Wracamy na chwilę na teren OFF Festival.
Wywiady na festiwalach rządzą się swoimi prawami, dlatego w tym roku postanowiliśmy na kilku wybranych zespołach przetestować nową formułę. Loterię, gdzie nasz rozmówca sam losuje pytania z naszego magicznego pudełka. Co dokładnie znajduje się w tym pudełku, wiemy tylko my. Okazało się, że wszystkie cztery wywiady, które przeprowadziliśmy w ten sposób, artyści podsumowali jednomyślnie – this is fun! W grupie badawczej znalazł się także Alexis S.F. Marshall z Daughters. Jako, że w Paryżu opowiedział całkiem sporo, na spotkanie z nim zabraliśmy ze sobą swoje magiczne pudełko.
[YOU CAN READ THIS INTERVIEW IN ENGLISH]
Czy macie jakieś surowe zasady na trasie, które pomagają wam się nie kłócić?
Nie, nie mamy. Kłócimy się cały czas. Powinniśmy wdrożyć w życie jakieś zasady, które na pewno byłyby przydatne na dłuższą metę, ale nie… po prostu cały czas się na siebie złościmy.
Co jest najcięższym aspektem grania muzyki?
Dla mnie zrobiło się ciężko, kiedy pojawiły się dzieci. Ciągłe wyjazdy, rozłąka… Dzwonię do nich na FaceTime codziennie, kiedy tylko mogę. Ale czasem przez to jest mi jeszcze ciężej. Są już w takim wieku, że kumają, że mnie nie ma, więc cieszą się, kiedy widzą mnie na ekranie telefonu. Ale przez to ja się rozklejam (śmiech). Więc im jest łatwiej, ale mnie nie.
Ostatni koncert, na jakim byłeś.
Nie mam pojęcia… nie pamiętam! Teraz mieszkam w centrum Pennsylvanii i tam naprawdę nic się nie dzieje. To są przedmieścia. Ale po powrocie z trasy jadę do Pittsburga, moi znajomi z Jay Jayle będą tam grać.
Zespół-legenda, który twoim zdaniem jest przeceniany.
Kurde. Powiedziałbym, że większość muzyki pop, te wszystkie gwiazdy typu Beyonce i Lady Gaga, to straszne gówno. I mumble rap. Wszyscy się tym teraz jarają. Oni tam nic nie mówią, po prostu… bełkoczą. To nie jest dla mnie ani kreatywne, ani oryginalne. Te wszystkie gwiazdy zarabiają tony pieniędzy za to gówno. Nawet sami tego nie piszą… Kiedy byłem dzieciakiem, furorę robiły micro machines – takie mini zabawki, samochodziki. W ich reklamie wystąpił koleś, który słynął z tego, że mówi bardzo szybko. I przez tę reklamę został w pewnym sensie twarzą micro machines. Jedyne, co go łączyło z tym produktem, to ta reklama. Tak myślę o gwiazdach pop. To po prostu osoby, które sprzedają ci swój produkt i które za ten produkt nie ponoszą odpowiedzialności. Kurde, obsmarowałem wszystkie gwiazdeczki pop (śmiech).
Największy fuckup w twojej karierze.
Wow. Największym błędem, jaki popełniłem – myślę i mówię o tym ostatnio bardzo często – jest fakt, że nie spędziłem więcej czasu nad tworzeniem muzyki. Chciałbym, żeby mój dorobek był większy. Może byłbym lepszym tekściarzem i wokalistą, może moja kariera potoczyłaby się inaczej? Nie wiem. Ale żałuję, że nie włożyłem w to więcej wysiłku.
Pierwszy album, który kupiłeś za własne pieniądze.
Albo „Theatre od Pain” albo „Shout at The Devil” Mötley Crüe. Mój brat wkręcił mnie w ich muzykę, kiedy byłem dzieciakiem. Dzisiaj rano rozmawialiśmy o Mötley Crüe w samochodzie. O tym, jakim zajebistym zespołem się wydawali, kiedy byliśmy młodzi. Parę lat temu dostali drugą młodość i wszyscy na nowo zaczęli się nimi zachwycać: „Mötley Crüesą zajebiście rock’n’rollowi!” a ja tylko myślałem: „To nie jest dobre, to nie jest dobry zespół!”. Kiedy byłem dzieciakiem, wydawali się zajebiści. Wyglądali cool. Ale kiedy patrzę na to teraz… riffy są po prostu słabe. Tommy Lee może i jest dobrym perkusistą, ale nie jest specjalnie kreatywny. No cóż, ale wyglądali zajebiście. Uwielbiałem ich.
Czy jesteś ekspertem w jakiejś dziedzinie?
Nie (śmiech). Ale chciałbym być i mam nadzieję, że kiedyś będę mógł odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Jestem coraz lepszy w pracy w ogrodzie! Ostatnio musiałem się pozbyć bluszczu, który zabijał nasze drzewo. Następnym razem zaszpanuję jakąś terminologią…
Album lub artysta, który zmienił twoje życie.
Dużo tego… ale kiedy usłyszałem „Tilt” Scotta Walkera, to zmieniło moje postrzeganie muzyki. Słyszałem w swoim życiu dużo ciężkiego grania, sam robiłem sporo quazi-rytmicznych rzeczy. W Providence było dużo zespołów grających w ten sposób, ale głos Scotta Walkera… to było jak cios. Śpiewał w taki dziwny sposób. Potem dowiedziałem się, że w latach 60-tych był mega gwiazdą pop, następnie przeobraził się w tego potwornie charyzmatycznego śpiewaka… dzięki niemu przewartościowałem wiele rzeczy. Uświadomiłem sobie, że dla mnie, jako dla wokalisty, nie ma granic. Scott Walker był niezwykłym artystą. Ma fenomenalny dorobek.
Czy masz jakieś tatuaże? Wybierz jeden i opowiedz o nim.
Mogę powiedzieć, że mam kilka naprawdę głupich tatuaży. Jeden z nich jest inspirowany Spinal Tap – Shark Sandwich. Tak, to jeden z moich kretyńskich pomysłów.
Jakiej muzyki słuchali twoi rodzice?
Mama nigdy nie była fanką muzyki, głównie słuchała radia. W latach 80-tych leciały tam całkiem spoko rzeczy, na przykład The Cure. Ale też sporo gówna. Za to mój tato pokazał mi sporo ciekawych artystów – chociażby Arlo Guthrie czy Johnny’ego Casha. Słuchał sporo americany, ale głównie tej białej – bluesa musiałem odkryć sam. Mój starszy o 10 lat brat puszczał mi Agnostic Front czy Metallicę, Motley Crue i Alice Coopera. Tak więc słuchałem wszystkiego po trochu. Teraz, kiedy jestem starszy, doceniam rzeczy typy Hank Willliams. Oczywiście kiedy byłem młody i mój ojciec tego słuchał, myślałem sobie: „mój tato jest sucharem”.
Jaki jest twój ulubiony teledysk i dlaczego?
Hm… nie jestem na bieżąco z teledyskami. Mój przyjaciel Jeremy, który nakręcił video do „Less Sex” zrobił też świetny klip dla zespołu GLAARE. Naprawdę zajebisty obrazek. Z kolei kiedy byłem dzieciakiem, oglądałem często Headbangers Ball. Uwielbiałem Mareuder, hardcorowy zespół z Nowego Jorku. Ich teledysk do „Masterkill” jest po prostu zajebisty. Mega zabawny, chociaż oni zachowują się w nim bardzo poważnie.
Gatunek muzyczny, który twoim zdaniem jest niedoceniony.
Hm… Nie przepadam za gatunkami muzycznymi, zazwyczaj są tylko przeszkodą dla kreatywności. Jednak uważam, że ludzie nie słuchają wystarczająco dużo bluesa. Ale takiego z gitarą i basem, nie znoszę tego gówna z pianinem i harmonijką. Moja partnerka kocha BB Kinga, ale mi ta muzyka dużo nie daje. Wolę po prostu gościa z gitarą, na przykład Roberta Johnsona. To bardzo niedoceniony gatunek.
Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!
Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: