Minęło prawie 6 miesięcy od wydania przez Sznur debiutanckiej płyty. Od tamtej pory nie widziałem w Internecie wielu informacji na temat tego projektu oraz samego wydawnictwa. Zgodnie z filozofią DIY postanowiłem wypełnić tę lukę i trochę przybliżyć polskiemu odbiorcy muzyków, którzy nagrali według mnie jeden z lepszych albumów ostatniego półrocza. Wywiad przeprowadziłem wspólnie z Dawidem Kowalskim (Purgist), któremu bardzo dziękuję za pomoc. Na wytrwałych, którzy dobrną do końca, czeka konkurs z nagrodami.
Słyszałem, że mieliście wczoraj próbę. Szykujecie nowy materiał?
Kuba: Niedawno mieliśmy dopiero trzecią próbę od ostatniego koncertu, który zagraliśmy na Brutal Assault w 2019 roku. Wcześniej widzieliśmy się w październiku, ale to było spotkanie po siedmiu miesiącach nic nierobienia – kompletna strata trzech godzin.
W takim razie jak wyglądało nagrywanie płyty, skoro nie mieliście ze sobą regularnego kontaktu?
Tomek: Proces twórczy przebiegał tak, że każdy klepał sobie w domu różne patenty, które następnie konfrontowaliśmy ze sobą na próbie. Tak powstał trzon, do którego dobudowaliśmy kolejne rzeczy prowadzące nas w kierunku, który nam się podobał. Na kolejnych próbach ogrywaliśmy ten materiał, w międzyczasie pisaliśmy teksty – niektórzy sądzą, że ich nie ma, ale są.
K: Samo nagrywanie przebiegło bardzo prosto i trwało jeden dzień – a żeby być bardziej precyzyjnym, to cztery godziny, z których większość czasu zajęło rozstawianie sprzętu. Wynika to stąd, że płyta jest wypadkową wspólnego grania koncertów przez cztery lata. W tym okresie zmieniał się repertuar, z którym eksperymentowaliśmy, a także, jak powiedział Tomek, dopracowywaliśmy pewne patenty, które złożyły się na trzon płyty. Dzięki temu w studiu mieliśmy już gotowy materiał.
T: Nagranie było na setkę, mieliśmy dwa podejścia.
Nie jesteście szerzej znani w Polsce, dlatego to pytanie chyba powinno w ogóle paść na samym początku wywiadu: w jaki sposób powstał Sznur?
K: Zaczynaliśmy razem grać z Tomkiem jako Trauma Unit. Zespół powstał w Łodzi w okolicach 2009/2010 w wyniku skrzyżowania dwóch wybitnych indywidualności, które okazało się, że mieszkają w tym samym mieście. Poznaliśmy się przez forum harshnoise.art.pl – bo jeszcze takowe forum wtedy istniało. Okazało się, że na tym forum są ludzie z Łodzi, m.in. człowiek o węgierskim pseudonimie Selymes Viragszirom, mieszkający nawet nieopodal, bo 15 minut drogi pieszo ode mnie. Podrzuciłem mu pudło starych kaset, ponieważ wtedy była wielka moda na nagrywanie HNW na starych taśmach. Potem zgadaliśmy się w kwestii grania. Skontaktowaliśmy się z Piotrem Kardasem, który jest animatorem kultury w Łodzi. Organizował on w tamtym czasie imprezę dla tzw. „młodych talentów” o nazwie Projekt CHEOS. Impreza była wielotematyczna, ale okazało się, że tylko ja i Tomek jesteśmy tam „artystami dźwiękowymi”.
Tomek miał wtedy naszykowane jakieś wizualki z rzygającymi Chinkami, na które Piotrek się oburzył i nie zostały pokazane – oficjalna linia była taka, że projektor się zepsuł. Może i dobrze, bo ten cały harsh noise w połączeniu z tym obrazem więcej gnoju by nam narobił niż pożytku. W każdym razie zagraliśmy swoje sety i jak to tradycyjnie na polskich imprezach audio bywa, padła komenda: teraz wszyscy razem. Postanowiliśmy z Tomkiem zagrać improwizowany set przed w zasadzie nieistniejącą już publicznością – ¾ poszło do domu, a ¼ spać, bo było tak późno. Tak się narodził zespół Trauma Unit. Potem koncertowaliśmy trochę, m.in. na comiesięcznym cyklu koncertów organizowanych przez Piotrka w Jazzdze, gdzie pojawiały się różne projekty z całego kraju, m.in. Sleep Sessions, XVP, Vilgoć, MAAAA. Graliśmy dosyć nieregularnie, potrafiło być 1,5 roku przerwy pomiędzy naszymi koncertami, przez co często przybierały one formę improwizacji.
T: Na pałę to było grane, tak naprawdę. Żadnego konkretu, jak teraz.
K: Tak, próby najczęściej wyglądały w ten sposób, że dzień przed koncertem ktoś mówił: hej, jutro mamy koncert, może byśmy coś wymyślili.
Nie myśleliście o tym, żeby nagrać płytę?
T: Nie, to był projekt na zasadzie: lubimy pohałasować i fajnie nam się gra.
K: Trama Unit została uśmiercona ostatecznie w Kielcach w 2016 roku. Powiedzieliśmy sobie wtedy: game over, teraz musimy zrobić coś nowego. Sama idea nowego projektu wzięła się od nazwy. Idąc za polskim trendem nadawania chwytliwych nazw zespołom, typu Mgła, Szron, ja powiedziałem: to my zrobimy Sznur, kurwa.
T: To zabrzmiało wtedy tak dobrze.
Kiedy zabrzmiało to wam tak dobrze, byliście trzeźwi?
K: Tak, szliśmy akurat pieszo, bo Tomek miał dmuchać w alkomat i wydmuchał na zielono, więc wszystko było OK.
T: Potwierdzone badaniem.
K: Rozmawialiśmy potem o tym, jak będzie interpretowana nazwa, bo nie wiadomo, czy to oznacza, że chcesz kogoś powiesić, czy sam się powiesić.
T: Powstała też wtedy nazwa drugiego projektu, Nóż.
K: Tak, bo chcieliśmy nasz morderczy debiut zaliczyć na Make Some Noise. Planowaliśmy to zrobić w amerykańskim stylu: najpierw miał grać Nóż, a potem Sznur wpada i wypierdala ich ze sceny. Ale wyszło jak wyszło, Sznur się nie pojawił na MSN, a Nóż zagrał kultowy set. Rzeczywisty debiut zaliczyliśmy jako niezapowiedziany gość na „Dziwnym Evencie” organizowanym przez Dawida Chraplę. Część koncertu była zaplanowana, ale ¾ to był Tomek wpadający w tłum z blachą.
Czyli nic się nie zmieniło.
T: Początki to była tak naprawdę dalej Trauma z inną nazwą.
K: Realna wizja wykrystalizowała się dopiero na Zasavje Noisefest International w Słowenii. Mieliśmy przejechać pół Europy żeby zagrać na międzynarodowym festiwalu i jeszcze zaprezentować się w lokalnym radiu, więc głupio by było tak na pałę to zrobić.
T: Wtedy też zaczęła się ta cała otoczka i pomysł na to, co Sznur ma sobą reprezentować – jakaś „idea”, nazwijmy to.
A jaką „idee” reprezentuje Sznur?
T: To jest „ciekawe” pytanie.
Wiem. Nikt się go nie spodziewał.
T: Sznur porusza tematykę śmierci. Nie takiej abstrakcyjnej, ale bliskiej ciebie, realnej, pachnącej trupem.
Apokaliptyczny vibe.
T: Tak.
K: Taki, bym powiedział, gnijące ciało i nic więcej.
Dawid się trochę się z tego śmiał, ale w trakcie słuchania płyty pojawiło się u mnie skojarzenie z Godspeed You! Black Emperor. Chociażby ze względu na jej początek, gdzie Bukowski recytuje swój wiersz. Jego wymowa jest właśnie dosyć pesymistyczna i apokaliptyczna, przez co przypomina trochę The Dead Flag Blues i w ogóle płyty GY!BE. Z tym że u nich gdzieś tam zawsze jest nadzieja, utwory kończą się „światłem”, a u was, w momencie kiedy wydaje się, że będzie lepiej, jest tylko gorzej. Czy ten apokaliptyczny, postapokaliptyczny klimat was interesuje? Czy zainspirowały was jakieś dzieła kultury o takiej tematyce?
K: Inspirowały może niekoniecznie, ale, tak jak mówisz, naszym zamierzeniem było oddanie tego braku nadziei. Zgnilizna, syf, pożoga. Nie chcieliśmy aby z płyty wydobył się jakikolwiek pozytywny wydźwięk. Przy czym to, nad czym teraz pracujemy, będzie zawierało jeszcze większy ładunek negatywnych emocji. A jeżeli chodzi o postapokaliptyczną stylistykę, to nie powiedziałbym, że w jakiś sposób nas zainspirował np. Mad Max. Jeżeli miałbym porównać z czymś vibe płyty, to byłoby to Threads. Nie w jego końcowej części, gdzie zaczynają roślinki rosnąć, ale tym momentem, w którym wszyscy zdychają od choroby popromiennej pozamykani w piwnicach, matki trzymają spalone dzieci.
Czy to epatowanie beznadzieją i pesymizmem jest wykalkulowaną taktyką, pewną stylizacją, czy to emanacja waszych przekonań na temat dzisiejszego świata?
T: To nie jest wykalkulowane.
K: Ja bym powiedział, że to wynika, może nie z doświadczeń, bo nie jesteśmy osobami, których dotknęła jakaś tragedia, ale z tego, co się dzieje na świecie. Na przykład problemy klimatyczne, perspektywa tego, że za 30 lat nie będzie gdzie mieszkać ani czym oddychać jest tym, co wpływa na nasze przekonania. To jest coś, z czym na co dzień się stykamy i niewiele jest pozytywnych rzeczy, które dostrzegamy.
Power electronics, noise to gatunki specyficzne, które opierają się na „przesterowanych za pomocą kolorowych multiefektów fakturach bruitystycznych”. Jak doszliście do tego, że chcecie właśnie grać tego typu muzykę?
T: U mnie zaczęło się od słuchania coraz „cięższych” gatunków muzyki. Doszedłem do black metalu, z którego wybierałem bardziej podziemne rzeczy. Doszedłem do etapu słuchania już tylko demówek, które brzmiały tak syfiasto, że w zasadzie nic tam się nie działo, ale ten syf był ciekawy. Zaczęło mnie interesować to, czego chyba tak naprawdę ci muzycy nie chcieli nagrać, ale zostało na taśmie. To był początek mojej fascynacji noisem, harsh noisem. Potem trafiłem na wspomniane wcześniej forum, dzięki któremu to zainteresowanie rozwinęło się jeszcze bardziej. Kuba opowiedział już, co było dalej.
K: Mój początek to odkrycie Merzbowa dzięki artykułowi w Machinie, gdzie było jakieś zestawienie najbardziej „awangardowych” muzyków, w którym on się znalazł. Kupowanie płyt z taką muzyką w Polsce było wtedy abstrakcją, więc z pomocą przyszedł Internet, dzięki któremu mogłem się osłuchać z tego typu rzeczami. Potem było forum i pojawiła się chęć robienia czegoś swojego. Mnie jednak bardziej zawsze ciągnęło w stronę PE. Uważam, że harsh noise jest sam w sobie bardzo atrakcyjny i niektórych wykonawców bardzo lubię, to jednak znacznie bardziej cenię sobie dobrze wyprodukowane power electronics. Nie wiem dlaczego, ale ten aspekt darcia mordy jest dla mnie ciekawszą formą ekspresji niż pizganie po pedałach – jest w tym więcej energii. Z czasem doszła także inspiracja death industrialem. Samego oldschoolowego industrialu nie lubię, nie słucham – nie kumam go, urodziłem się za późno.
Czy założenia niektórych artystów z kręgu tzw. oldschoolowego industrialu i PE są wam bliskie? Mam na myśli tych, dla których tego typu muzyka była m.in. formą kontestacji, chęcią dokonania zmiany kulturowej, poszerzenia percepcji, poruszenia pewnych tematów.
K: Nie. Ja może wbiję trochę kij w mrowisko. Rozumiem, że dawniej był czas i miejsce na tego typu podejście i tematykę, ale w momencie kiedy dzisiaj mamy artystów, którzy starają się ten sam przekaz ciągnąć od początku lat 80 i to są ludzie koło 60, to wygląda to mało poważnie.
Czyli przekaz się wyczerpał?
K: Czasy się zmieniły. Uważam, że można szukać nowych tematów do polemiki czy lepszych sposobów na „przewartościowanie” społeczeństwa, niż klepanie tego samego od 40 lat. Świat się za bardzo zmienił, są inne rzeczy na agendzie. Chcę zaznaczyć jednak, że nie uważam, że te starsze projekty są bezwartościowe i należy ją jebać. Być może zupełnie inaczej bym się odnosił do takiej muzyki, gdyby przyszło mi wychowywać się na niej i razem z nią ewoluować. Dla mnie to jest trochę jak ze słuchaniem starych płyt Black Sabbath. Są młodzi ludzie, którzy odpalają dzisiaj te płyty mające po 50 lat i stwierdzają, że to jest absolut, a ja zamiast tego wolę posłuchać Electric Wizard, bo oni są 30 lat do przodu i robią to samo trochę lepiej. Słuchanie Black Sabbath tylko dlatego, że jest Black Sabbath jest dla mnie kompletnie niezrozumiałe, więc też nie będę słuchał pierwszych kaset Grey Wolves, dlatego, że to jest Grey Wolves i stanowi kanon.
Waszym zdaniem power electronics teraz ma taką siłę, że może jeszcze szokować albo wpływać na zmianę postrzegania świata, tak jak chcieli jego twórcy 40 lat temu? I czy jako Sznur macie tego typu ambicje?
T: Nie chcemy wywierać aż takiego wpływu, chcemy robić dobrą muzykę. Nie mamy zamiaru dokonywać żadnego przewartościowania, nie chcemy też tworzyć nowych trendów. Ta muzyka to jesteśmy my i nie będziemy nosić żadnych sztandarów ani robić rewolucji.
K: Zdecydowanie, tak jak Tomek powiedział, to nie jest kwestia wywoływania rewolucji, albo zmuszania słuchacza do rozmyślania. A odnośnie aktualnej zdolności PE do kształtowania światopoglądu itd., to proponuję popatrzeć, kto przychodzi na koncerty dzisiaj, czy to w Polsce, czy w Europie. Ta muzyka nie przyciąga młodych ludzi. W Polsce nie ma publiki dla niej, ani w ogóle dla elektroniki eksperymentalnej. Dla młodzieży bardziej atrakcyjny będzie teraz Malik Montana i Sentino i to oni kreują wzorce, czy ustalają jakiś mindset. Dlatego też nie mamy nastawienia: dzień dobry, przyszliśmy zmienić wasze życie.
Z tego co mówisz wynika, że macie dość krytyczny stosunek do świata sztuki, muzyki i jej odbiorców. To chyba też jest wasz przekaz?
T: Tak, ale to dalej nie jest żadna chęć robienia rewolucji. My jedynie manifestujemy samych siebie, nie próbujemy na nikogo wpływać.
K: Jeżeli mówimy o jakimś krytycznym stosunku do sztuki, to, i Tomek to chyba potwierdzi, my jesteśmy ostatnimi osobami, które będą twierdzić, że „tworzą sztukę”. Płyta, którą nagraliśmy wynika z pasji i z tego, że muzyka w takim kształcie, w jakim przez lata ogrywaliśmy ją na koncertach, jest czymś co lubimy robić. Dlatego nie usiądę teraz i powiem: to jest, kurwa, sztuka. Mówiąc sztuka, artysta przewracają mi się flaki. Odnośnie krytycznego stosunku do odbiorców, to chodzi głównie o koncerty. Lubimy je grać, ale bardziej sami dla siebie. Reakcje publiki są bardzo różne. Czasami jakieś pojedyncze gesty się pojawiały, ludzie po koncertach podchodzili i mówili: było naprawdę super, nie wiedzieliśmy, że w Polsce się takie rzeczy gra. Jednak najczęściej reakcje są bardziej pasywne i generalnie tak wyglądają koncerty w Polsce, tzn. ludzie przychodzą, zakładają rękę na rękę, słuchają i wychodzą.
A jak w waszej ocenie funkcjonuje się na scenie muzyki niezależnej w Polsce?
K: Nie wiem, czy Tomek ma takie samo zdanie, dlatego wypowiem się tylko za siebie. Organizacja koncertów, imprez itd. z naszej perspektywy wygląda mniej więcej tak, że w Łodzi zawsze mieliśmy wsparcie ze strony Wiktora [Wiktor Skok], który był chętną osobą do zorganizowania imprezy, stworzenia materiałów promocyjnych oraz udostępnienia sali i nagłośnienia w klubie DOM. Niedawno podobna inicjatywa pojawiła się ze strony Kuby Wandachowicza, który prowadzi klub KONKRET – zagramy tam w towarzystwie Vonsechsundachtzig i Sect7. W innych miastach to była też kwestia pojedynczych oddolnych imprez załatwianych przez tzw. kolegów lub z polecenia, ale żeby samemu gdzieś się dobić z koncertem, próba zorganizowania czegoś poza osobami sprawdzonymi jest czymś bardzo trudnym. Zdziwiła mnie też sytuacja z organizacją imprez w Pogłosie, w którym odbywały się bardzo dobre koncerty noise’owe, np. Kazumoto Endo, Facialmess, ale po pewnym czasie się okazało, że w tym miejscu nie ma już raczej opcji na zrobienie podobnych rzeczy – jedyne co, to pojawiła się opcja supportowania Pharmakon. Z większych imprez udało nam się zagrać na WIF w 2019 roku.
Pomimo corocznej organizacji takiej imprezy jak WIF, której jedno z głównych założeń to popularyzacja muzyki industrialnej, scena w harsh noise/power electronics w Polsce nie istnieje. Są pojedyncze, mniej lub bardziej aktywne, osoby, ale ich działalność dotyczy głównie rynku zagranicznego – mówię tu o wydawaniu płyt, ale też i o koncertowaniu. Szerzej o scenie niezależnej, niezalu, nie ma się co wypowiadać, wszyscy wiemy jak jest. Warszawa to bardzo specyficzne miasto. Mówiąc delikatnie, wszystko tam się samo nakręca. Oczywiście to samo można powiedzieć odnośnie naszych, łódzkich imprez i sceny, tylko podejście nasze trochę się jednak kłóci z warszawskim niezalem.
W jaki sposób?
K: Mówię tutaj o łączeniu imprez z inicjatywami światopoglądowymi albo charytatywnymi, np. zbiórką na uchodźców z Syrii, osoby LGBT, gdzie organizuje się mniejsze lub większe wydarzenia, które stają się cool tylko dlatego, że „sprawa jest ważna”. Podczas gdy wszyscy wiemy, że pomoc dla Syrii organizowana przez jakichś warszawskich artystów, którzy zbiorą na ten cel 200 złotych nijak ma się do tego, jakie są rzeczywiste potrzeby środowisk LGBT czy ofiar wojny. Jak to się przekłada na realną pomoc nie mam pojęcia, ciągle wydaje mi się, że nie pozostaje jednak bez wpływu na tzw. potencjał marketingowy wydarzenia.
T: Mnie się wydaje, że w ogóle muzyka niezależna, eksperymentalna, nie jest dobrym narzędziem do przekazywania wielkich idei. Od tego są manifestacje, a muzyka jest osobną działką i angażowanie jej w te tematy jest zbędne. Tak, jak mówiliśmy wcześniej, nas interesują inne sprawy, niekoniecznie modne. Moda się zmienia, a Sznur będzie wiecznie.
K: Byłoby nam głupio, gdybyśmy przy okazji promocji płyty wciskali ludziom linki do zbiórek, benefitów albo nagrywali kawałki na jakieś dziwne składanki, z których dochód pójdzie na jakąś ważną sprawę. Ja rozumiem, że tzw. „artyści” powinni zabierać głos w ważnych sprawach, ale my nie jesteśmy, kurwa, Bono, który będzie zbawiał świat i zajmujemy się tym, co jest dla nas ważne: robieniem muzyki. Możemy mieć podobne poglądy odnośnie pewnych kwestii, ale nie będziemy ich wykorzystywać do własnej promocji.
T: Jeżeli ktoś będzie chciał się nas zapytać, jaki mamy pogląd na temat tolerancji, to chętnie odpowiemy, ale niekoniecznie muzyką i tym, co się z nią wiąże.
Mimo takiego podejścia wystawiliście koszulki na aukcję dla WOŚP.
K: W tym roku wpadliśmy na taki pomysł. Zostało nam trochę koszulek, na które nie znalazłby się nabywca, bo jak robiliśmy merch na trasę, to przestrzeliliśmy z rozmiarówką. Koszulkami interesowały się dziewczęta, albo tzw. knypy.
T: Koszulki zostały, więc Kuba wpadł na pomysł, że może damy zarobić Jurkowi. Ale nasze podejście zasadniczo jest inne niż to, które krytykowaliśmy. Chodzi o to, że my nie tworzymy na tym naszych postaci, nie próbujemy żyć z tego typu akcji, nie promujemy się nimi.
K: Wyszliśmy z założenia, że zostało nam kilka koszulek, które być może sprzedamy, a może nie – więc wystawimy to, skoro co roku i tak jakiś hajs dajemy na WOŚP. Cała promocja ograniczyła się do dwóch, trzech postów na Facebooku, WOŚP dostał ok 400 PLN z aukcji, a kilka osób ma nowe koszulki. Koniec tematu.
Wracając do niezalu, jakich artystów słuchacie i byście polecili?
T: Nie znam tej sceny, nie interesuje mnie, nie słucham.
K: Ja też nie słucham, coś tam znam, ale nie są to rzeczy, na które chciałbym poświęcać swój cenny czas.
Z waszych wypowiedzi wynika, że raczej nie wiążecie swojej działalności z Polską.
T: Generalnie chyba tak. Odbiór jest lepszy za granicą, koncerty fajniejsze się gra za granicą i płytę też wydaliśmy za granicą. W Polsce, jak coś ci się uda, to pojawia się zazdrość.
K: Patrząc realistycznie, to po pandemii można by się spodziewać organizacji jakiegoś koncertu w Łodzi, może jakiś pojedynczy event w Warszawie (jeśli Pharmakon zdecyduje się na trasę w EU) – ale raczej kontaktów żadnych tam teraz nie mamy, żeby móc coś ogarnąć – i to chyba tyle, chociaż może się zaskoczymy, nie wiadomo jak będzie wyglądała sytuacja post-COVIDowa. Ale jeśli mielibyśmy szukać szerszej/nowej publiczności, to zdecydowanie za granicą, bo tam jest chyba większy popyt na tego typu muzykę. Patrząc jak wyglądają koncerty np. w USA, a jak w Polsce, to są to rzeczy nie do porównania.
Mieliście już trasę po Europie, razem ze Stress Orphan i słyszałem, że była szansa na jej kontynuację w Ameryce.
T: Tak, trasa w Europie była udana i ciekawa. Najfajniejsze koncerty i publika były na Litwie i w Czechach. A trasa po USA była już dograna, ale niestety pandemia pokrzyżowała nasze plany. Może to i lepiej. Płytę mamy już klepniętą, trochę sobie poleży. Robimy następny materiał, który może ukaże się do czasu, kiedy znów będziemy mogli pojechać do Ameryki, więc wybierzemy się tam z lepszym „bagażem”.
Współpraca z Ericiem (Stress Orphan) nie ogranicza się w waszym przypadku tylko do wspólnego grania, bo zajął się mixem i masteringiem waszej płyty.
K: Tak, ale dzięki niemu też dostaliśmy kontakty do wielu osób, przez co możemy myśleć o dalszych wydawnictwach, splitach a także koncertach. Eric chciał się też odwdzięczyć za trasę i stąd zaproszenie do Stanów.
Czyli wasza współpraca z nim opiera się nie na zależnościach finansowych a raczej koleżeństwie i pasji.
T: Zarówno ja, jak i Kuba chodzimy codziennie do pracy i nie mamy parcia, żeby zarabiać na „byciu artystą”, jak niektórzy, więc mamy tę wygodę tworzenia z pasji.
K: I tak samo to wygląda to też od strony naszego wydawcy, Tesco Organization. Wydając nas nie chcieli ani grosza. Wzięli materiał, wypuścili go, dostaliśmy część płyt od nich. Nie było żadnych umów na kwoty, kontraktów, żadnych pieniędzy. Porozumienie z Ericiem wynika ze wspólnych zainteresowań, chęci organizacji imprez i wspólnego spędzania czasu.
A jak zaczęła się wasza współpraca z Tesco?
T: Bardzo prosto. Pojechaliśmy grać koncert na Słowenii i tam pojawili się panowie z Ke/Hil / Genocide Organ, Michael i Klaus, którzy działają w Tesco. Zobaczyli nasz występ, spodobało im się to, co usłyszeli, a po występie do nas podbili i powiedzieli, że chcieliby wydać nasz materiał.
K: Tak, powiedzieli, że super robota, chcieli wydać płytę i zaprosili nas na organizowany przez siebie festiwal w Mannheim, ale pod warunkiem, że mielibyśmy więcej materiału, bo nasz set trwał około 15 minut. Wideo live z ZNFI, które widnieje na Youtube, zostało nakręcone przez Klausa jego komórką.
Nie czuliście presji wydając płytę w tak legendarnym i poważanym w środowisku labelu?
K: Nie, i też nie było żadnej presji wywieranej przez nich odnośnie pracy nad materiałem. Co jakiś czas ich informowałem, jak idzie nagrywanie i pytałem, czy dalej są zainteresowani, a oni cierpliwie czekali. Kiedy wysłaliśmy im nagranie, oni odpisali: ok, jedziemy z tym.
Słuchając płyty ma się wrażenie, że jest ona osadzona w estetyce Tesco: brzmieniowo wywołuje skojarzenia z Genocide Organ, Operation Cleansweep, jednak przed chwilą mówiliście, że nie gustujecie w oldschoolowym power electronics, industrialu. Inspirowaliście się trochę starymi nagraniami z katalogu Tesco?
T: Owszem znamy te rzeczy, niemniej nie powiedziałbym, że się inspirowaliśmy. Część nam się podoba, inne mniej, ale nigdy nie było to na zasadzie, że po przesłuchaniu np. Genocide Organ mówiliśmy: my chcemy brzmieć tak samo, wykorzystajmy te patenty. Materiał miał się nam podobać.
K: Jeżeli chodzi o te starsze rzeczy, to nie powiedziałbym, że należy je wszystkie jebać pogrzebaczem i odrzucić. Chodzi mi o to, że niektóre płyty uchodzące za kultowe, jak np. pierwsze nagrania Whitehouse, są dla mnie zwykłym szumem (patrząc na rzecz od strony produkcyjnej) i nie wnoszą nic nowego z dzisiejszej perspektywy. Może 30 lat temu to byłoby coś, co by wyjebało mnie z butów. Genocide Organ bardzo lubię, ale żeby tescowe granie było jakąś inspiracją, to bym nie powiedział.
Wydaje mi się, że jednocześnie przekraczacie trochę tę estetykę, bo np. podkłady są ciężkie, drone’owe, bardziej depresyjne niż agresywne, jak to często ma miejsce w przypadku innych wydawnictw z tego labelu.
T: Wynika to z tego, że bardziej inspiruje nas raczej death industrial niż power electronics.
Czy waszą uwagę zwróciły jakieś nowsze projekty, które próbują łączyć gitarowe granie z PE, death industrialem, noisem? Pytam bo wydaje mi się, że na płycie słychać trochę zajawkę np. The Body.
T: The Body i GNAWED słuchamy i się jaramy, ale jak mówiłem wcześniej, nie staramy się brzmieć jak zespoły, których słuchamy i które lubimy.
K: Jesteśmy psychofanami The Body. Byliśmy na ich koncercie w Polsce i to był chyba najlepszy koncert jaki widziałem.
Co sądzicie o projektach, które próbują łączyć industrial/noise/PE z innymi gatunkami, takimi jak rap (Clipping), darkwave (Lingua Ignota) etc.? Czy to są dla was rzeczy ciekawe, czy raczej uważacie je za wtórne i nudne?
K: Clipping jest czymś, co mnie w ogóle nie interesuje. Pierwszy raz, jak usłyszałem elementy noise’owe w muzyce bardziej popularnej, to było na „The Downward Spiral” NIN, ale najbardziej mi się podobały starsze płyty Antigamy. Uważam, że wrzucanie tych elementów jest jak najbardziej ok, jeżeli całość się trzyma kupy i nie jest wciśnięte na siłę. Jeżeli jest to jakiś stylistycznie ciekawy dodatek, to też spoko, bo dodaje to jakiegoś „pazura” (śmiech). Jeżeli chodzi o wspomnianą Lingue Ingotę, to początki jej były jak najbardziej spoko, ale kolejne rzeczy tak ociekają patosem, że nie daje się tego słuchać i powoduje, że cała elektronika, noise schodzi na drugi plan a zostają tracki rozciągnięte do 15 minut operowego zawodzenia. Gdyby projekt rozwinął się w trochę innym kierunku, może byłbym bardziej zainteresowany i mniej krytyczny, no ale to tylko moje zdanie.
T: Ja tej pani w ogóle nie słucham. Ale jeżeli chodzi o takie łączenie gatunków, to nie mam nic przeciwko, niech się dzieje.
K: Wydaje mi się też, że przesłuchanie jakiejś płyty zawierającej te noisowe elementy przez słuchacza, który nie miał wcześniej kontaktu z noisem, nie spowoduje, że włączy on Vomira i powie: kurwa, ale to jest dobre.
Macie w planach rozwinięcie swojego brzmienia w jakimś w pełni własnym kierunku?
T: Odpowiem krótko: tak. Przekonacie się na nowej płycie, bo wydaje nam się, że jest to coś zupełnie innego, niż materiał, który wyszedł w Tesco. Brzmienie się gdzieś tam klaruje, prace trwają.
K: Ale jest ciągle w tym, że tak powiem, „wielka moc”, nie jest to żadne złagodzenie stanowiska.
T: Wręcz przeciwnie.
K: Chcemy zmienić brzmienie dlatego też kompletnie zmieniamy setup. Na pewno nie chcemy być monotonni. Wczoraj nawet rozmawialiśmy z Tomkiem o tym, że nienawidzimy monotonni i jebania tracków po 7 minut na jednym loopie, gdzie pierwsze 30 sekund jest jeszcze spoko, ale po 5 minutach spoko już nie jest. Więc przede wszystkim musi być dynamika, uderzenie, wielka moc.
Chciałem wrócić jeszcze do tematu inspiracji, ale tym razem pozamuzycznych. Skąd się wziął u was, wspomniany wcześniej, Bukowski? Czy jesteście jego czytelnikami?
T: Ja jestem fanem jego twórczości i to ode mnie wyszedł pomysł na wykorzystanie tego wiersza jako otwarcie płyty.
K: Tak, to zdecydowanie inspiracja Tomka, która idealnie wpisała się w naszą stylistykę.
T: Wiersz, którego użyliśmy, jest, powiedziałbym, industrialny, więc wpasował się zarówno w muzykę, jak i tematykę płyty.
Też uważam, że jest to dobre wprowadzenie w całą płytę i komponuje się z Wolanym, którego pożegnalna taśma pojawia się w drugiej części albumu. Jak trafiliście na to nagranie i co w historii tego mordercy was poruszyło?
K: Wracaliśmy z koncertu na Hradby Samoty w 2019 i to była jedna z tych długich podróży, gdzie już za długo gadaliśmy, więc zaproponowałem żebyśmy ruszyli z jakimiś podcastami. Był taki jeden, którego nazwy może nie będę wymieniać, ale zajmował się on ciekawymi historiami kryminalnymi. To, co nas interesowało, to polskie sprawy z lat 80, 90, te o których słyszeliśmy w wieczornych Wiadomościach będąc dziećmi, jak np. morderstwo Tomka Jaworskiego. Tak właśnie trafiliśmy na podcast z historią Wolanego, który zarżnął swoją rodzinę i do tej pory nikt nie znalazł zwłok. Wydaje mi się, że beznadzieja i nihilizm bijący z tej historii i tej obskurnej taśmy, którą po sobie zostawił – sposób, w jaki on opowiada o tym, co zrobił, wywołał u mnie ciarki.
Skąd w was ten brak nadziei i koncentracja na negatywnych tematach? Czy są jakieś zjawiska, które was tak nastrajają?
T: Wszystkie skrajności, te z lewej jak i prawej strony, brak pewności że jutro tez będzie kolejny dzień, wszechobecna głupota i wisząca w powietrzu totalna zagłada.
K: Pierwsza rzecz, to, wspomniany wcześniej, klimat i bezmyślne zmierzanie ku wyginięciu jako gatunek. David Wallace-Wells to dobrze podsumował w ostatniej książce, pisząc, że w ciągu 20-30 lat czeka nas klimatyczny Holokaust. Pandemia może to chociaż trochę wyhamowała. Momentem, kiedy mnie to najbardziej uderzyło, była sytuacja z zeszłego roku. W grudniu poszedłem do fryzjera, w radiu grało „Last christmas”, a za oknem nie było żadnego śniegu, nie wyglądało to nawet jak jesień. Był to pierwszy taki rok w moim życiu, gdzie nie było w ogóle śniegu, mrozów. Poczułem się wtedy jak bohater jakiegoś dystopijnego filmu i o tym, że kiedyś była zima, przypominają nam już tylko piosenki w radiu i stare pocztówki.
Ale dla mnie najważniejszym problemem jest po prostu, kurwa, ludzka głupota. Idealnie to było widać w naszym kurwidole przez ostatnie 6 lat, bo takiej chujni nie było dawno – albo ja jej nie pamiętam, bo byłem dzieckiem. Moi starzy twierdzą, że nigdy nie było tak chujowo. Po prostu wszystkie patologie w narodzie powychodziły na światło dzienne i jesteśmy dumni z tego jak bardzo zacofani i bogobojni jesteśmy.
Mówiliście o tym, że nie chcecie nikogo prowadzić na barykady, ale czy nie kusiło was, żeby, być może na następnej płycie, odnieść się do tych problemów od innej strony, np. ich rozwiązań?
T: Rozwiązaniem tych problemów jest tylko sznur, nie ma innej opcji.
Foty: Sutemose
KONKURS
Dzięki zespołowi mamy dla was:
- płytę winylową Sznura
- 5 bandcampowych redeem code’ów do cyfrowej wersji albumu
Wystarczy, że napiszecie do nas maila z odpowiedzią na pytanie:
Kiedy i gdzie odbył się debiutancki koncert zespołu?
Odpowiedzi wysyłajcie na maila konkurs@undrtn.pl do dnia 18 czerwca 2021. Zwycięzców wylosujemy spośród zgłoszeń z poprawną odpowiedzią.