Znacie to uczucie, kiedy odkładacie wszystko na ostatnią chwilę, bo przecież jest jeszcze dużo czasu? Albo kiedy wpadacie w taki wir perfekcjonizmu połączonego ze skrupulatnością, że po jakimś czasie sami siebie nienawidzicie? Tak mniej więcej jest z NewTone.
Za każdym razem brakuje nam czasu na opisanie wszystkiego i wtedy na naszej konwersacji pada magiczne pytanie „Możemy puścimy premiery za tydzień?” i tak przez kolejnych kilka tygodniu. Potem artykuł rozrasta się do jakichś niesamowitych rozmiarów a my już sami nie wiemy, jak się nazywamy. Ale co to Was obchodzi? Najważniejsze, że macie tutaj mnóstwo dobrej muzyczki z ostatniego miesiąca. A wszystko, jak zawsze, zebrane na naszej playliście na Spotify. Miłego!
Black Belt Eagle Scout – At the Party With My Brown Friends (30.08) // indie rock
Scena, którą bardzo mocno upraszczając (głównie na potrzeby obrzydliwego wrzucenia wszystkiego do jednej szufladki), można nazwać „Dziewczyny z gitarami” jest dzisiaj bardzo mocna, prężna i coraz popularniejsza. I Black Belt Eagle Scout – czyli mocno związana ze społecznością indiańską Katherine Paul – powoli zaczyna wyrastać na jedną z jej liderek. Na swoim trzecim LP znowu zachwyca fantastycznie budowaną atmosferą. Podstawą są oczywiście zgrabnie napisane piosenki, ale to nie wszystko – w tych nieco bardziej ekstrawertycznych nagraniach warto bowiem zwrócić na wszystkie elementy, które składają się na ich drugi plan. Te wszystkie dream popowo – shoegazowe motywy i inne przeszkadzajki wspaniale przyciągają uwagę, co przy tego typu dziełach jest na wagę złota. W bardziej minimalistycznych kawałkach główną rolę gra natomiast niesamowicie ciepły głos artystki – chyba najprzyjemniejszy na tej scenie. Świetny album, choć to nic nowego – poprzednie dzieło BBES polecam nawet minimalnie bardziej. (k)
Gender Roles – PRANG (30.08) // power pop, indie rock
Gender Roles to Brytyjczycy, którzy zupełnie nie brzmią jak Brytyjczycy. Może decyduje tu fakt, że pochodzą z Brighton, czyli znad wielkiej wody, bo zdecydowanie bliżej im do amerykańskich Wavves czy kanadyjskich PUP. I nie ma co się tu rozwodzić nad technicznymi aspektami, czy szukać jakichś wyróżniających ich elementów (choć przyznaję – starają się kombinować). To po prostu zdecydowanie więcej niż poprawne granie w stylu dwóch wspomnianych kapel. Ich fani będą zachwyceni. (k)
White Hand Gibbon – Songs About Cars (30.08) // dream pop
Po koncercie tego berlińskiego artysty na Chłodnej 25, spodziewałem się, że ta płyta to będzie czysty dream pop z fajnymi emo naleciałościami. No i czasami tak się dzieje, ale częściej jednak przejawia się tu klimat Animal Collective czy Panda Beara. Tylko dalej utrzymany raczej w lo-fi. Fajne, zaskakujące, polecam. (k)
Portrayal of Guilt – Suffering is a Gift (30.08) // screamo, black metal
Niby dziewięciominutowa EPka, a dzieje się na niej tyle, co na niejednej dużej płycie. Wobec tego nie przywiązywałbym zbytnio wagi do gatunków wymienionych powyżej. Jasne, dalej są podstawą brzmienia tej ekipy, ale na „Suffering is a Gift” znalazło się też miejsce dla grindcore’u (sam początek), czy kilku momentów, gdzie zespół zwalnia i buduje napięcie niczym blackgaze’owcy. Dzięki takim zabiegom te kilka minut staje się bardziej intensywne niż przy zwykłym, nawet najszybszym i najostrzejszym łojeniu. Szanuję.(k)
Tool – Fear Inoculum (30.08) // progressive metal
Pierwszy odsłuch tej płyty bardzo mnie rozczarował. Serio, to brzmi jak odrzuty z ery Lateralusa/10k days i zespół niespecjalnie próbuje to ukrywać. Na tej płycie nie ma zupełnie nic nowego. Nie wynagrodzi tego nawet wydanie płyty, które wygląda jak gadżet z Tigera. Owszem, patrząc na to zupełnie obiektywnie, jest to przyzwoicie nagrany album. Ale ciężko o obiektywizm w tym przypadku. Może to wina psychofanów Toola, o których już krążą legendy. A może to wina wyzwolonych metali, którzy z tych pierwszych mają bekę życia. W każdym razie ilość pomyj, jaka się przelała przed wydaniem tej płyty, skutecznie mnie zniechęciła do samego składu. Na koncert w Polsce nie pojechałam i specjalnie nie żałuję, oglądając bootlegi. Czy im samym się chce, tak serio? Kolejne odsłuchy były już mniej bolesne, ale dla mnie nic tam nie ma. Jedyny pozytyw z tej premiery jest taki, że odświeżyłam sobie poprzednie albumy Toola. Lateralus jest zajebisty, nawet jeżeli nie słuchasz go według Ciągu Fibonacciego. / (Agata)
Ceremony East Coast – Candy (5.09) // noise rock
John Fedowitz, kojarzony z takimi nazwami jak Skywave czy A Place To Bury Strangers, kontynuuje pisanie piosenek o miłości zagłuszonych przesterem w towarzystwie swojej uroczej żony-perkusistki. Całość piątej już płyty nagrywana była na jednym tejku (co noc inny utwór), a znając styl gitarzysty, wiadomo mniej więcej czego się spodziewać. Dużo efektów, ściana dźwięku i świetne kompozycje. Candy to naprawdę świetny album, ale zabrzmieć może tak naprawdę dopiero na żywo. A zespół na żywo jest niesamowity, także trzymajcie kciuki za ich rychły przyjazd! / (Agata)
Spit Mask – You May Feel Some Pressure (6.09) // industrial, ebm
Wspaniała wiadomość dla osób poszukujących spuścizny Skinny Puppy, jednak nie ich dosłownej kopii (wink wink Dead When I Found Her). Spit Mask brzmią jakby byli żywcem wyjęci z lat 90-tych. Archaiczna produkcja i najlepsze patenty z czasów wczesnego Ministry dalej brzmią świetnie. Kolejna perełka z wytwórni [aufnahme + wiedergabe]. / (Agata)
Tennis System – Lovesick (6.09) // shoegaze, indie
Po pierwsze – biję się w pierś, że ich wcześniej nie znałam. Po drugie – polecam wam ten album z całego serca. Swój romans z shoegazem zakończyłam już dawno, sporadycznie tylko wracając do klasyków od czasu do czasu. Niby wszystko już słyszałam, niby kompozycje całkiem przewidywalne, ale jest coś niezwykle uroczego w tym slackerskim duchu Tennis System. Piękna perełka. / (Agata)
Dla mnie to brzmi jak Wavves grające shoegaze. Nawet nie wiedziałem, że czekam na coś takiego, ale najwyraźniej czekałem. Bardzo fajny album. (k)
Bat For Lashes – Lost Girls (6.09) // indie
Co robisz, gdy kończy Ci się 10-letni kontrakt z dużą wytwórnią, dzięki czemu olbrzymi kamień spada Ci z serca, bo nikt nie stoi za twoimi przyszłymi decyzjami; właśnie przeprowadzasz się do L.A. i odnajdujesz w nim cząstkę siebie z czasów, kiedy z wypiekami na twarzy pochłaniałaś filmy typu „E.T”, „Goonies”, „Karate Kid” oraz (oczywiście) „The Lost Boys”; masz ugruntowaną pozycję na rynku muzycznym i możesz w tym momencie pozwolić sobie na absolutnie wszystko? Wszystko wskazuje na to, że wydajesz dokładnie tak wyzwoloną oraz bezpretensjonalną płytę jak „Lost Girls”.
Wolność i beztroska sączą się z nowego krążka Bat For Lashes, który dla artystki jest ścieżką dźwiękową oraz hołdem dla L.A. z lat 80-tych. W którymkolwiek z wymienionych wyżej filmów bez problemu mógłby się znaleźć któryś z kawałków z nowej płyty Natashy, uszlachetniając tym zabiegiem każdą z tych produkcji. Sam koncept płyty to wampirza historia w stylu „The Lost Boys”, zrekonstruowana przez kobiecy pierwiastek. Muzycznie zaś są to dźwięki, które powinien znać każdy, kto choć trochę czasu spędził w ejtisach, co niekoniecznie od razu musi wywoływać ducha wtórności – są to po prostu rejony, w których można zanurzyć się gładko, niczym w jakiejś syntezatorowej strefie komfortu.
Natasha sięga po różne inspiracje na nowej płycie – weźmy taki „Vampires” który brzmi jak mokry sen fana gotyku, gdzie słychać i The Cure (gitara!) jak i The Sisters of Mercy, a konkretniej „Untitled” z singla „Dominion” (ten saksofon!). Takim „Kids In The Dark” nie wzgardziłby Gerard Mcmann, Depeche Mode umarliby, gdyby mogli umieścić „Jasmine” na „Black Celebration”, natomiast największe zaskoczenie może wywołać energetyczny „Feel For You”, który swoim funkującym bitem może być odbierany jako dalekie echa twórczości Prince’a (!) lub jeszcze bardziej „So Good”, którego nie powstydziłaby się sama… Madonna (!!) (gdyby tylko w tamtych czasach wytwórnia pozwoliłaby jej na wprowadzenie do jej wersji popu odrobiny mroku).
Słuchając płyty można wywnioskować, że nagrywanie „Lost Girls” sprawiło wiele radości Natashy, która w przypływie wolności i twórczego imperatywu nie sili się na oryginalność, tylko daje się nieść ukochanym inspiracjom. Tak samo jest z odbiorem krążka – jest to nostalgiczna wycieczka w przeszłość, z pięknymi melodiami, które mogą przysporzyć wiele radości każdej osobie, która sobie tylko na to pozwoli. / (Ricz)
Pom Pom Squad – Ow (06.09) // indie rock
Kocham zespół Speedy Ortiz. Kocham ich nieoczywiste melodie, dziwne zmiany akordów, sympatię do okazjonalnego noise’u i doskonałe teksty. I Pom Pom Squad ewidentnie też to wszystko kocha, bo na 80% „Ow” brzmi jak kalka tego zespołu. Nie ma w tym nic złego, a nawet bardzo cieszę się, że mogę sobie posłuchać więcej indie rocka w takim stylu. W dodatku kawałki „Heavy Heavy” i „Honeysuckle” to hity same w sobie. Pozostałe 20% to spokojniejsze kawałki w duchu tego popularniejszego i przyjemniejszego dla ucha indie – ale też z bardzo fajnym charakterem. Będę tego słuchał bardzo dużo. (k)
Squid – Town Centre (06.09) // art punk
Druga EPka w dorobku Brytyjczyków ze Squid zaczyna się post-rockowym intro w stylu GY!BE, ale potem wjeżdżają dwa doskonałe kawałki w stylu, który Internet określił jako Talking Heads na spidzie. Ale gdyby to było tylko Talking Heads, to nie byłoby tak ciekawe. Dużo jest tu też inspiracji Pavement a to idealne połączenie. Czwarty kawałek to już art punk w najczystszej postaci, który przypomina twórczość równie młodej ekipy z Black Country, New Road. Trzymam kciuki, żeby te zespoły poprowadziły brytyjską muzykę w jakimś fajnym, nowym kierunku. (k)
Frankie Cosmos – Close It Quietly (06.09) // indie pop
19. (!!!!!!) już płyta w dorobku Frankie Cosmos (pierwsza wyszła w 2013!) i kolejna w zasadzie taka sama. A przynajmniej w porównaniu do trzech ostatnich. Mamy tu zatem bardzo dużo bardzo krótkich piosenek w charakterystycznym dla Frankie stylu i z wykorzystaniem tych samych tricków, co zwykle. Można by ją było w zasadzie olać. Ale nie da się – zmysł do doskonałych melodii i wspomniane charakterystyczne patenty sprawiają, że płyty słucha się z nieustanną uwagą (a jak już wielokrotnie tu wspominałem – to sztuka w tym gatunku). Dlatego mimo zarzutów o powtarzalność nie mogę napisać, że to płyta zła, czy nawet przeciętna. To po prostu rzecz na poziomie Frankie Cosmos. Czyli bardzo wysokim poziomie. (k)
