Sezon ogórkowy? To nie dla nas!
Dlatego w dzisiejszym NewTone wracamy z jeszcze większą porcją nowej muzyki. Czekitałt!


Thom Yorke – ANIMA (27.06) // glitch pop, ambient techno


No nie mogło tej płyty tu zabraknąć, biorąc pod uwagę, jakie zamieszanie w internecie wywołała jej premiera. Ale to nie jedyny powód – Thom Yorke w końcu wydał naprawdę dobrą solową płytę. Porównywanie jej do twórczości macierzystego zespołu może i jest trochę nie fair w stosunku do samego artysty (chociaż np. „Dawn Chorus” to akurat kawałek, który opracowywany był również w wersji na cały zespół), ale nie da się ukryć, że „ANIMA” leży bardzo blisko twórczości Radiohead z ostatnich lat. Tylko, że tutaj Thom zdecydował się na podejście „Less is More” i to do kwadratu. Wobec tego niezależnie, czy akurat raczy nas glitch popem, ambient techno, czy prowadzi kawałki basem rodem z Fugazi albo egzotyczną gitarą, wszystkie kawałki da się rozebrać na dosłownie kilka części pierwszych. Dzięki temu sam Thom i jego wokal oraz teksty robią potrójne wrażenie. Szczególnie w takim „Not the News” czy „The Axe”. Polecam.(k)


Sofia Bolt – Waves (28.06) // indie rock


Francuska (choć zamieszkała w Los Angeles) artystka, która występuje pod pseudonimem Sofia Bolt zrobiła na tej płycie bardzo fajne rzeczy. Po pierwsze połączyła ze sobą dwa tak odległe kulturowo i geograficznie miasta, jak LA i jej rodzinny Paryż. I to zarówno w warstwie muzycznej, gdzie europejska melancholia zderza się z plażową beztroską Kalifornii, jak i w warstwie tekstowej. Tylko u niej obok siebie może wystąpić strach przed wyjściem na ulicę Paryża, żeby przypadkiem nie spotkać utraconej miłości obok radości płynącej z surfowania. Drugą fajną rzeczą jest niesamowity spokój, jaki bije z tej płyty – oszczędne i przyjemnie płynące granie w połączeniu z kołyszącym do snu wokalem Amelie Rousseaux (bo tak naprawdę nazywa się artystka) potrafią dokonać naprawdę ciekawych rzeczy z ciałem i psychiką słuchacza. I to jest bardzo dobry powód, aby się za tę płytę zabrać.(k)


Prince Daddy & The Hyena – Cosmic Thrill Seekers (28.06) // emo-pop, pop punk


Pop-punk od dawna ma swoją undergroundową niszę, o której melomanii wypowiadają się z szacunkiem. Puryści gatunkowi wskazują na Jeffa Rosenstocka czy Joyce Manor jako przykłady jakościowej twórczości. Doceniają nawet wkład wczesnego Green Daya czy blink-182. Swoje uznanie wyrażają także fani tzw. “prawdziwego” emo.

Prince Daddy & The Hyena wpasowuje się idealnie do tej niszy. Zespół z Albany w stanie Nowy Jork chwytliwe melodie pomieszane z krzykliwymi wersami i hałaśliwymi riffami zaprezentował już dwa lata temu na swoim debiucie – “I Thought You Didn’t Even Like Leaving”. I trzeba przyznać, że zrobił to w fenomenalnym stylu. Każdą z jedenastu kompozycji można było jednocześnie wykrzyczeć i zanucić. “Cosmic Thrill Seekers” wcale nie ustępuje pod tym względem poprzednikowi.

Album otwiera nieco spokojniejsze “I Lost My Life”, które powoli rozwija się z każdą sekundą, by po chwili eksplodować, przechodząc w głośne i przy tym przyjemnie bujające “Lauren (Track 2)”. Nie należy tutaj szczędzić pochwał dla wokalu lidera, Korneliusa P. Jenkinsa. W punku, nie ważne jakiego podgatunku, dawno nie było słychać tak wyrazistego krzyku. Nie wiem, czy Jenkins doszczętnie zdarł sobie gardło nagrywając ten album, ale jeśli tak, to zdecydowanie było warto.

Kolejne utworu utrzymują tendencję do ostrej jazdy. “Dialogue” czy “Slip” biorą na warsztat starą punkową zasadę “trzy akordy, darcie mordy” i wyciskają z niej co tylko się da, nie stroniąc przy tym od eksperymentów. Na płycie nie znalazły się bowiem proste, prymitywne kompozycje, które swojej siły poszukują w surowości. Pełno też ciekawych aranżacji, zabawy dynamiką i wyważenia pomiędzy “cicho” a “głośno”. Instrumentalizacja nie sprowadza się też tylko do gitar, basu i perkusji. Są też chociażby cymbałki czy syntezatory, coś, co na myśl przywodzi stary, dobry “Pinkerton” Weezera. Utwory takie jak “Cosmic Thrill Seeking Forever” czy “Wacky Misadventures of the Passenger” z kolei budzą skojarzenia z czymś jeszcze. Mianowicie z konceptowością płyt takich jak “The Black Parade” My Chemical Romance czy “American Idiot” Green Daya. W obu tych utworach można zresztą doszukiwać się pewnej teatralności. Drugi z nich, będący ostatnim na płycie, zastosował wręcz stary trick z “The Wall” Pink Floydów i urywa się na akordach od których zaczyna się cały album. Wolniejsze utwory natomiast takie jak “Ursula Merger” czy “Dream Nails” jakimś sposobem dochowują wierności punkowej estetyce, pozostając przy tym pięknie skonstruowanymi piosenkami, w sam raz na złapanie oddechu po wszystkich wrzaskach.

Do tego wszystkiego dochodzą oczywiście standardowe teksty o byciu smutnym wyrzutkiem. Nieraz rzeczywiście przygnębiające, nieraz dziecinnie głupie, ale zawsze dodające urokowi każdemu z utworów. Trzeba przyznać, że Prince Daddy & The Hyena stworzyli pop-punkową epopeję, której brakowało w tym gatunku już od dłuższego czasu i która nie pojawi się w nim jeszcze długo.(Marcin Kornacki)


Michał Miegoń & Adam Witkowski – Dwuja (30.06) // experimental


Michał Miegoń i Adam Witkowski to muzycy, którzy poza macierzystymi (odpowiednio Kiev Office i Nagrobki), bardzo hiciarskimi składami od zawsze penetrowali odmęty muzyki improwizowanej, eksperymentalnej i dziwnej. „Dwuja” to drugie spotkanie duetu. Najprościej byłoby scharakteryzować te nagrania, jako Captaina Beefhearta, który urodził się na tyle późno, że zamiast bluesa, jazzu, decyduje się na dekonstrukcje i absurdalne odczytanie plastikowej spuścizny lat 80-tych. Trochę z tego trendu wybija się stosunkowo najbardziej ułożony, zamykający całość „Kosiarz dusz” z krautrockową motoryką. Jak na płytę tagowaną jako „experimental” słucha się tego zaskakująco prosto. Dodatkowe punkty mogą sobie przyznać wszyscy, którzy lubią bawić się w wyłapywanie muzycznych pastiszy. Nie sposób nie usłyszeć Kombi w „Zroście” (to absurdalne gitarowe solo), Komendarka w „Od siarki do gwiazd” czy Raviego Shankara na natchnionym jamie z newage’owcami w „Czterech szóstkach i pięciu koniach”.  (Mateusz)


Bałtyk – Helsinki (26.06) // singer-songwriter


Jeszcze nie zdążyłem na dobre wsiąknąć w drugą część „Self-help” wydaną na początku tego miesiąca, a Bałtyk poprawia następnymi pięcioma numerami. Napisanymi pomiędzy trzecim a dwunastym dniem bieżącego miesiąca i nagranymi na czteroślad. Ten ostatni szczegół jest o tyle istotny, że epka urzeka ciepłym, lekko szumiącym brzmieniem. „Helsinki” to po prostu pięć muzycznych strzałów w serce bez pudła. Za to z tekstami, które pewnie gdybym był młodszy, wstawiałbym sobie w opis na GG. Mimo bardzo kameralnego i ciężkiego emocjonalnie klimatu całości nie jest to dołujący, ani monotonny zestaw. Bałtyk dalej mimo programowego minimalizmu, ma bardzo dobry zmysł do budowania dalszych planów kompozycji, chórków i pojedynczych dźwięków nadającym więcej odcieni szarości. Napiszę krótko, jeśli ktoś wypuszcza w ciągu roku tyle znakomitej, to w lepszym świecie grałby dużo, wszędzie i gdzieś obok pierwszej ligi nurtu. (Mateusz)


milkink – through the looking glass (23.06)  post-rock


Jest całkiem pokaźna grupa osób wśród odbiorców muzyki niezależnej, która na termin post-rock reaguje z równym entuzjazmem jak ja na pylenie drzew. Trochę trudno się dziwić, bo na pewnym etapie trudno był to obok stonera bardziej zunifikowany gatunek pod względem dźwięków i otoczki (te tytuły płyt zawierające tyle znaków, co ta rubryka). Z milkinkiem od początku było zgoła inaczej. Zamiast rozbudowanych kompozycji, mamy stosunkowo krótkie strzały stawiające chłopaków raczej w towarzystwie francuzów z Grand Detour niż pogrobowców Mogwai. Zamiast rozbudowanych składów i aranżacji wszystko rozpisane na dwie osoby. Gitarzysta jest w stanie zaraz po post-hardcore’owych motywach płynnie przejść do matematycznych łamańców i blackmetalowych walców. A towarzyszy mu perkusista grający z tak gęsto, że gdyby urodził się na innym kontynencie, pewnie dostałby angaż w Trail Of Dead. Bardzo pomysłowy, solidny materiał. Fajnie będzie usłyszeć następny szybciej niż za 3 lata. (Mateusz)


Virgo Mortis – Virgo et Mortis (27.06) // darkwave, post-rock


Średnio u mnie z miłością do darkwave’u czy post-rocka a koleżka Virgo Mortis jednak mnie przekonuje. Jego przepis na granie jest prosty – niezbyt skomplikowane gitarowe plamy, które ciągną się jakby w nieskończoność, jeszcze bardziej oszczędna elektronika i jęczący (w pozytywnym sensie), ale nie narzucający się wokal. Niby temat przeorany już w każdą stronę i pewnie więksi fani wspomnianych na początku gatunków podejdą do tego z większym dystansem, ale jednak słyszę tu to coś – niesamowity klimat, który doskonale nawiązuje do pięciu etapów żalu, o których opowiada ta EPka. LP pewnie by mnie trochę zmęczyło, ale przy takiej długości jest naprawdę ok. Sprawdźcie.(k)


Single / Teledyski / Inne:


Mike Patton, Jean-Claude Vannier – Chansons D’Amour // alternative rock

Enchanted Hunters – Plan Działania // synth pop, indie folk

Mala Herba – Wszystko marnosc // darkwave

Russian Circles – Milano // post-metal

Moon Duo – Stars Are the Light // psychedelic rock

Cortex – The Freaks // post-punk

Blanck Mass – No Dice // electronic, industrial

LINGUA IGNOTA – DO YOU DOUBT ME TRAITOR // experimental

Friendly Fires – Silhouettes // alternative dance

Lorelei – I Am a Road // dream-pop

Brittany Howard – History Repeats // funk rock

Oh Sees – Henchlock // psychedelic rock

King Gizzard & The Lizard Wizard – Organ Farmer // thrash metal

Ceremony – Turn Away The Bad Thing // post-punk

Hundredth – Cauterize // shoegaze

Crywank – Doubt // anti-folk

Saul Williams – Experiment // industrial hip-hop

Chastity – Sun Poisoning // post-hardcore

boy pablo & Jimi Somewhere – Never Cared // indie pop

Fertile Hump – Run Free // garage rock

The Hives – Good Samaritan // garage rock revival

Charles Hayward – The Camera, The Actor // art rock

US Weekly – Skinny // post-punk

Beach Baby – Human Remains // indie rock

Uniform & The Body – Penance // power electronics


Jesteśmy na Spotify:



Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: