Code Orange to banda naprawdę młodych dzieciaków, które potrafią przyprawić o kompleksy starych metalowych wyjadaczy.
Zaczęli grać, kiedy mieli po 14 lat – dekadę później otwierają koncerty przed gigantami, ich gitarzystka Reeba została pierwszą w historii kobietą, której autorska gitara znalazła się w katalogu ESP Guitars i podpisali kontrakt z Roadrunner Records (co niekoniecznie spotkało się z dobrym odbiorem na scenie HC, z której się wywodzą). Do warszawskich Hybryd przyjechali spóźnieni trzy godziny, ponieważ ich basista Joe dzień wcześniej rozciął sobie rękę i postanowił ją naprawić Super Glue (serio – nie pytajcie). Na szczęście udało się porozmawiać mimo to. Po tym jak Jami Morgan, wokalista/perkusista zespołu zrzucił z kanapy na backstage’u suszące się skarpetki zespołu, miałam okazję zadać mu kilka pytań.
Jesteście teraz w trasie ze Slipknotem, prawda?
W pewnym sensie… W Europie gramy z nimi trzy koncerty i pięć sami.
Graliście z wieloma dużymi zespołami – Deftones, Trivium…
Tak, System Of a Down… ale zawsze proponują nam tylko kilka występów z takimi zespołami, nigdy całych tras.
Dzisiaj gracie w o wiele mniejszej sali w porównaniu do miejsc, w których występowaliście jako support. Jakie to uczucie – wracać do takich małych klubów po występach na stadionach?
Gramy głównie w mniejszych salach. Największe solowe koncerty, jakie zagraliśmy w Ameryce, były może dla 1500 osób? Tak to wygląda. Zaczynaliśmy ponad 10 lat temu od bardzo małych miejsc, więc jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Lubię grać na takich stadionowych koncertach, ale traktuję to bardziej jako przygodę, wyzwanie. Obie sytuacje dają mi tyle samo radości, są po prostu inne.
A co z oprawą wizualną? Są jakieś różnice?
Światła robi nasz kumpel, który sam się tym zainteresował. Jest z zespołu Homewrecker, to taki metal/hardcore z USA. Jest coraz lepszy w byciu świetlikiem i robi to w obu sytuacjach. Dużo też zależy od wyposażenia klubu.
Jesteście non stop w trasie. Czujesz, że jesteście lepiej zgrani?
Tak, zdecydowanie! Dużo ćwiczymy i gramy w bardzo różnych warunkach. Nasz debiut na koncercie stadionowym to trzy dni z rzędu z System Of A Down. Mocno nam to dało w kość. Byliśmy zdezorientowani, zdenerwowani i cholernie zmęczeni. Jesteśmy bardzo aktywni na scenie i dużo biegamy (śmiech). Teraz jesteśmy w zdecydowanie lepszej formie!
Minęły dwa lata od waszej ostatniej płyty – Forever. Wypadałoby więc zapytać o kolejną…
Jest już prawie gotowa! To prawda, od Forever minęły ponad dwa lata, ale po drodze wypuściliśmy kilka singli. Kiedy tylko nie gramy koncertów, pracujemy nad nowym albumem. W sumie mieliśmy plan, żeby tego lata w ogóle nie koncertować, tylko siedzieć w studiu, ale potem dostaliśmy telefon z propozycją zagrania kilku gigów przed Slipem… nie mogliśmy odmówić. Musimy dużo koncertować, żeby docierać do ludzi. Mieliśmy już ze 12 tras w Europie, a wciąż na naszych koncertach pojawiają się osoby, które nigdy wcześniej o nas nie słyszały. Więc wiesz, musimy sobie wszystko wychodzić.
Myślę, że kontrakt z Roadrunner dał wam pewną widoczność.
To prawda! To miejsce jest świetne i cieszę się, że tam trafiliśmy. Bardzo nam pomogli. Chodzi o to, że… nie mieliśmy spektakularnego sukcesu z dnia na dzień. Musimy walczyć o każdy cal popularności. O każdą jedną osobę, która pojawi się na naszym koncercie. Wiesz, jesteśmy dosyć nieortodoksyjnym zespołem…
Co przez to rozumiesz?
Mam na myśli sposób miksowania, to, że jestem wokalistą, ale też perkusistą, fakt, że my wszyscy śpiewamy, a kawałki są skomplikowane czy wręcz chaotyczne… Lubię myśleć, że to dlatego, że robimy coś zupełnie nowego. Lub to, że łączymy ze sobą tak różne rzeczy i może być trudne w odbiorze. Umówmy się – nie jest to takie łatwe, jak dla innych zespołów – okej, słucham tego i tego, więc ten zespół na pewno mi się spodoba. Takie rzeczy nam się nie przytrafiają, raczej osoby lubiące jeden gatunek muzyki nas nie polubią. Otwieraliśmy koncerty dla wielu zespołów… na przykład Dillinger Escape Plan – połowa widowni nas kochała, sprzedaliśmy masę merchu, a druga połowa szczerze nas nienawidziła, kompletnie im się nie podobaliśmy – wiesz, o co mi chodzi? Nigdy nie mieliśmy jednoznacznie pozytywnego feedbacku… polaryzujemy publikę.
Masz na sobie czapkę z logo Nine Inch Nails. Pierwsze, co sobie zapisałam po obejrzeniu waszego dokumentu „My World”, było to, że przypomina mi Broken Movie. Czy to był celowy zabieg?
O tak, Nine Inch Nails to zespół, który wywarł na nas duży wpływ. Myślę, że może ci to przypominać Broken Movie przez wstawki tortur, ale ogólnie chcieliśmy uzyskać efekt starych kaset video… Zrobiliśmy ten film głównie dla zabawy, po prostu co jakiś czas szukamy innych dróg dla ujścia naszej kreatywności.
Czytałam, że mieszkacie razem. To prawda?
Nie wszyscy. Tylko ja, Jon i Dom. Reszta mieszka osobno.
Zastanawiałam się, czy potraficie oddzielić życie prywatne od tego muzycznego, zawodowego.
Nie ma czego oddzielać. Nie robimy nic poza muzyką, nie mamy życia prywatnego. Jeżeli nie jesteśmy w trasie, pracujemy nad nową płytą, codziennie. Cały czas. Może się to wydawać ciężkie, ale zależy z jakiej strony na to patrzysz. Jest wiele innych ścieżek życiowych, które są o wiele trudniejsze, mniej satysfakcjonujące. Tak naprawdę ja zawsze o tym marzyłem. To jest tak: nieważne, co nas czeka, my dajemy z siebie wszystko i poświęcamy na to każdy aspekt swojego życia. Więc jeśli nam nie wyjdzie, jedyne, co będziemy mogli sobie powiedzieć, to: daliśmy z siebie wszystko! Jeżeli nie dasz z siebie 100%, zawsze będziesz musiał z tym żyć. Miałeś niesamowitą szansę i nie skorzystałeś z niej.
Każdy album wyróżnia się inną kolorystyką. Jak będzie w przypadku nowej płyty? Macie już zaplanowany kolor, okładkę?
Część wizualna jest dla mnie bardzo istotna, ale nie sądzę, że to będzie zawsze kolor – to nie tak, że będziemy używać wszystkich kolorów tęczy. Strona wizualna dla każdej płyty musi być solidna, nakreślać nastrój panujący na każdym albumie. Dlatego przy projektowaniu okładek na nasze ostatnie single czy EP mieliśmy dużo frajdy.
No właśnie, tam odeszliście od kolorów.
Dokładnie. Tam podążyliśmy bardziej plastyczną drogą. Eksplorujemy różne ścieżki – jedną jest kolorystyka, inną wizuale, jeszcze inną robienie dokumentów. Im więcej pomysłów rodzi nam się w głowie, tym więcej dróg powstaje. Ale wracając do albumów: kolorystyką zbudowaliśmy sobie pewne fundamenty. Może gdybyśmy po drodze nie zrobili innych rzeczy – na przykład nie wydali EP, chciałbym zrobić z kolejną płytą coś zupełnie innego i kto wie, może wszystko bym wtedy spieprzył? Tym sposobem, kiedy robimy dużo innych rzeczy i wynosimy z tego jakieś lekcje, wracamy do naszej głównej ścieżki o wiele mądrzejsi. Naprawdę wiele się nauczyliśmy, jeżeli chodzi o prezentację naszego materiału. Co działa, a co nie działa.
Co w takim razie nie zadziałało?
Zauważyłem, że ludzie słuchający gatunków muzyki zbliżonych do tego, co gramy, nie zwracają uwagi na nic innego poza albumem. Pewnie wiąże się to też z masą pieniędzy wpompowanych w promocję płyty. Wypuściliśmy kilka singli DIY. Chcieliśmy sprawdzić, jak to wyjdzie, ale też spróbować innego sposobu na prezentację ciężkiej muzyki. Nie wzbudziło to zbytniego zainteresowania, pomimo, że kawałki są równie dobre jak to, co znajduje się na albumach. Ci, którzy ich słuchali, byli zadowoleni, ale nie dotarło to do zbyt wielkiej grupy ludzi. Wiesz, gramy koncerty, ludzie do nas podchodzą i pytają – kiedy coś wydacie? Przecież dopiero co wydaliśmy! To jest frustrujące. To była ważna lekcja. Może musimy mieć większy status na tego typu zagrania. Myślałem, że jesteśmy w stanie zrobić taką akcję i że to zadziała. Musimy jeszcze zbudować swoją markę, być na tyle rozpoznawalni, że niezależnie od tego, co zrobimy, ludzie będą na to zwracać uwagę. Nie jesteśmy jeszcze w tym punkcie. Musimy się rozwijać, żeby ludziom zależało na nas tak, jakbym tego chciał.
To ciekawe, bo sama złapałam się na tym, że posłuchałam ostatnich singli kilka razy i kompletnie o nich zapomniałam.
No właśnie! Serio myślę, że te piosenki są zajebiste. Gdyby były na albumie, poradziłyby sobie o wiele lepiej. Na przykład The Hunt, na którym zaśpiewał gościnnie Corey Taylor. Gramy go dzisiaj, to jest nasz najcięższy kawałek. Dużo ludzi o tym nie wie, ale bardzo się przy nim napracowaliśmy. Sama promocja tego utworu była zajebistym pomysłem. Stworzyliśmy dyski USB w kształcie pantery, znajdowały się na nich wszystkie nasze EP razem z remixami i dokumentem „My World”. Wysłaliśmy to wszystkim dzieciakom, które grały w grę naszego autorstwa. To była dosyć skomplikowana gra, jeżeli doszedłeś do końca, miałeś okno, w którym musiałeś wpisać swój adres. Nikt nie wiedział, że dostanie od nas jakąś muzykę. Wysłaliśmy te USB na adresy, które udało nam się zebrać, ale nie było to dobrze rozpromowane.
Brzmi super.
Jestem bardzo zadowolony z tej akcji i z tej gry, ale nie wyszło tak, jak powinno. Chodzi o to, że nie możesz robić takich rzeczy, jeżeli nie masz już wyrobionej pozycji. Ale zaraz wypuszczamy nowy album, więc powinno być ok.
Może dorzucicie te kawałki na płytę?
Nie, one mają żyć w środowisku, w którym żyją. Myślimy o albumach jak o całości, pewnej narracji. Narracja została już ustalona i nie możemy jej zaburzyć (śmiech).
Spędzacie ze sobą mnóstwo czasu, niektórzy z was mieszkają razem, wychowywaliście się wspólnie… czy to pomaga na trasie?
Tak. Mamy do siebie bezgraniczne zaufanie. Tak naprawdę nie ma nic, co mogłoby zniszczyć nasze relacje. Wiemy wszystko na swój temat, znamy swoje życia na wylot. Nieważne co się stanie, pod jaką presją się znajdziemy – pod tym kątem jesteśmy niezniszczalni, 99% zespołów nie ma tego, co my. Jasne, znają się długo, dogadują ze sobą, ale nie są rodziną. My nią jesteśmy i to zawsze będzie na pierwszym miejscu. Na szczęście wszyscy jesteśmy tak samo zdeterminowani i wszystkim nam zależy tak samo. Ale jeżeli to się zmieni, to nigdy nie zobaczycie Code Orange w innym składzie.
To piękne, co mówisz, ale Slipknot mówił to samo. A spójrz na nich teraz – kłócą się o pieniądze, skład się zmienił.
No tak, ale czy goście ze Slipknota dorastali razem? Nie! Corey do nich dołączył, jak miał jakieś 30 lat. To są naprawdę super ludzie, traktowali nas bardzo dobrze. Ale z tego co wiem, ten zespół powstał jak mieli ponad 20 lat, poznali się przez wspólne towarzystwo. I pewnie są dla siebie jak bracia, ale… ja poznałem Reebę, jak miałem 11 lat. Doma, który jest „nowy” w zespole znam od 12 roku życia. Oczywiście, jeżeli ktoś zdecyduje się odejść i powie reszcie, żebyśmy kontynuowali bez niego, to co innego. Na pewno wiem, że będziemy potrzebowali od siebie odpocząć, mieć trochę przestrzeni dla siebie. Ale po prostu nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, która zerwałaby to, co jest między nami. Jeżeli poznajesz kogoś, kto jest już dorosły, nie wiesz o nim wszystkiego. Nie znasz jego korzeni, nie wiesz, skąd się wywodzi, jaki jest jego kod moralny. Ludzie nie kształtują się, kiedy mają 19 lat. Najwięcej wpływu mają na ciebie sytuacje, które dzieją się, kiedy jesteś dzieckiem. My ukształtowaliśmy siebie nawzajem, wiesz, o co mi chodzi?
Chyba wiem.
Wydaje mi się, że to jest podstawowa różnica między nami a innymi zespołami. Kiedy teraz o tym myślę, nie przychodzi mi do głowy żaden zespół, który poznał się tak wcześnie, jak my. Metallica – ci goście byli bardzo młodzi, kiedy się poznali, ale nie AŻ TAK młodzi. Wydaje mi się, że to jest ten czynnik X. Oczywiście przez to też dużo się kłócimy, ale z tym musimy sobie jakoś radzić.
Czytałam też, że nie pijecie.
Nie wszyscy. Ja, Reeba i Joe nie pijemy, ale reszta tak. Nie ma to dla nas specjalnego znaczenia.
Rozumiem, że nie kłócicie się o to?
Nie. Wiesz, kłótnie o picie nie są tak naprawdę kłótniami o picie. To problem, który narasta od pewnego czasu i wybucha po alkoholu. Nie kłócimy się, bo nie mamy o co – nikt nigdy nie najebał się przed naszym koncertem. A jeżeli by coś wypił, to tylko dlatego, że reszta powiedziała, że jest z tym w porządku. Tak po prostu funkcjonujemy. Nie obawiam się o zachowanie nikogo z zespołu bo wiem, że nie muszę. Piją i jarają, jeżeli mają na to ochotę, ale nigdy się przez to nie kłócimy.
Często okazuje się, że zespoły, z którymi rozmawiam, są trzeźwe. Większość nie pije, niektórzy ćwiczą jogę czy mindfulness, dbają o siebie w trasie. Jednocześnie czytam teraz biografię Ala Jourgensena i nie mogę wyjść z podziwu, że ten człowiek jeszcze żyje. A przecież sytuacje, które tam opisuje, nie działy się tak dawno temu.
O tak, on jest niezłym pojebem. Wiesz, my lubimy się bawić. Na pewno nie uprawiamy jogi przed występami, ale utrzymujemy dobry balans. Lubimy się razem bawić, spędzać ze sobą czas. Może to kwestia pokoleniowa? Chociaż znamy ludzi w naszym wieku, którzy potrafią całkiem mocno przyimprezować. Wychodzi na to, że mamy całkiem solidny kod moralny.
Nie masz wrażenia, że scena metalowa jest dosyć… zastała? Że większość tych zespołów zatrzymała się mentalnie w latach 90-tych?
O tak, totalnie. Spędziliśmy masę czasu mówiąc o tym, że już nie jesteśmy w pieprzonych latach 90-tych. Dlatego staramy się, żeby nasze występy były na jak najwyższym poziomie, gramy mnóstwo koncertów, i chcemy dotrzeć do jak największej liczby osób. Mogę tylko stać i na to narzekać, co zresztą robiłem. Scena metalowa jest zdominowana przez starych kolesi, którzy tak naprawdę chcą być ze swoją rodziną. Tak, ta scena wyraźnie potrzebuje świeżej krwi, bo ile wciąż te same zespoły mogą być gwiazdami wszystkich festiwali? Minęło 20 lat, a na line-upach widzisz ciągle te same nazwy. Oczywiście niektórym się udaje zagrać kilka koncertów przed takimi gigantami, ale to też nie daje ci żadnej gwarancji. Będziemy się starać, by zajść jak najdalej bez uszczerbku na naszej twórczości. To jest nasz cel. Zajść jak najdalej bez ustępstw, bez zmieniania naszej wizji. To bardzo trudne. Koncertujemy tak samo dużo, jak te wielkie zespoły! Teraz jest o wiele trudniej. Dlatego tak ciężko wymienić jakieś zespoły, którym się udało. Oczywiście są kapele typu Killswitch Engage w latach dwutysięcznych, ale od tego czasu nic się nie wydarzyło.
Może po prostu jeździcie ze złymi zespołami w trasy? Publika slipknotowa to niekoniecznie widownia dla was…
Jasne, masz rację. Graliśmy też z Daughters, z Dillinger Escape Plan. Chciałbym pojechać w trasę z młodszymi zespołami, pewnie! Marzy mi się trasa z Power Trip i Turnstile, to by było super! Może to jest właśnie ta układanka puzzli, której brakuje? Każdy z naszych zespołów ma trochę mocy, może gdybyśmy połączyli siły, coś by z tego wyszło? Tak naprawdę nigdy nie zagraliśmy całej trasy jako support tych wielkich zespołów, o których rozmawialiśmy wcześniej. Ludzie tak myślą, bo jest to dobrze promowane. Ale z każdym z tych zespołów zagraliśmy po trzy koncerty. Z Deftones zagraliśmy pięć koncertów w środku kraju i nie było tam ani jednego dużego miasta. Chciałbym zobaczyć, co by się wydarzyło, gdybyśmy dostali całą trasę ze Slipknotem. Gdybyśmy mogli się zaprezentować tym wszystkim ludziom. Nawet jeżeli nie zareagują pozytywnie, wyciągasz z tego lekcję. Ale nigdy się tego nie dowiemy, jeżeli nie dostaniemy takiej szansy. Wiesz, o co mi chodzi? Nie narzekam, po prostu mówię, że super byłoby coś takiego zrobić. I chciałbym zagrać z tymi wszystkimi młodszymi zespołami. Swoją drogą kocham Daughters! W szczególności to, co zrobili na ostatniej płycie. Odkryli swój sound na nowo, ale cała ich estetyka zmieniła sposób, w jaki ludzie na nich patrzą. To bardzo ważny element tej gry.
Alex wspominał czasy, kiedy grali koncerty dla kilku osób. Nikt nie przychodził na ich koncerty.
Pamiętam to! Sam byłem na ich koncercie, gdzie było dosłownie 5 osób. Byłem wtedy chyba w liceum. Ale wreszcie im się udało. Bo wiesz, nie chodzi tylko o muzykę. Chodzi też o okładkę, wizerunek, całą oprawę. Zabierz im okładkę – to dalej będzie zajebisty album, ale uważam, że mniej ludzi zwróciłoby na niego uwagę. Ona nadaje ton całemu wizerunkowi, teledyskom. Nie chodzi tylko o nagranie.
Przypomniała mi się jeszcze jedna anegdota, o SOAD. Bardzo dawno temu grali w Polsce jako support Slayera…
… i zostali obrzuceni jakimś gównem? Tak, opowiadali nam tę historię.
I spójrz, gdzie dotarli.
Tak, to zajebista historia, ale… to już nie te czasy! Ludzie już nie rzucają rzeczami na koncertach. Nie robią nic. Są drętwi. Nie raz udało nam się porwać widownię i kocham to, nawet wczoraj przed Slipknotem ludzie skandowali, krzyczeli, widać było, że im się to podoba. Wiemy, że się liczymy i że jesteśmy coś warci. Robimy coś zupełnie innego, czerpiemy inspirację z wielu źródeł. Nie ma na świecie zespołu, który jest taki, jak my.
Brzmisz bardzo pewnie, kiedy to mówisz.
Po prostu czuję to w głębi serca. Dopóki jest to dla mnie prawda, będziemy to robić dalej. Jeżeli poczujemy, że misja jest nie do ukończenia, przestaniemy. To nie jest tak, że chcemy do końca życia kręcić kołowrotek w nadziei, że na nasz koncert przyjdzie więcej osób. Mamy naprawdę mnóstwo pomysłów i chcemy o nie walczyć. Widziałem dużo zespołów jak my, ale żaden z nich nie jest nami! Jeżeli tak właśnie czuję, to nie widzę możliwości, że coś może pójść nie tak. Jeżeli zderzymy się ze ścianą, to zderzymy się ze ścianą. Wtedy trzeba będzie przewartościować nasze pomysły. Póki co jesteśmy w dobrym miejscu i kiedy wydamy kolejny album, zmienimy całkiem zasady gry.
Dlaczego tak uważasz?
To gówno brzmi jak nic innego na świecie. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę, co się wydarzy. To jest właśnie nasza przewaga nad innymi zespołami – one nie są w stanie zrobić tego, co my. Mają swoje życia, pieniądze… my nie mamy nic. Jedyne, co nas obchodzi, to ten zespół. Nie mamy planu B. Poświęcamy wszystko muzyce. Stawiamy wszystko na jedną kartę. Inne zespoły nie mogą sobie na to pozwolić, bo mają zbyt wiele do stracenia.
Nie chcę być źle zrozumiany – wszystkie duże kapele, które nam pomogły, wcale nie musiały tego robić! Corey Taylor… przyjechał na festiwal o 11 rano, żeby zobaczyć nasz koncert. Graliśmy dla nikogo, a on stał z boku sceny i nas oglądał. Wiesz, o co mi chodzi? Wstał rano, wyjechał wcześniej z hotelu… kurwa, nikomu się nie chce tego robić. Po koncercie podszedł do mnie i powiedział – stary, kocham wasz zespół. Dał mi swój numer. Kiedy robiliśmy The Hunt, napisałem do niego smsa, na drugi dzień nagrał swoje partie. Nie chciał od nas pieniędzy, nic. To naprawdę świetny koleś, który chce pomóc. Nigdy nie powiem o nim złego słowa. Ani o zespołach, które nam pomagały. Po prostu wiem, że jeżeli w końcu uda nam się przebić ten sufit, dotrzeć do ludzi… nic nas nie powstrzyma.
Fot. Szumysceny
Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: