ciężkie – koniec Dillingerów, wypadek… to wszystko mnie przerosło, naprawdę nie było ze mną dobrze.

Po prostu poczułem… wiesz, kiedy ludzie się ciebie pytają „Hej, jak się masz?”, możesz ich naprawdę długo okłamywać, ale w końcu to wszystko musi pęknąć. I w końcu spytałem sam siebie czemu po prostu nie mogę odpowiedzieć, jak jest naprawdę. I w pewnym momencie ktoś mnie o to zapytał, a ja po prostu zacząłem mówić. I poczułem się z tym naprawdę dobrze.

To też nie znaczy, że teraz jest ze mną źle. Tak naprawdę teraz jestem w bardzo dobrym miejscu. Nie czuję żadnych punktów stycznych ze sobą sprzed roku. Rok temu miałem niekończące się ataki paniki, fobie, depresję… okazało się, że dobrze jest o tym porozmawiać, otworzyć się. Największym zaskoczeniem okazała się reakcja ludzi. Zaczęli dziękować za to, co powiedziałem. Fani mnie zaczepiali, mówili, że mnie rozumieją, teraz zupełnie inaczej widzą mój zespół czy inaczej odczytują moje testy… i wtedy zdajesz sobie sprawę, że to jest ok. Pokazanie ludziom, ze jesteś słaby i wrażliwy jest ok. Dla mnie to był naprawdę wielki krok, żeby przyznać się, że nie jestem cały czas silny. Takie podeście zmieniło też mnie kreatywnie, stwierdziłem, że mogę pokazać się na albumie jako bardziej wrażliwa osoba, mniej chroniona emocjonalnie. Uważam, że jeżeli jesteś szczery ze sobą i ludźmi, wpływa to na twój proces twórczy, twoją transparentność artystyczną.

Ale czy nie uważasz, że w naszej kulturze jest swego rodzaju kult artysty cierpiącego? Im bardziej cierpisz, tym lepiej?
Okay. Nie wierzę w artystę cierpiącego, ale wierzę w artystę, który odnajduje drogę przez cierpienie. Nie wierzę w to, że powinieneś pozostać w tym stanie na zawsze. W takim wypadku artysta staje się przerysowany, karykaturalny. Nie możesz być wściekły cały czas. To nie jest rozwijające. Nie interesuje mnie to. Nie mam ochoty udawać, że wciąż mam 22 lata.

Ludzie, którzy sami nie przeszli przez depresję, ataki paniki itd. Nie zdają sobie sprawy z tego, ze to nie jest zabawne. Ludzie, którzy wykorzystują te problemy jako swoją artystyczną przywarę to oszuści. Ci ludzie chcą, żebyś uwierzyła, że żyją w niekończącym się smutku, ale zazwyczaj tacy właśnie ludzie tworzą tragiczną muzykę czy sztukę.

Osoby cierpiące na takie problemy tak naprawdę o tym nie mówią… podejrzewam, że tak naprawdę nie ma żadnego artysty na świecie, który nie miałby problemów mentalnych. Ale uważam, że nie powinno się tam zostawać, twoim celem powinno być wyjście z tego.



Może dla ciebie, ale czy na pewno dla fanów? Pamiętam, jak po wydaniu  jednego z ostatnich albumów NIN fani pisali, że Trent powinien mieć znowu depresję, bo wtedy nagrywał o niebo lepsze rzeczy.
Wiesz co, kiedy jesteś w uzależniona albo masz stany depresyjne, Twoje doły są naprawdę głębokie a momenty zwyżkowe naprawdę wysokie. To bardzo żyzna gleba dla sztuki, ale też bardzo prosta droga do popełnienia samobójstwa.
Alex: To bardzo destrukcyjne.
Greg: Wtedy jesteś dupkiem dla innych ludzi, rozpierdalasz sobie życie… ja już wystarczająco dużo złego zrobiłem. Każdy, kto był w takim miejscu wie, że ciężko jest stamtąd wyjść, ale też ciężko jest tam być. Chodzi o to, żeby potrafić znaleźć drogę do tego miejsca, kiedy tego potrzebujesz, ale móc w każdej chwili stamtąd wrócić. Ja się tego nauczyłem, potrafię się znaleźć w tym stanie, odtworzyć tamte uczucia – depresji, przerażenia, wściekłości – ale już nie muszę z nimi zostawać. Więc tak naprawdę chodzi o to, żeby móc o siebie zadbać. Nigdy się tego nie pozbędziesz, jeżeli to masz. To jest w Tobie, rośnie razem z Tobą. Chodzi o umiejętność przekształcenia tego w sztukę, w coś pozytywnego i nie pozwolenia temu pożreć cię. Więc kiedy ludzie pławią się w swoim nieszczęściu, pielęgnują swoją depresję – dla mnie to pierdolona fasada. Albo po prostu są leniwi i nie robią tego, co powinni – czyli uporania się ze swoim gównem, pójścia na terapię czy brania leków… Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, powinien się po nią kurwa udać.
Alex: Artyści i fani się zmieniają, dorastają. To chyba oczywiste, że coś, co podobało ci się kiedy miałeś 20 lat nie będzie podobało ci się tak samo, kiedy będziesz starszy.
Greg: Ale wciąż możesz tworzyć dobrą sztukę!
Josh: Gdyby Trent dalej nagrywał piosenki w stylu Head Like a Hole, było by to banalne jak skurwysyn!
Greg: Dokładnie! Koleś ma 50 lat. POWINIEN robić soundtracki.
Josh: On się rozwija, nagrywa i produkuje dziwne rzeczy, jego sposób pisania jest absolutnie kuriozalny, dobór instrumentów jest niesamowicie nowatorski…
Greg: gra na saksofonie…
Josh: Jest niesamowicie dojrzały.
Greg: Wie, że nie może robić rzeczy, które już zrobił. Już wolałbym, żeby zaczął pisać książki dla dzieci niż udawał, że jest ciągle wkurwiony.

Coraz więcej muzyków otwiera się na temat zdrowia psychicznego. Co o tym myślicie?
Greg:
to jest potrzebne! Zobacz, ile samobójstw było… Robin Williams, Chris Cornell, Chester Bennington… te rzeczy się cały czas dzieją, więc musi być coś na rzeczy, obojętnie czy będziemy o tym mówić, czy nie. To tez porzucenie tej fałszywej muskulatury…
Alex: …stygmatu, że musisz być silny cały czas… ale to jest niemożliwe.
Josh: Ta toksyczna muskulatura to ogromny problem w naszym środowisku. Widzę to też w środowisku DJ-ów. „Oooo nie możesz imprezować z dużymi chłopakami”. A teraz jest w środowisku też coraz więcej kobiet DJ-ek, które są trzeźwe, uprawiają jogę, śpią do swojego seta, grają show, idą spać dalej. Wydaje mi się, że to się dzieje. Idą zmiany.
Alex: Ludzie muszą być bardziej otwarci! Nie odpowiadać, że mają się dobrze, jeżeli tak nie jest.
Greg: Tak, to jest najgorsze…
Alex: A tak naprawdę czasem zwykła rozmowa potrafi pomóc, jeżeli z kimś jest źle. To jest bardzo ważne.
Greg: To siedzi w tobie i zjada cię od środka. To bardzo toksyczne.
Alex: Pomyśl o Chrisie czy Chesterze, może gdyby ktoś wcześniej powiedział do nich – stary, widzę że coś jest nie tak – może to wszystko potoczyłoby się inaczej?

Wracając do tej silnej figury męskości… Greg, nie bałeś się, jak wokalista Dillinger Escape Plan zostanie odebrany, kiedy się przyzna, ze miał ataki paniki?
Greg:
No jasne! Dlatego tak długo trzymałem to dla siebie. Kiedy wyszło One Of Us Is The Killer zacząłem się czuć, jakbym był w potrzasku. Każdy chciał mnie widzieć zakrwawionego na scenie, kopiącego ludzi po twarzach, wiesz o co mi chodzi? „O stary, musisz zobaczyć ten zespól, ich wokalista jest popierdolony!” A ja tylko myślałem, że już dłużej nie dam rady, że nie mogę być taki cały czas. Bo przecież nie jestem taki cały czas… Emocjonalnie zaczynałem ten zespół właśnie w takim miejscu, ale z czasem z niego wyrosłem, wyrosłem z tego stanu. Więc tak, to było przerażające. Tak samo przerażające było wydanie pierwszej płyty The Black Queen.

Ale szybko się okazało, że moi fani są moimi fanami z powodu mojej szczerości, a nie bo jestem pierdoloną kreskówką. Więc jeżeli masz takich fanów, będą nimi cały czas, dopóki zostaniesz szczery. Wciąż mają płyty DEP, wspomnienia z koncertów. Mogą do nich zawsze wrócić. Ale jeżeli jesteś prawdziwym fanem artysty, to jesteś też fanem jego rozwoju. Razem z nim rozwijasz się też ty. Dlatego jesteś w stanie unieść tę transformację. Kreskówki są dla dzieci.


www / facebook / bandcamp


fot. na górze: Steven Odom

Posted in WywiadTagged ,