Czy zdawaliście sobie kiedykolwiek sprawę z tego, iż gatunek ludzki może być innym określeniem na nowotwór tego świata? Na pytanie jak dużo prawdy zawarte jest w tym stwierdzeniu, możecie spróbować odpowiedzieć sobie sami, kierując się przesłankami ukrytymi we własnych serduszkach, a ja napiszę tylko, że dla mnie jest to sprawa dość oczywista.

Jesteśmy niczym wirus, niszczący co tylko napotka na swojej drodze i pochłaniający wszystko co dobre, zmieniając otoczenie na własną modłę, nie licząc się przy tym absolutnie z niczym. W odróżnieniu jednak od zwykłego wirusa rozmnażamy się w nieskończoność bez widocznego celu i sensu, dlatego tylko, że właściwie nie mamy pojęcia co innego moglibyśmy robić. Przez dewastujące działania ludzkości cierpi najbardziej nasz gospodarz – planeta, na której na jej nieszczęście się pojawiliśmy oraz organizmy również je zamieszkujące.

Powiem szczerze, nic tak bardzo nie boli jak krzywda zwierząt z rąk ludzi.

Są osoby, którzy twierdzą, że jestem dość spokojnym człowiekiem, ale gdy widzę, że podobne rzeczy mają miejsce, skala obrzydzenia i wkurwu podnosi się do niebotycznego poziomu i jestem w sekundę gotów rozpłatać komuś czaszkę, wysadzić w powietrze czy po prostu zrzucić takiego delikwenta z mostu i patrzeć jak przebierając kończynami w powietrzu, z wyrazem bezsilności na twarzy zbliża się ku nieuchronnemu końcu.

A nic już bardziej nie boli jak krzywda zwierząt z rąk ludzi w rytmie Techno.

Na szczęście dla mnie, oszczędzając mi dzięki temu wizji odsiadki, na podobne krzywdy odpowiada jedna postać, samozwańczy obrońca braci mniejszej, rzecznik praw zwierząt oraz anioł stróż uciśnionych żyjątek– Salvatore Ganacci.

Dzisiejsze kazanie sponsoruje towar eksportowy z Bośni i Hercegowiny. Co wiecie o tym górzystym państewku? Kraj pięknych Słowian i brzydkiej wojny domowej, która posłużyła powstaniu jednemu z najdziwniejszych duetów świata, czyli Bono & Pavarotti, okolice wakacyjnego odpoczynku Josipa Broz Tito oraz miejsce skąd pochodzą takie mordki jak Goran Bregović czy Emir Kusturica. Do tego zacnego grona dołącza gwiazda dzisiejszego kazania, Salvatore Ganacci, niesforne dziecko muzyki klubowej, które bez wątpienia powstało z konglomeratu nasienia takiego Tima & Erica, Majora Lazera oraz Otto Von Schiracha. Nazywany przez niektórych muzycznym geniuszem, przez drugich obwołany najgorszym DJ-em świata (a co z Dawidem z Getta w takim wypadku?), nasz bohater pojawił się na scenie skostniałej muzyki elektronicznej, by zaprowadzić tam swój porządek. Mieszając style takie jak Dancehall, Trap czy chamskie Techenko, Ameryki Salvatore tym nie odkrywa, ale za wciąż nieszczególnym popisem możliwości muzycznych kryje się kolejna część osobowości Ganacci, ta, która zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan w radosnej twórczości muzyka – sztuka wizualno-performatywna.

Napisać, że Salvatore jest zwierzęciem scenicznym byłoby pewnym niedopowiedzeniem – na żywo ten typ przekracza wszelkie granice, także te obciachu, żenady czy również dobrego smaku. Ewidentnie nie jest to dla każdego, ale takie rzeczy potrafią mieć swą zwierzęcą siłę przyciągania. Określenie „zwierzę” przewija się tu i ówdzie dziś, dlatego, iż jest mocnym spoiwem dla całej reszty, myślą przewodnią zarówno tego teledysku, jak i dzisiejszego wpisu. Klip, który dziś wam prezentuję, powinien być dla wszystkich przestrogą. Jeśli nie życzysz sobie by twoja twarz była przygwożdżona niepraktycznie do framugi i uderzana miarowo drzwiami, lub twoje ciało było jednostajnie przygniatane ciężarem klapy bagażnika, a wszystko to w rytm kawałka „Horse”, uprzejmie prosi się o jedno – nie krzywdź zwierząt. To takie proste, czyż nie?



Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite:

Posted in Artykuł, Muzyka, VideoTagged , ,