Najwyższa już pora odkurzyć stare dobre Nie Znasz. W końcu jest jeszcze cała masa zespołów, o których nie macie pojęcia i które tylko czekają, żeby wywrócić Wasze życie do góry nogami. W dzisiejszym odcinku poznacie pewną wyjątkową Królową, młodych punków z Bristolu i porywające ambienty z Polski.

Nie każda 17-latka ma szansę otwierać koncerty dla gigantów industrialu. Okazuje się jednak, że zostanie protegowaną znanego muzyka/producenta wcale nie musi być spełnieniem marzeń dla początkującego muzyka.

Carre Callway nauczyła się grać na gitarze, kiedy miała 13 lat – pisała folkowe piosenki dla nastolatek. Kilka lat później, w studiu muzycznym w Nowym Orleanie poznała Trenta Reznora. Jak sama przyznaje, kiedy powiedziała mu, że nagrywa, nie sądziła, że spyta, czy może posłuchać jej muzyki. Potem już wszystko poszło jak lawina – Reznor powiedział, że Callway powinna wydać jak najszybciej album, wziął ją pod swoje skrzydła i ogłosił jako suport na stadionowej trasie With Teeth. Brzmi jak bajka o rockowym kopciuszku, jednak w prawdziwym życiu okazało się, że nie zawsze takie bajki mają dobre zakończenie. Carre po powrocie stała się częścią sceny LA, ale sama nie wiedziała, jaką artystką chce być. Przytłoczona sytuacją zamknęła się w mieszkaniu na dwa lata.

W 2015 roku wróciła jako Queen Kwong, wydając debiutancki album Get A Witness. Został ciepło przyjęty przez krytyków, ale dopiero występami na żywo podbiła ich serca. Lubiący wyrokować amerykańscy dziennikarze szybko okrzyknęli ją nową nadzieją rock’n’rolla. Carre jednak konsekwentnie unikała większych, stadionowych i festiwalowych gigów. Jak przyznała w jednym z wywiadów, nigdy nie interesowały jej takie koncerty. Ciasne i zadymione kluby to jedyne miejsca, w których chce grać. Niedługo potem zaczęła się jej znajomość z Wesem Borlandem, która zaowocowała współpracą (Strange Fruit) i małżeństwem. Para mieszka w teraz w Detroit, gdzie założyli fundację dla bezdomnych kotów, a Borland dołączył do koncertowego składu Queen Kwong. Aktualnie promują jej drugi album – Love Me To Death.



Scena bristolska to najlepsze, co przytrafiło się muzycznemu światkowi. Ale jeżeli zatrzymaliście się na Bristol Sound i trip hopowej rewolucji, to macie naprawdę sporo do nadrobienia. Najbrudniejszy i najbardziej autentyczny (post) punk znajdziecie właśnie tutaj. O chłopakach z IDLES gadaliśmy już cały zeszły rok, zresztą byli też bohaterami krzyśkowego Nie Znasz – teraz pora na ich młodszych kolegów, Heavy Lungs!

Powstali zaledwie rok temu i mają na koncie kilkanaście gigów. Jednak dopiero EPką wydaną w lutym udowodnili, że nie są kolejnym punkowym zespołem, który zaraz zniknie. Na Abstract Thoughts można usłyszeć wszystko, co najlepsze w brexitowej fali post-punka, łącznie z warstwą tekstową, opowiadającą o alienacji społecznej czy paraliżującym strachu przed porażką.

To może być ich rok! Tylko niechże ich ktoś zabukuje!



Z Bristolu wracamy nad Wisłę, chociaż muzycznym klimatem bardziej pasowałyby zamglone, bieszczadzkie lasy. Pamiętacie jeszcze witch house? Gatunek, który zniknął tak szybko, jak się pojawił, pozostawiając po sobie setki nazw z krzyżami i trójkątami zamiast liter. Ale nie trywializujmy go tak łatwo, bo jednak kilka perełek się tam znalazło. Sedno sprawy jest takie, że słuchając Rites Of Fall można sobie przypomnieć najlepsze czasy witch house’u, chociaż jego twórczość wybiega daleko poza te ramy.

Podczas słuchania EP Truthsayer, ciężko nie pomyśleć o takich nazwach jak Forest Swords czy Ben Frost. I chociaż nie jestem zwolenniczką takich porównań, w tym wypadku są naprawdę trafne. Dwadzieścia minut mrocznej i dusznej podróży przez nieznane – naprawdę warto.