Phum Viphurit – Bangkok Balter Club (07.09) // indie pop
Phum Viphurit nasłuchał się Maca DeMarco i postanowił go trochę pokopiować, ale ma jeden problem – jest zbyt dobrym muzykiem. I kolejnym dowodem (po debiutanckiej LP z 2017 roku) jest ta właśnie EPka. To cztery bardzo dobre letniaki z funkującym basem i klawiszami, demarcową gitarą i świetnym wokalem. I choć teraz już jest trochę za późno na puszczanie sobie tego na plaży, to na OFFie te kawałki zrobiły robotę. (k)
(Sandy) Alex G – House of Sugar (13.09) // neo-psychedelia
Najlepszy songwriter? Głos tego pokolenia? Możliwe. Jego najlepsza płyta? Dla wielu owszem. Muszę przyznać, że częściowo zgadzając się z powyższymi opiniami, mierzę go trochę inną miarą. „House of Sugar” to bardzo dobra płyta i gdyby nagrał ją ktoś inny, zachwycałbym się nią tutaj bez zająknięcia. Ale jako, że jest to Alex G to mam jeden mały zarzut, na który pomarudzę – pierwsza połowa płyty to sztos za sztosem i najwyższa liga neo-psychedelii. Niestety w drugiej połowie artysta wchodzi bardziej w rejony alt-country. Bardzo lubię ten gatunek, więc to samo w sobie nie jest niczym złym. Ale na tej płycie wyszło trochę nudnawo. Niemniej bardzo polecam. (k)
Jerkcurb – Air Con Eden (13.09) // neo-psychedelia, singer/songwirter
Za projektem Jerkcurb kryje się Jacob Read – brytyjski songwriter, który pojedyncze single wrzuca do sieci już od kilku lat. Teraz w końcu umieścił je na płycie i uzupełnił o kilka niepublikowanych wcześniej kawałków. Wyszedł z tego jeden z NAJŁADNIEJSZYCH albumów tego roku. Ale tak literalnie najładniejszych. Read oparł się modzie na lo-fi, bogato zaaranżował swoje wolno snujące się kawałki i dopracował je z ogromną czułością. Momentami – w tych chwilach, w których dzieje się najwięcej – przypomina to projekty w stylu Tuatary, ale z wokalem. Bardzo fajnym zresztą. Ogromne zaskoczenie! (k)
Chelsea Wolfe – Birth Of Violence (13.09) // acoustic, folk, americana
Album wydany w piątek 13-go. Czy może być bardziej gotycko? Chelsea na swojej najnowszej płycie nie ma już specjalnie nic do udowodnienia, raczej potwierdza swój status królowej. Birth Of Violence to głównie ballady, których trzonem jest gitara akustyczna. Kiedy dołącza do niej reszta instrumentarium, można odnieść wrażenie, że jest gdzieś daleko, za ścianą. Jeszcze kilka przesłuchań temu napisałabym, że to dosyć monotonny album, jednak teraz napiszę tak: Chelsea jeszcze nigdy nie brzmiała tak dobrze. A może wreszcie postanowiła dać wybrzmieć swojemu głosowi w pełnej okazałości? / (Agata)
KoRn – The Nothing (13.09) // metal
Korn swoją niezaprzeczalną renomę stracił już pod koniec lat 90. „Issues” było ostatnim albumem przed etapem ciągłych wzlotów i upadków, szukania nowych brzmień w bardziej lub mniej ambitnych miejscach oraz dzielenia fanów na tych akceptujących proponowane nowości i tych którzy uznają tylko 4 pierwsze albumy. Ciężko uwierzyć, że w tym roku doczekaliśmy się już 13 długogrającej płyty od chłopaków z Bakersfield. Po próbach wymuszonego powrotu do korzeni, romansach z dubstepem i powrocie Heada Korn zdaje się osiągać równy poziom. Zarówno najnowszy jak i poprzedni krążek to po prostu dobra muzyka, której choć daleko do poziomu z lat 90, to tak samo odlegle im do przeciętności płyt 8-11. „The Nothing” to przede wszystkim obraz rozpaczy, z którą po śmierci żony mierzy się wokalista – Jonathan Davis. Jest ciężko, jest psychodelicznie i jest emocjonalnie, czyli tak jak powinno być. Zawsze dziwnie się słucha płaczu i egzystencjalnych rozterek 48-letniego faceta, który śpiewał o bardzo podobnych sprawach 25 lat temu, jednak na tej płycie brzmi to najbardziej szczerze od wielu lat. Zespół nie uniknął gorszych momentów i banałów, ale takie piosenki jak „The Darkness is Revealing”, „The Seduction of Indulgence” czy „H@rd3er” to zdecydowanie Korn na wysokich obrotach. Pierwszy raz od lat usłyszałem motywy, które spokojnie mogłyby się pojawić na „Life is Peachy”, a dla starego fana to już dużo. (Rudzki)
Tides From Nebula – From Voodoo To Zen (20.09) // post-rock, electronica
Pewnie po odejściu Adama wielu fanów zastanawiało się, czy coś z Tides From Nebula będzie. Okazuje się, że chłopaki potrafią jeszcze zaskoczyć i spojrzeli przychylnym okiem w stronę elektroniki. Pomimo tego, że jej wykorzystanie może nie być nowatorskie, to jednak w dyskografii zespołu to niezwykle odświeżający zabieg. Cała płyta jest bardzo spójna i żywa, dynamiczna. / (Agata)
The Number Twelve Looks Like You – Wild Gods (20.09) // mathcore, experimental
Powroty muzyczne nie są łatwe, a w większości przypadków naprawdę nie wychodzą na dobre. Na szczęście tego nie można powiedzieć o TNXIILLY. Zespół przez dekadę nie stracił w ogóle na świeżości. Nadal sprawnie balansują w swoich połamanych kompozycjach między jazzowymi wstawkami, screamowym zawodzeniem, melodyjnymi partiami i grindowymi inspiracjami. Tak, dużo tego. Ale to naprawdę super, że The Number Twelve Looks Like You nie okazali się brzydkim czy wstydliwym reliktem przeszłości, który z tym, że jest już zapomniany, nie chce się pogodzić. A jak można było zobaczyć na pożegnalnej trasie Dillingerów, chłopaki są w doskonalej formie. / (Agata)
Single / Teledyski / Inne:
Lust For Youth – Insignificant // synthpop
Faunts – There Will Be Blood // dream pop, post-rock
Mark Lanegan Band – Night Flight To Kabul // synthpop
Bombay Bicycle Club – Eat, Sleep, Wake (Nothing But You) // indie pop
Pinegrove – Moment // indie rock, midwest emo
LIFE – Bum Hour // post-punk
!!! – Couldn’t Have Known // dance-punk
Algiers – Can the Sub_Bass Speak? // free jazz
The Sweet Release of Death – Sick Girl // post-punk
Black Marble – Feels // minimal synth, synthpop
Vanishing Twin – You Are Not An Island // neo-psychedelia
Faux Ferocious – Good Times Ahead // punk rock
Radioactivity – Erased // punk rock
Swans – It’s Coming It’s Real // gothic country, neofolk
Crumb – M.R. // psychedelic pop, indie pop
Higher Power – Seamless // hardcore punk
Ora The Molecule – When Eearth Took a Breath // art pop
Girl Band – Salmon of Knowledge // noise rock
Modern Vices – All You Got // garage rock
Microwave – Mirrors // post-hardcore
Vivian Girls – Sludge // indie rock, garage punk
Touché Amoré – Deflector // post-hardcore
Richard Dawson – Two Halves // avant-folk
Kim Gordon – Air BnB // noise rock
Angel Olsen – Lark // art pop, chamber pop
Refused – REV001 // post-hardcore
Vagabon – Water Me Down // indie rock
Princess Nokia – Sugar Honey Iced Tea // pop rap, jazz rap
Wilco – Everyone Hides // indie pop
Brittany Howard – 13th Century Metal // blues rock
Corridor – Domino // indie rock
DIIV – Blankenship // indie rock, shoegaze, post-punk
Lightning Bolt – USA Is A Psycho // noise rock
Tunic – Nylon // noise rock
Soccer Mommy – Lucy // indie pop
Oh Sees – Gholü // noise rock
TR/ST – The Stain // synthpop
Norma Jean – /with_errors // metalcore
Jesteśmy na Spotify:
Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: