Z Kristin Hayter umawiałam się na wywiad od ponad roku.Kiedy trafiłam na jej EP All Bitches Die zakochałam się w zawartej tam surowości, trudnym przekazie podanym w emocjonalny sposób. Jeszcze zanim doczytałam teksty, wiedziałam, że ma to potężny ciężar. Nie myliłam się – bezsilność w przemocowym związku był głównym motywem tego wydawnictwa. Zaczęłam czytać jeszcze więcej – okazało się, że artystka tworząca pod pseudonimem Lingua Ignota kształciła się w kierunku muzyki klasycznej i lubi ze swojej wiedzy korzystać, zręcznie mieszając ją z przytłaczającym noisem. Jakiś czas później okazało się, że Kristin śpiewa na najnowszym albumie The Body – skoro znalazła się w takim towarzystwie, nie miałam już wątpliwości, że warto z nią porozmawiać. Kiedy ogłoszono jej koncerty w Polsce, umówiłyśmy się na wywiad w Warszawie. Niestety, nie zagrała zaplanowanego w stolicy koncertu, jak i kolejnych na trasie. Prawie dwa miesiące później spróbowałam po raz kolejny. Tym razem się udało. Do trzech razy sztuka – warto było czekać.
Okej, na początek chciałabym wiedzieć… co się stało? Czemu musiałaś odwołać ostatnie koncerty na trasie europejskiej?
Było mi bardzo źle z powodu odwołania ostatnich trzech koncertów na mojej trasie… Ale okazało się, że miałam dosyć poważne wstrząśnienie mózgu. To wydarzyło się mniej więcej w połowie mojej trasy, chciałam mimo to grać koncerty dalej. Ale moje symptomy się pogarszały… kiedy dotarliśmy do Warszawy, ledwo stałam na nogach. Nie mogłam przebywać w sali koncertowej, ponieważ wszystkie dźwięki wywoływały we mnie ból w całym ciele. A na dokładkę straciłam głos. Po prostu nie mogłam, nie byłam w stanie grać dalej koncertów. Musiałam odwołać resztę swojej trasy. Od kiedy wróciłam do domu staram się odpoczywać.
Wielu ludzi chciało cię zobaczyć, ponieważ twoje występy mają już status kultowych. W szczególności po tegorocznym Roadburn, gdzie okazałaś się być czarnym koniem tego festiwalu.
Wiem, że wielu ludzi w Warszawie było zawiedzionych. Obiecuję, wrócę i wam to wynagrodzę. Zrobię coś specjalnego!
All Bitches Die spotkało się z samymi pozytywnymi recenzjami. Byłaś na to przygotowana?
W ogóle! Kiedy wypuściłam to EP w 2017 roku, nie przypuszczałam, że ktokolwiek się tym zainteresuje. Moi przyjaciele z The Body kilkukrotnie wspominali o mnie na swoich social mediach i ktoś podchwycił temat, a potem zaczęła się prawdziwa lawina. Nie miałam pojęcia, naprawdę nie sądziłam, że dotrze to do tylu osób.
Czego możemy się spodziewać po nadchodzącym albumie CALIGULA?
CALIGULA jest bardziej rozbudowany pod każdym względem – koncepcyjnym i instrumentalnym. Jest także o wiele dłuższy od All Bitches Die. A i tak wywaliłam stamtąd połowę materiału (śmiech)! Byłam na innym etapie życia, kiedy pisałam CALIGULA. Myślę, że ma on w sobie więcej mocy, jednocześnie będąc delikatniejszym. Okroiłam muzykę z elektroniki i industrialu, a dodałam więcej surowości i akustycznych instrumentów. Będzie to zupełnie odmienne od tego, co pokazałam na All Bitches Die.
Aktualni fani nie poczują się zawiedzeni?
Mam nadzieję! Tak naprawdę nigdy nie jestem pewna, co spodoba się ludziom (śmiech). Ujmę to w ten sposób: nowy materiał odwołuje się do starego i myślę, że można na nim wyczuć progres. Rozwój to po prostu logiczne następstwo. Więc myślę, że ludzie, którzy są fanami mojej muzyki, zrozumieją to i docenią. Mam nadzieję!
Odnoszę wrażenie, że wszystko, co związane z CALIGULĄ jest bardziej „profesjonalne”. Masz sesję zdjęciową z prawdziwego zdarzenia, właśnie kręcisz teledysk…
Tak, jestem teraz w wytwórni, więc mam zasoby na takie rzeczy. Jednak bardzo ważne dla mnie w tym wszystkim jest sprawowanie kontroli nad całym procesem. Wszystko, co ukazało się pod szyldem LINGUA IGNOTA, zrobiłam sama. Każdy element jest przemyślany, ma swoje znaczenie. Chciałam, żeby nowa płyta dała mi poczucie autonomii i władzy. Kręcimy teraz teledysk, jestem naprawdę podekscytowana, ponieważ to mój pierwszy klip w życiu! To niezła zabawa (śmiech).
Możesz zdradzić więcej szczegółów?
Współpracuję z Mitchem Wellsem z Thou, który jest moim dobrym przyjacielem. Lubię współpracować z ludźmi, którzy od zawsze mnie wspierają i są w moim towarzystwie od dawna. Teledysk jest do najdłuższej piosenki na płycie, ma jakieś 10 minut. Będzie to epicka podróż, przynajmniej mam taką nadzieję. Nie mogę powiedzieć nic więcej poza tym, że będzie pokazywać pewnego rodzaju transformację…
Każda wzmianka na twój temat w internecie zaczyna się od tego, że byłaś ofiarą przemocy domowej. Nie boisz się, że to już na zawsze będzie twoją wizytówką?
O tak… Doskonale wiem, o czym mówisz i bardzo się tego boję. Często o tym myślę, nie chcę, żeby cały mój dorobek artystyczny zamykał się w tej jednej sentencji. Ludzie najbardziej chcą o tym rozmawiać, to prawda. Jestem szczera, kiedy mnie o to pytają, nie boję się rozmawiać. Tym bardziej że odnoszę wrażenie, że temat przemocy domowej jest bardzo niewygodny. Chętnie wbijam kij w mrowisko, uważam, że ludzie powinni czuć się komfortowo i ten temat nie powinien ich wprawiać w zakłopotanie.
Mam po prostu nadzieję, że muzyka pozwoli mi na rozwój i że ten temat jest jedynie początkiem mojej drogi. Ponieważ mnie już dawno nie ma w tamtym miejscu. Już nie jestem w przemocowym związku. Mam nadzieję, że ludzie będą chcieli dojrzewać ze mną i będą mi towarzyszyć po tym, jak się zmienię. Już nie mam potrzeby tworzenia na ten temat, już tego nie czuję, byłoby to nieautentyczne. Ale ostatnie moje nagrania zdecydowanie świadczą o tym, że tego potrzebowałam. Mam jednak nadzieję, że moja muzyka będzie się broniła sama.
W Polsce osoby, które doświadczyły przemocy domowej nie mogą za bardzo liczyć na pomoc państwa, jak i niedofinansowanych organizacji pozarządowych. Jak to wygląda w Stanach?
Muszę powiedzieć, że jestem przerażona tym, co się dzieje w waszym kraju. Jest mi bardzo przykro, to okropne. My mamy system, który niestety nie działa. Kobiety wracają do przemocowych związków, ponieważ kraj nie ma co z nimi z robić. Nie jest w stanie zagwarantować im bezpiecznego schronienia. Kiedy ktoś zostaje aresztowany, z automatu dostaje pozew sądowy i na szczęście nie musi tego robić ofiara. Taki pozew może się skończyć różnie… Są schroniska dla kobiet. Na pewno wygląda to inaczej niż w Polsce, pewnie mamy więcej zasobów, ale potrzebujemy ich jeszcze więcej. Ale to, co słyszę o Polsce… wydaje się to przerażające.
No cóż, u was też wcale nie dzieje się najlepiej…
Tak, dosłownie w zeszłym tygodniu w wielu stanach zdelegalizowano aborcję, która była legalna już od dekad. To wszystko to jakiś koszmar, nie rozumiem, co się dzieje.
Wywodzisz się ze sceny metalowej, która jest bardzo hermetyczna i zdominowana przez mężczyzn. Czy w takich środowiskach też dało się wyczuć konsekwencje ruchu #metoo?
Tak. Widzę, że kobiety mniej się boją i potrafią stawiać granice. Dużo się zmienia. Osobiście sama nie szczędziłam komentarzy w kierunku różnych zespołów, z którymi zdarzało mi się grać i którzy w mojej ocenie nie zachowywali się w porządku. Ludzie bardziej zwracają na to uwagę. Widzę, że mężczyźni starają się zrozumieć, próbują zmienić swoje zachowanie. Ale tak naprawdę jest jeszcze wiele do zrobienia… mizoginia na scenie metalowej czy noisowej jest ekstremalnie rozpowszechniona. W sumie wszędzie się z tym można spotkać. Ciężko jest to oficjalnie piętnować, ale z drugiej strony da się wyczuć, że kobiety stają się coraz bardziej odważne.
W branży muzycznej coraz częściej pojawia się także temat parytetów. Czy słyszałaś o próbach wprowadzenia ich na festiwalach?
To wspaniała inicjatywa, uważam, że to świetna akcja i jest to bardzo potrzebne.
To ciekawe, co mówisz, bo kiedy rozmawiałam z Sarą z Youth Code, ona zupełnie się z tym nie zgadzała. Powiedziała: „Jeżeli ludzie mieliby nas bookować na festiwalach, bo nie urodziłam się facetem, to znaczy, że w ich opinii mój zespół może być słaby, ale mają obowiązek zapełnić line-up kobietami. Nie chce takiego traktowania! To muzyka powinna być na pierwszym miejscu.” [przeczytaj cały wywiad]
Hmm… rozumiem jej perspektywę. To trudny temat. Z jednej strony zależy mi na tym, żeby więcej kobiet było branych pod uwagę, ale z drugiej żadna z nas nie chce, aby się nad nimi litowano. Nie chcemy być zapraszane gdzieś tylko dlatego, że jesteśmy kobietami. Chcemy być brane pod uwagę, ponieważ jesteśmy dobre w tym, co robimy, jesteśmy utalentowane. I dlatego, że ciężko pracujemy. Więc rozumiem, o co chodzi Sarze. Jednak ja wierzę, że kobietom trzeba zapewnić widoczność. Dać im przestrzeń w sytuacjach, kiedy ta przestrzeń nie jest im dawana.
Sama miałam niedawno podobną sytuację. Pewna gazeta zaproponowała mi współpracę, a potem przeczytałam, że redakcja została „dofeminizowana”.
To okropne, naprawdę. Jak się wtedy poczułaś?
Moja samoocena na tym ucierpiała. Czemu wszystko musi się sprowadzać do płci? Czemu nie możemy być po prostu wystarczająco dobre, żeby nas gdzieś zapraszać?
To absolutnie ważne, co mówisz. Rozumiem cię i nie raz odczuwałam dokładnie to samo, co ty. Czuje się zapraszana w różne miejsca tylko dlatego, że jestem kobietą. Chcę być widziana jako równa mężczyznom, jako równie dobra. Tak jak ty. Prawdopodobnie jesteśmy (śmiech). Ale wiesz, jeżeli zajmujesz jakąś przestrzeń jako kobieta, to jest to trudne do zaakceptowania. Bardzo mi przykro, że tak się poczułaś i doskonale cię rozumiem… Uważam, że mimo to powinnaś korzystać z tych okazji i zmiażdżyć ich wszystkich (śmiech)!
Wróćmy do ciebie! Miałaś bardzo dużo szczęścia co do zespołów, z którymi współpracowałaś.
Taaak, jestem ogromną szczęściarą. Większość tych wspaniałych ludzi są także moimi przyjaciółmi, oczywiście szczególne miejsce w moim sercu zajmują chłopaki z The Body. Oni wspierali mnie od początku, zabrali mnie na trasę już cztery razy i planujemy kolejną. Zaprosili mnie na swój album, zajmowali się mną, kiedy nikt się mną nie interesował, kiedy ja sama nie miałam na siebie pomysłu. Stali się przez ten czas moimi najbliższymi przyjaciółmi, rozmawiam z nimi praktycznie codziennie. Kocham ich podejście do towarzystwa i to, jak dbają o swoich przyjaciół. Gdyby nie oni, na pewno nie byłabym w miejscu, w którym jestem teraz.
A jak trasa udała się trasa z Author&Punisher? Sam Tristan w rozmowie z Undertone przyznał, że jego publika potrafi być wymagająca… [przeczytaj cały wywiad]
(Śmiech) Trasa poszła nieźle! Przede wszystkim Tristan to wspaniały gość, bardzo utalentowany. Na dodatek mieszkamy w tym samym mieście! Wychowywaliśmy się w podobnych warunkach, może dlatego tak dobrze się rozumiemy. Myślę, że fani industrialu nie do końca pokrywają się z moimi fanami. Wiem, że sporo ludzi nie było zadowolonych z faktu, że zabrał mnie na trasę. Wyczuwałam na koncertach zniecierpliwienie niektórych ludzi. Było też trochę negatywnego feedbacku. Ale wiesz, to jest coś, z czym muszę się liczyć, kiedy jadę jako support.
Tristan bardzo przejmuje się swoim występami i tym, czy wszyscy się dobrze bawią. Jak jest w twoim przypadku?
Mam tendencję do reagowania na zachowanie publiczności. Jeżeli widzę ludzi, którzy nie są zaangażowani, to okej. Zdaję sobie sprawę, że nie dotrę do każdego. Ale jeżeli widzę, że ktoś zachowuje się w sposób lekceważący, staram się…
Uderzyć ich lampą?
(Śmiech) Szczerze mówiąc jestem zdumiona, że jeszcze nigdy nikogo nią nie uderzyłam! Tylko siebie! Ale nie chcę nikogo dotykać, szanuję przestrzeń swoją i innych. Chociaż staram się czasem ściągnąć ich uwagę, bawić się ich energią. Wszystko zależy od tego, jak się czuję. Często gram na podłodze. Ale na przykład w Pradze, na jednym z moich ostatnich koncertów, czułam się już bardzo źle. W dodatku pokój był naprawdę ciasny i ludzie prawie wchodzili mi na głowę – dotykali mnie i mojego sprzętu, nie slyszałam siebie dobrze i po prostu weszłam na scenę. Ludzi to oburzyło – „Czemu nie grasz na podłodze?!” – a to nie było dla mnie po prostu bezpieczne miejsce.
Ciekawi mnie, jak wyglądała twoja droga do tego, jak wyglądają teraz twoje występy. Skąd pomysł na tak oszczędne oświetlenie, czemu zeszłaś do ludzi?
Na początku występowałam z projektorami i mój performens był częścią tego, co się na nich wyświetlało. Ale już wtedy wychodziłam do publiczności, od razu to polubiłam. Z czasem zaczęłam wychodzić do ludzi coraz częściej i zastanawiałam się, jak ta relacja wpływa na dynamikę kontaktu performera z publicznością. Wtedy też zaczęłam bawić się światłem. Początkowo oświetlałam tylko siebie, dawało mi to kontrolę nad kształtem mojego występu. Później przeniosłam się już całkiem na podłogę. Zaczęłam zabierać to światło ze sobą, bardzo mi się podobało, jak wiele znaczeń może mieć. Mogłam nim oświetlać pojedynczych ludzi, całą publiczność lub tylko mnie, ale dawało mi to totalną kontrolę. To dla mnie bardzo ważne. Dodatkowo pozwala mi to angażować publiczność, ponieważ tak samo, jak oni obserwują mnie, ja obserwuję ich. Jak widzisz, wykluwało się to powoli. Najpierw zwykłe show, potem zmiana relacji między performerem a publiką.
Czy twoje występy zmienią się na trasie promującej album CALIGULA?
O tak, zdecydowanie. Przede wszystkim zdałam sobie sprawę, że nie mogę dłużej występować w takich warunkach, jak do tej pory. Jest to zbyt trudnie. Nie mogę sobie pozwolić na takie sytuacje, jak na ostatniej trasie. Pracuję nad show, które będzie równie intensywne, jednak nie będzie tak obciążające dla mojego ciała. Jestem bardzo podekscytowana, że będę mogła spróbować czegoś nowego.
LINGUA IGNOTA
CALIGULA
19.07
Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: