Klasyk mówił, że „lubimy piosenki, które już znamy”. No właśnie – w dobie internetu nie musimy już polegać na klasykach. Kto wie – może Twój nowy ulubiony zespół gra w podziemiu jakiegoś odległego miasta? W cyklu „Nie znasz” będę prezentował obiecujących wykonawców z całego świata. W pierwszym odcinku uczymy się w szkole rocka, poznajemy plusy i minusy podejścia „Zrób to sam” i odkrywamy, czy dziennikarze też potrafią tworzyć muzykę. Zapraszam!
Pamiętacie „Szkołę Rocka” z Jackiem Blackiem? Ja średnio – zapadło mi w pamięć jedynie tyle, że w pewnej scenie, któryś z bohaterów bezlitośnie nabija się z Meg White i jej (braku) umiejętności gry na perkusji. Poziom tej komedii nie jest jednak ważny. Zupełnie przypadkowo, w tym samym czasie, w którym powstawała, w Stanach Zjednoczonych rozwijała się prawdziwa School of Rock. Nie trzeba chyba dodawać, że po premierze filmu, Amerykanie oszaleli na jej punkcie i zaczęli masowo wysyłać do niej swoje dzieci? Dzisiaj jest to już sieć ponad 160 szkół na całym świecie. Całkiem niezły wynik.
Trzynaście lat to wystarczająco dużo, aby zacząć szukać absolwentów prawdziwej School Of Rock na rockowej scenie w USA. Strona SOR na Wikipedii wspomina o kilku absolwentach, którym „się udało” – ktoś wystąpił w finale „American Idol”, kto inny na Broadwayu, a jeszcze ktoś inny wspiera występy przedziwnych artystów z Blue Man Group. Nie wiem czy The Regrettes – zespół, który stworzyli absolwenci School Of Rock z Hollywood – dołączy do tej „galerii chwały”. Wiem za to, że coraz więcej znaczy na punkowej scenie w Kalifornii.
Ich muzyka nie wybija się może poza pewien schemat, któremu garażowy punk – z Ty’em Segallem na czele – hołduje od lat. Niby jest to typowe, gitarowe granie, ale inspiracje rhytm and bluesem z lat 50. i 60. nadają mu nieco innego, ciekawszego wyrazu. Co więc sprawiło, że amerykańska prasa alternatywna zgodnie nazywa ich „punkowym objawieniem”? Młodzieńcza energia? Szczere, balansujące między dojrzałością a naiwnością, teksty? Ja stawiam po prostu na bezczelną przebojowość, ale przekonajcie się sami.
W czasach, w których doktryna DIY w muzyce wydaje się być odległą legendą (no, może poza najgłębszym undergroundem), bardzo miło jest poznać zespół, który kierując się nią dochodzi do coraz większego rozgłosu. A przynajmniej na brytyjskiej scenie. Od wydania pierwszej Epki przez post-punkowców z Idles – bo o nich mowa – minęło już prawie 5 lat, ale dopiero w marcu 2017 roku na rynku pojawi się ich debiutancki LP- „Brutalism”. Inni by się zniechęcili i rozeszli lub wydali cokolwiek dla jakiegoś mniej lub bardziej niezależnego labelu, ale oni konsekwentnie ćwiczyli, pisali i… zbierali pieniądze na samodzielne wydanie albumu.
W międzyczasie zdążyli nieco zmienić swoje brzmienie, oddalając się od dominującego w 2012 roku grania a la Foals i nagrać po teledysku do praktycznie każdego kawałka, jaki napisali. A tych również pojawiło się więcej. W 2015 na rynku pojawiła się ich druga EP, pt. „Meat” a zaraz po niej zestaw remiksów, m.in. od Thoma Greena z Alt-J i Davida Pajo ze Slint. Dostrzegli ich również alternatywni brytyjscy radiowcy, z Annie Mac i Stevem Lamacqiem na czele. A stąd już tylko krok do pójścia w ślady cudownych dzieciaków brytyjskiego punku, jakimi niewątpliwie są dzisiaj np. Slaves. Zresztą nowe, zwiastujące „Brutalism” kawałki Idles przypadną do gustu fanom tego duetu, a także takich kapel jak Metz czy Pissed Jeans.
Zanim debiutancki album Idles pojawi się na półkach, zespół zagra na Eurosonic Noorderslag, co tradycyjnie może oznaczać również obecność bristolczyków na większych europejskich festiwalach. Pozostaje trzymać kciuki!
W Bristolu zaczyna się także historia ostatniego z prezentowanych w tym odcinku wykunowców. Rok 2010. Niemiecko – angielska dziennikarka polityczna – Anika Henderson – spotyka w Bristolu Geoffa Barrowa z Portishead. Szybko okazuje się, że ich gust muzyczny jest bardzo podobny, a muzyk szuka wokalistki, która wspomoże jego poboczny projekt – Beak>. Nowi znajomi szybko przechodzą do działania i w ciągu 12 dni nagrywają płytę sygnowaną imieniem Aniki. Efekt zostaje całkiem ciepło przyjęty przez brytyjskie media muzyczne i już rok póżniej artystka uzupełnia swoją dyskografię o EP, gra kilka koncertów i… znika na parę lat z pola widzenia.
W 2014 Henderson „odnajduje się” w Mexico City, gdzie gra serię koncertów z lokalnymi muzykami i producentami – Martinem Thulinem, Hugo Quezadą i Amonem Melgarejo. Skład okazuje się na tyle zgrany i pełen pomysłów, że rok później przystępuje do nagrania płyty pod nazwą Exploded View. Zespół spotkał się w studiu z jednym założeniem – nagrać płytę bez żadnego przygotowania, improwizując, pisząc teksty na miejscu i wykorzystując tylko pierwsze podejścia do nagrań. W dodatku studio zostało ustawione tak, aby nagrywać każdy jeden, nawet niepożądany dźwięk w jego wnętrzu.
Czy to się mogło udać? Efekt możemy podziwiać od sierpnia i nie ma wątpliwości – to jedna z najlepszych płyt 2016 roku. Post-punk miesza się tu z krautrockiem. Jest duszno i klaustrofobicznie, a momentami psychodelicznie i zgrzytliwie. Anika śpiewa beznamiętnie, niemal hipnotycznie, będąc kimś pomiędzy Nico a Ianem Curtisem. W jej tekstach melancholia spotyka się z obserwatorskim zmysłem godnym dobrej dziennikarki. Jednym słowem – klimat. Aż trudno uwierzyć, że za tą płytą nie stoi żaden plan czy zamysł – ot, artyści z dwóch końców świata spotkali się w studiu i zaimprowizowali. Efekt jest porażający.