Czy powrót na scenę muzyczną po trzynastoletniej przerwie jest łatwy? Genghis Tron za sprawą swojego nowego albumu – „Dream Weapon”, udowodnili w tym roku, że nawet jeśli nie jest, to warto. O wszystkich emocjach związanych z tym wydarzeniem, zmieniających się inspiracjach i składach, a także łączeniu zespołu z życiem osobistym porozmawiałem z ich gitarzystą – Hamiltonem Jordanem.
[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]
Zacznijmy od odrobiny historii. Minęło wiele czasu od waszego poprzedniego albumu i zastanawiam się, jak od wtedy zmienił się wasz świat. Swoją przerwę ogłosiliście jeszcze na MySpace, a wracacie w zupełnie innych realiach.
Tak, myślę, że to, że ogłosiliśmy przerwę na MySpace jest znakomitym symbolem tego, jak wszystko się zmieniło. Wiesz, mój personalny świat też się zmienił i to samo dotyczy mojego kolegi z zespołu – Michaela [Sochynsky’ego – syntezatory]. Zaczęlismy tworzyć te piosenki jeszcze zanim dołączyli do nas Nick [Yacyshyn – perkusja] i Tony [Wolski, choć znacie go też jako Adam Vallely z The Armed – wokal]. Zarówno ja, jak i Michael, wycofaliśmy się niejako z muzyki na długi czas i skupiliśmy się na innych rzeczach. To była ogromna zmiana. Myślę, że obydwaj myśleliśmy sporo o muzyce i tym, co chcemy dalej robić z Genghis Tron, ale po prostu nie spędzaliśmy realnie czasu na tworzeniu. To było całkiem interesujące – wycofać się z muzyki na prawie dekadę. I w pewien sposób chyba wpłynęło na nasz nowy album, bo zgubiliśmy – w dobrym tego słowa znaczeniu – perspektywę na jakiekolwiek oczekiwania, jakie względem nas mogliśmy mieć my sami lub nasi słuchacze. Wiesz, pogodziliśmy się z tym, że nikt już o nas nie pamięta i nie wiedzieliśmy nawet czy nasz label – Relapse Records – będzie zainteresowany wydaniem tej płyty.
Michael i ja zawsze wiedzieliśmy, że będziemy chcieli do tego wrócić, ale wydawało nam się, że dla reszty świata jesteśmy reliktem przeszłości. Mieliśmy dzięki temu możliwość doświadczyć pisania muzyki z pozycji… Nie powiem, że szczerej pozycji, bo ta zawsze jest szczera, ale pozbawionej oczekiwań odnośnie tego, jak to zostanie odebrane i czy kogokolwiek będzie w ogóle obchodzić. I pod tym względem było zupełnie podobnie do momentu, w którym założyliśmy ten zespół, czyli 2004 roku. W 2018, tak jak na samym początku, nie wiedzieliśmy, czy ktoś tego posłucha, więc w dużym uproszczeniu – robiliśmy taką muzykę, jakiej sami chcieliśmy słuchać. Całe to wycofanie oczyściło nam ten proces i dało czystą kartę.
Ale muszę przyznać, że przez cały ten czas muzyka była… Wiesz, pomimo tego, że wycofaliśmy się z nagrywania i jeżdżenia w trasy, Michael i ja pozostaliśmy wielkimi fanami muzyki. Cały czas słuchaliśmy, konsumowaliśmy, chodziliśmy na koncerty – chociaż może już nie tak częśto jak kiedyś. Ja osobiście cały czas słuchałem, myślałem o muzyce i wymyślałem małe patenty – nawet jeśli pozostawały w sferze abstrakcji i nie przemieniały się w piosenki. Moja głowa zawsze była w pewnym stopni przy tym zespole. No i przez te 10 lat pojawiały się też jakieś nowe zainteresowania czy inspiracje, które wpływały na to, co sami zaczęliśmy chcieć robić.
Czyli nie było trudno wrócić do pełnej kreatywności?
To znaczy, wydaje mi się, że było trudno – z kilku powodów. Jeden, bardzo ważny powód to taki, że miałem bardzo długie okresy, w których nawet nie dotykałem swojej gitary. Wręcz wiele miesięcy. I tak samo było chyba z Michaelem i jego syntezatorami. Myślę, że w bardzo dosłownym znaczeniu – zardzewieliśmy i zapomnieliśmy, jak używać naszych instrumentów, więc musieliśmy się z nimi od nowa zapoznać. W dodatku nasze życia osobiste stały się bardziej… Wiesz, gdy pisaliśmy Dead Mountain Mouth czy Board Up The House, mieliśmy po 21, 22, 23 czy 24 lata. Albo byliśmy na studiach, albo zaraz po nich. Nie mieliśmy zbyt wielu obowiązków i gdy pisaliśmy Board Up The House, mieszkaliśmy razem we trzech w jednym domu i pracowaliśmy przez rok nad płytą.
A teraz Michael i ja żyjemy w różnych miejscach, mamy prace i rodziny, więc trudniej było znaleźć czas, żeby pisać i nagrywać. Nie mamy po prostu tyle czasu na poświęcenie zespołowi jak kiedyś. Ale w pewnym sensie działa to na naszą korzyść, bo zmusiło nas do bycia bardzo konkretnymi, ostrożnymi i poważnymi. Dla mnie oznaczało to na przykład wstawanie kilka godzin wcześniej przez kilka dni w tygodniu, żeby popracować nad demem, zanim pojadę do pracy. Musieliśmy szukać na to czasu, bo jest to po prostu nasza pasja i musimy wykrawać na nią trochę z naszego życia. W pewnych aspektach stanowiło to duże wyzwanie. Ale myślę, że skorzystaliśmy na tym, bo musieliśmy być bardziej skupieni na tym projekcie. A zajęło to bardzo dużo czasu. Są pewne elementy na Dream Weapon, które sięgają 2008 czy 2012 roku. Ale większość napisaliśmy pomiędzy 2018 i 2020. Dwa lata ciężkiej pracy, aby stworzyć te piosenki.
To wymaga sporego poświęcenia, aby wrócic do pracy z labelem, może ruszyc w trasę i tak dalej. Nie baliście się?
Raczej w sercu zawsze wiedziałem, że chcemy zrobić kolejny album Genghis Tron i będziemy w stanie napisać coś, z czego będziemy dumni. Czułem to przez większość czasu. Ale od czasu do czasu pojawiały się pewne lęki odnośnie tego, czy my robimy coś dobrego. Czy my w ogóle umiemy ciągle tworzyć muzykę? Czy ja umiem jeszcze grać na gitarze? Nawet gdy wpadałem na jakiś pomysł i wysyłałem go do Michaela. Wiesz, Michael jest moim najbliższym przyjacielem i robimy razem muzykę od 17 lat. Ale czasami zastanawiałem się: „Czy ja w ogóle wiem jak tworzyć rzeczy, które spodobają się Michaelowi?” I tak w kółko. Czy label będzie tym zainteresowany? Szczególnie na początku, gdy mieliśmy tylko parę dem. Przez większość czasu byłem przekonany o ich wartości, ale było trochę zwątpienia z tyłu głowy. Ale potem, z czasem gdy coraz więcej nad nimi pracowaliśmy, czułem że będziemy z tego dumni i stworzymy coś… Wiesz, stworzymy unikalny wyraz artystyczny, z którego będziemy czuć dumę.
Co stanowiło realny impuls do powrotu na pełnej parze?
Wiesz, w pewnym sensie czekaliśmy na odpowiedni moment. Zawsze chcieliśmy to zrobić. Gdy oficjalnie ogłosilismy przerwę w 2010 roku, byliśmy raczej przekonani, że potrwa ona rok czy dwa. Że nie będzie zbyt długa, bo zgodziliśmy się – i dotyczy to również Mookiego [oryginalnego wokalisty], który juz z nami nie gra – że zrobimy kolejny album. Wydawało nam się, że potrzebujemy kilku lat na robienie innych rzeczy, a potem wrócimy. Ale te dwa lata zamieniły się w trzy, cztery, pięć. I przez wszystkie te lata, mimo tego, że byliśmy zajęci innymi rzeczami, kilka razy do roku rozmawialiśmy i mówiliśmy sobie: „Zrobimy to, zrobimy to”. Chęć była zawsze.
Ale ważne było to, że mieszkałem przez dziewięć lat w Kalifornii ze swoją żoną, ale w końcu przenieśliśmy się na drugi koniec kraju. Do Michigan, czyli bliżej miejsca, w którym mieszka Michael. No i zmieniła się moja sytuacja zawodowa. W tamtym momencie odwiedziłem Michaela na weekend i nawet tego nie planowaliśmy, ale zaczęliśmy pracować nad muzyką, a konkretnie nad piosenką, która nazywa się „Alone in the Heart of the Light” i jest piąta na nowej płycie. Miałem taką małą melodię, zagrałem ją Michaelowi i spodobała mu się. Wymyślił parę akordów i zagrał je do tej melodii. Powiedzieliśmy sobie: „OK, podoba nam się to. Jeśli mamy kiedykolwiek to zrobić, musimy to zrobić teraz. Teraz jest najlepszy czas.” Wydaje mi się, że wyniknęło to ze spotkania na żywo, przebywania w tym samym pomieszczeniu, pracowania razem nad muzyką i odbudowaniu tego uczucia. Zorientowaliśmy się, że nigdy nie będzie łatwiej i musimy złapać ten moment, rozpalić ogień i zamienić go w coś wielkiego.
Dream Weapon brzmi inaczej niż poprzednie albumy. Co stanowiło jego inspirację? Czy zmieniła się ona w stosunku do tego, co przyświecało wam wcześniej?
Wiesz, powiedziałbym, że są pewne nowe inspiracje tu i tam, ale – co śmieszne – generalnie, ani ja, ani Michael nie spodziewaliśmy się, jak inny będzie to album, dopóki nie został w pełni skończony. Gdy nad nim pracowaliśmy, nie wydawał się inny od czegokolwiek, co wydaliśmy wcześniej. To znaczy, wiedzieliśmy, że nie będzie tu szybkich, szalonych, metalowych riffów czy blastów, nie będzie krzyków i takich tam. Te zmiany były dla nas jasne. Ale przez to, że byliśmy tak blisko tego wszystkiego, nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak kompletnie inaczej to będzie brzmiało. Więc nie była to na pewno świadoma decyzja. Wiedzieliśmy tylko, że chcemy zrobić parę rzeczy inaczej – np. wypchnąć melodie trochę do przodu.
To co chcieliśmy jeszcze bardziej zgłębić to więcej repetytywnych rytmów, więcej hipnotycznych rytmów i może trochę psychodelicznej atmosfery. I gdy składaliśmy te piosenki do kupy, zdaliśmy sobie sprawę, że jeśli naprawdę chcemy to osiągnąć, instrumenty muszą mieć więcej przestrzeni czy oddechu. Dzięki temu bardziej można usłyszeć dynamikę i większą uwagę przywiązać do różnych tonów. I dlatego zdecydowaliśmy się włożyć trochę wysiłku w to, aby aranżacje były mniej klaustrofobiczne. Ale nie było wyraźnej decyzji w stylu: „bez krzyków”. Ale gdy zaczęły nam się wyłaniać finalne piosenki i sobie ich posłuchaliśmy, to stwierdziliśmy, że bez sensu byłoby umieścić tutaj kogoś, kto będzie krzyczał przez cały czas. Nie zdałoby to egzaminu. Nie powiedzieliśmy sobie z Michaelem, że więcej tego nie zrobimy, ale przy tych piosenkach po prostu nie czuliśmy, żeby to było odpowiednie.
Ale tak ogólnie, moje inspiracje się w dużej mierze nie zmieniły w stosunku do tego, co je stanowiło 15-20 lat temu. Ciągle słucham tych samych zespołów, które lubiłem w wieku 19 czy 18 lat. Ale oczywiście dołożyłem do tego parę nowych rzeczy. Michael powiedziałby pewnie, że od 2015 – 2016 roku wszedł bardzo głęboko w niemiecką scenę kraut rockową itp. Zawsze słuchaliśmy Can czy Neu! – również gdy nagrywaliśmy Dead Mountain Mouth i Board Up The House, ale wówczas nie przeniknęły do naszej muzyki. Ale przez ostatnie pięć-sześć lat słuchaliśmy więcej takich rzeczy i bardziej nas kusiło, żeby spróbować tych repetytywnych aranży, tekstur czy rytmów. Ciągle też szukamy nowej muzyki i znajdujemy różne rzeczy.
Osobiście przez ostatnie kilka lat słucham głównie bardzo dużo Petera Gabriela, King Crimson i różnych takich progowych rzeczy. Dużo potężnego grania na tomach i zdecydowanie wpłynęło to na nasze myślenie o aranżacjach bębnów i takich rzeczach. No i zawsze staramy się zrobić cos innego na każdej płycie. Ale nie wydaje mi się, żebyśmy mieli świadomość jak inny to będzie album od poprzednich. Dla nas to jednak wciąż w 100% Genghis Tron. Wciąż mamy te melodie co zawsze, te same rytmy. Możecie je po prostu łatwiej usłyszeć, bo nie ma tak dużo warstw… To znaczy, jest dużo warstw, ale aranże nie są już tak ciasne i klaustrofobiczne.
Zmienił się też wasz skład. Jak do tego doszło i jak poznaliście Nicka i Tony’ego?
Zacznę od Nicka. Od dawna chcieliśmy miec prawdziwego perkusistę. Wydaje mi się, że rozmawialiśmy o tym już nawet przed przerwą. Miałem to z tyłu głowy od dłuższego czasu. I dotyczyło to szczególnie mnie, bo na poprzednich płytach to ja programowałem te „żywe” bębny – wiesz, te sztuczne bębny co brzmiały jak prawdziwe. Michael programował za to te bardziej elektroniczne. Te, które brzmiały bardziej jak rzeczy z Warp Records, Aphex Twin czy inspirowane hip-hopowymi beatami. Tak się dzieliliśmy. Miałem za sobą jedną EP i dwie LP z programowanymi bębnami. Pomyślałem sobie: „Dlaczego my to ciągle robimy?” Wiesz, uwielbiam perkusistów i bębny. Nie chcieliśmy specjalnie być zespołem z automatem perkusyjnym. Byliśmy nim z konieczności, bo na początku nie znaliśmy żadnego bębniarza. Ale w miarę jak się rozwijaliśmy i jeździliśmy w trasy, poznawaliśmy ich coraz więcej.
To był bardzo długi sposób na powiedzenie o tym, że od dłuższego czasu chcieliśmy mieć prawdziwego perkusistę. I pierwszy raz zobaczyłem Nicka w 2017 roku. Mieszkałem jeszcze w Kalifornii i zobaczyłem go, gdy grał ze swoim zespołem Sumac. Totalnie mnie zmiotło. Pomyślałem, że jest wspaniały i jeśli mamy zrobić kolejną płytę Genghis Tron, chcę go zapytać, czy weźmie w niej udział. No i kiedy mieliśmy już demówki dwóch kawałków, zapytałem Kurta Ballou, czy nas sobie przedstawi. Kurt jest producentem, z którym pracowaliśmy nad tym albumem i nagrywał także płyty zespołów Nicka. Poznał nas, wysłaliśmy Nickowi demówki i powiedział „tak”. Chciał w nich zagrać.
A jeśli chodzi o Tony’ego… Wiesz, gdy zaczynaliśmy pisać te kawałki w 2018 roku, plan był taki, że Mookie, nasz oryginalny wokalista, weźmie w tym udział. Powiedział, że chce to zrobić, był zainteresowany i podobały mu się dema, które stworzyliśmy. Ale po jakimś roku, w 2019, zdaliśmy sobie we trzech sprawę, że nie ma czasu czy chęci, żeby się w pełni zaangażować. A wiedzieliśmy już, że nagranie tej płyty zabierze nam sporą część życia i czasu. Michael i ja byliśmy na to gotowi. Mookie, z jakiegoś powodu, nie miał na to czasu i energii. Zgodziliśmy się we trzech, że więcej sensu będzie miało zrobienie tego bez niego. Dał nam błogosławieństwo i powiedział: „Powinniście skończyć ten album, i będzie OK, jeśli zrobicie to z kimś innym.” Wtedy zacząłem się rozglądać i zupełnym przypadkiem, zaraz po tym jak przeprowadziłem się do Detroit, poznałem Tony’ego.
Był po prostu znajomym. Jeszcze w czasie, gdy Mookie był w zespole. Wiedziałem, że jest wokalistą, ale nie byłem jakoś super obeznany z jego śpiewaniem. Powiedziałem jednak: „Może będzie nam w stanie jakoś pomóc coś wymyślić?” Wysłałem mu kilka demówek, a on odesłał kilka pomysłów. No i Michael i ja byliśmy w szoku odnośnie tego, co wymyślił, bo nie było to coś, czego się spodziewaliśmy. A potem pomyśleliśmy: „Wow, to pasuje tak dobrze.” To była dla nas duża zmiana. Z początku niezwykła, bo wcześniej przez cały czas pracowaliśmy z jednym wokalistą. Ale im więcej pracowaliśmy razem, tym bardziej byliśmy pewni, że jest idealnym wyborem do tych piosenek. I wymyślał rzeczy, które emocjonalnie trafiały mnie w odpowiednie miejsce. Tak się to wszystko potoczyło. Mieliśmy szczęście, bo byli oni jedynymi dwoma osobami, które zaprosiliśmy do współpracy i obydwaj się zgodzili. A potem dołożyli niesamowite rzeczy, które wywindowały tę płytę na wyższy poziom.
Kto wymyślał teksty? Wy czy Tony?
To był grupowy proces. Gdy tworzyliśmy demówki, Tony śpiewał wymyślone słowa lub jakieś pojedyncze frazy, które nic szczególnego nie znaczyły, aby po prostu stworzyć melodię, a w następnym kroku dodać odpowiednio pasujące słowa. Zrobił coś takiego przy każdym kawałku, a potem wpadł na ciekawy pomysł, żebyśmy we trzech odsłuchali te kawałki i napisali teksty, które pasować będą do melodii, frazowania i liczby sylab. Każdy z nas stworzył oddzielne teksty do każdej z piosenek, a Tony zebrał z nich najlepsze kawałki i połączył w finalną całość. Tony był zatem osobą, która podejmowała w tym temacie decyzje. Ale miał do tego wkład mój i Michaela. No i dodatkowo mieliśmy z Michaelem pomysł na motyw przewodni tego albumu i daliśmy takie wytyczne Tony’emu. Było to bardzo fajne. Nigdy nie brałem udziału w pisaniu tekstów na płyty Genghis Tron. Wcześniej robił to sam Mookie. To było nowe wyzwanie dla mnie i Michaela, żeby myśleć o naszych piosenkach w inny sposób. Współpraca bardzo mi się podobała i uważam, ze Tony wpadł na bardzo spoko pomysł, aby stworzyć te teksty w ten sposób.
Powiedziałeś o motywie przewodnim. Jaki koncept za nim stoi?
Tak, to bardzo, bardzo luźny koncept. To nie tak, że jest to jakoś super obmyślany concept album. Ale ten luźny koncept to taka medytacja nad końcem i tym, jak rzeczy wyglądałyby, gdyby nie było już ludzi na Ziemi. Zaczynamy od myśli, że ludzkość już nie istnieje. I to jest możliwe, wiesz? Może mieć to związek z podejmowaniem złych decyzji jako rasa, albo czymkolwiek – ale to się kiedyś wydarzy. I jest to płyta o emocjach, które towarzyszą tej myśli. Oczywiście – jest w tym smutek i strach. Ale jeśli zapomnisz w tej sytuacji o sobie i swoim ego, a pomyślisz o planecie jako całości, znajdziesz coś pięknego w fakcie, że owszem ludzkość przeminie, ale Ziemia będzie żyć dalej, zmieni się i będzie inaczej. Jest to płyta o wyobrażaniu sobie tego i przejściu przez różne emocje i myśli temu towarzyszące – czyli, znowu, smutek, strach, lęk, ale również pewna idea spokoju.
Czy aktualna sytuacja miała na to wpływ?
Masz na myśli sytuację na świecie? Tak, zdecydowanie. To znaczy, to był też motyw, który pojawił się na Board Up The House w 2008 roku. I powiedziałbym raczej, że cały ten motyw inspirowany jest jednym kawałkiem z tej płyty. Ostatnia piosenka na Board Up The House nazywa się „Relief” i padają w niej słowa „Wszystko zostanie zapomniane, wszystko będzie dobrze”. Mookie nazwał tak ten utwór [„Relief” oznacza ulgę], bo miał taką ideę, że na Ziemi zapanuje pewnego rodzaju poczucie ulgi, gdy tylko ludzie z niej znikną. Od czasu wydania tamtej płyty, ta myśl była ciągle przy mnie. W 2008 roku martwiliśmy się już stanem ludzkości, a wydaje mi się, że od tamtego czasu jest jeszcze gorzej. Ta piosenka i ten motyw były… Cóż, to był po prostu jeden motyw w jednej piosence, a przecież można go rozwinąć na cały album. I chcieliśmy to bardziej zgłębić.
Wspomniałeś wcześniej Kurta Ballou. Wydaje mi się, że jest on jedną z niewielu stałych wokół Genghis Tron.
Tak, zdecydowanie.
Rozważaliście kogoś innego na stanowisko producenta?
Na początku, tak. Rozmawialiśmy o tym z Michaelem. O tym, z kim moglibyśmy współpracować. Jest wielu utalentowanych producentów dookoła nas i wiele osób, których pracę sobie bardzo cenimy. Zgłębiliśmy ten temat. Myśleliśmy o tym, ale ostatecznie szybko skończyliśmy o tym gadać, bo zdecydowaliśmy, że chcemy znowu współpracować z Kurtem. Jednym, a nawet głównym z powodów jest to, o czym wspomniałeś – jest dla nas stałą. Był zawsze obok nas i zawsze byliśmy bardzo zadowoleni z jego pracy. Mam na myśli to, że był świetnym inżynierem dźwięku w 2005 roku, gdy nagrywaliśmy pierwszy album i w 2007 roku, gdy powstawało Board Up The House. Wiedzieliśmy, że teraz ma jeszcze dodatkowo 13 lat doświadczenia więcej i będzie jeszcze lepszy! No i jest naszym przyjacielem. Mieliśmy wystarczająco zmian – różni wokaliści, pierwszy raz z prawdziwymi bębnami. Michael i ja nie byliśmy w studiu od 13 lat. Bardzo spodobał nam się zatem pomysł pracowania z kimś, o kim wiedzieliśmy, że będzie się z nami czuł komfortowo na poziomie personalnym i wiedzieliśmy, że stworzy otoczenie, które będzie dobre i znane nam. I bardzo cieszę się, że to zrobiliśmy, bo nagrywanie albumu jest wielkim wyzwaniem – szczególnie w czasach Covidu. Wspaniale było współpracować z nim znowu, mieć znajomą twarz w studiu, a przy tym przyjaciela, z którym dobrze spędza się czas. To były bardzo fajne trzy tygodnie, które z nim spędziliśmy.
Co teraz z wami będzie? Znowu trzynaście lat przerwy?
(śmiech) Tak, mogę powiedzieć jedno. Naprawdę, ale to naprawdę nie sądzę, żeby to było 13 lat. Wciąż jesteśmy z Michaelem zajęci na gruncie osobistym, ale jak już stworzyliśmy coś znowu razem, czujemy się wspaniale. Tęskniłem za tym tak długo. Nigdy nie chciałem, żeby moja przerwa od nagrywania trwała tyle czasu. To moja ulubiona rzecz na całym świecie, więc mogę z całą pewnością stwierdzić, że tym razem tworzenie nowej muzyki Genghis Tron nie zajmie nam 13 lat. Może to być cztery lub pięć lat, ale na pewno nie 13. A jeśli chodzi o jeżdżenie w trasy, to nie mamy konkretnych planów. Myślimy o tym, ale tak zupełnie szczerze – wszyscy jesteśmy bardzo zajęci. Nick i Tony mają swoje inne zespoły, a każdy z nas ma w dodatku życie osobiste. No i mieszkamy w różnych miejscach. W teorii chcielibyśmy pojechać w trasę. Musimy tylko zobaczyć, czy jest to w ogóle możliwe i kiedy. Może nam to zająć chwilę. Ale chcemy to zrobić. I mogę ci powiedzieć, że bardzo, bardzo chciałbym przyjechać do Polski. Nie wiem, czy to coś dla was znaczy – pewnie nie – ale mieszkam w bardzo polskim sąsiedztwie tutaj w Michigan.
Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!
Comments are closed.