Odkopaliśmy się po wakacyjnej robocie i wracamy z aktualnymi premierami. Co nas zainteresowało w tym tygodniu? Sprawdź. Warto!


Mac DeMarco - Here Comes The Cowboy (10.05) // jangle pop

Nie będę ukrywał – najsmutniejszy album Maca jest jednocześnie jego najsłabszym. Ale zanim z niego zrezygnujecie – to dalej Mackey – jeden z absolutnie najzdolniejszych twórców tego pokolenia. Takie kawałki jak „Nobody” czy „All Of Our Yesterdays” (oraz dobre kilka innych) to spokojnie jego stały, dobry poziom. Szczególnie, jeśli poprzedni album tego ziomeczka się Wam podobał. Klimat bowiem jest do niego bardzo podobny, chociaż jeszcze bardziej posępny. Mac zdaje sobie sprawę, że nie jest już takim zabawnym, beztroskim chłopaczkiem i nawet o tym śpiewa – pomiędzy innymi, często bardzo życiowo-smutnymi tematami. Niestety oprócz tego jest tutaj też kilka kawałków, które zupełnie odstają poziomem od twórczości Maca. Szkoda, ale przekonajcie się sami. Tego ziomka nigdy za wiele! (k)


Charly Bliss - Young Enough (10.05) // power pop

Charly Bliss na swoim nowym albumie ewoluowali. I to w dwie strony jednocześnie. Z jednej mamy tu jeszcze słodsze, popowe kawałki (chociażby „Capacity”), w których większą rolę grają klawisze, co idealnie pasuje do charakterystycznego głosu wokalistki, który może nawet czasami kojarzyć się z zespołem Aqua. Z drugiej strony – momentami jest tutaj nieco mroczniej i wtedy Charly Bliss bardzo mocno przypominają Waxahatchee. Tak czy siak „Young Enough” to bardzo przyjemna płyta. Może nie ma tu kawałków, w których zakochałbym się tak, jak przy ich debiucie, ale jako całość na pewno jest warta uwagi. (k)


Defeater - Defeater (10.05) // modern hardcore

Z Deafeaterem mam podobny problem, co z La Dispute. Na fundamentach postawionych przez Verse i Modern Life Is War wypracowali swoje, na tyle charakterystyczne i chętnie powielane style, że dziś nie jestem pewien, czy odróżniłbym ich od własnych epigonów. Trudno też w przypadku obu bandów mówić o szczególnych innowacjach w obrębie swojej estetyki. Niekoniecznie musi to być wadą. Self-titled oscyluje wokół defeaterowej średniej z kilkoma naprawdę jasnymi punktami (np. otwierający “The Worst Of Fates”). Zawsze w nudniejszych momentach można poczytać sobie teksty. Podobnie jak w poprzednich przypadkach mamy do czynienia z concept-albumem osadzonym w latach po II WŚ w robotniczych środowiskach New Jersey. (Mateusz)


Bastard Disco - China Shipping (03.05) // rock alternatywny



Słowem wytrychem namiętnie nadużywanym przez recenzentów przy drugich i trzecich płytach jest “dojrzałość”. Oznacza to w większości przypadków alternatywnych/indie kapel mniej więcej tyle, że gitarzysta kupił sobie delay, a wokalista nauczył się śpiewać. Jest to jednocześnie pierwsze słowo, który przychodzi mi do głowy przy tej płycie. Mieni się ona o wiele szerszą paletą barw niż poprzednia “Warsaw Wasted Youth”, a nostalgiczna, zrezygnowana aura większości numerów, nie odbiera im przebojowości. Przeciwnie, mam wrażenie, że potencjalnych hitów jest tu nawet więcej. Wyjątkowo sprawnie wysmarowane są też teksty, łączące klimat wielkomiejskiego zagubienia z przerażeniem kierunkiem, w którym podąża nasza planeta. Dla wszystkich, którym bliskie są klimaty wczesnego The Smashing Pumpkins, Silversun Pickups czy Placebo. (Mateusz)


Bartek Kalinka - Subpolar Hilarity (04.05) // experimental



Bartek Kalinka to niezmordowany weteran polskiej muzyki eksperymentalnej, już ćwierć dekady nagrywający i wydający pod szyldem XV Parówek, do tego zaangażowany w projekty, takie jak Promieniowanie. “Subpolar Hilarity” jest pewnie jedną z trudniejszych płyt prezentowanych w tej rubryce kiedykolwiek, przy czym na tle niektórych bardziej hardcore’owych nagrań Kalinki można ją uznać wręcz za easy listening. Płyta nagrana na syntezator modularny, perkusuję i gitarę akustyczną ma niezwykle intymny, minimalistyczny klimat. Poszczególne instrumenty wchodzą ze sobą w interakcje w bardzo swobodny sposób. Nawet kiedy da się wychwycić coś, co dla tradycyjnego odbiorcy brzmiałoby jak szkic ładnego utworu, momentalnie zostaje to porzucone na rzecz sowizdrzalskiej swobody. Ciekawie się słucha płyty, która mimo dużej świadomości środków wyrazu, sprawia wrażenie nagranej z jakby dziecięcą chęcią eksperymentowania i głodu nowych dźwięków. Do tego, jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, obcowanie z takimi nagraniami jest zawsze dla mnie nauką słuchania. Może zbyt zasugerowałem się tytułem i wyjdę na głąba, ale takie “Kto mówi za domem” brzmi, jak ten fascynujący moment z życia, kiedy zbyt cienkie ściany oddzielające Cię od sąsiadów, łączą przypadkowe dźwięki ich codziennego życia w harmonijną całość. (Mateusz)


Cleopatra Lo ⚡️ - Melting Away (06.05) // synthpop

Stojąca za materiałem Kleo współtworzyła wcześniej składy takie jak grunge’owe Destructive Daisy i glamowe Pedal Distorsionador. Solowo jednak penetruje bardzo odległe od muzyki gitarowej rejony. “Melting Away” mimo punkowej aury niektórych partii wokalnych (“Electric Emotions” i “All the same” nie powstydziłaby się Brody Dale) penetruję zupełnie inne rejony. Jest to bardzo ciekawy materiał electropopowy, który mimo ograniczonych środków wyrazu nie nudzi. Jest tutaj miejsce na dekadenckie “All The Same”, zanurzone w pogłosach, przywodzące na myśl niedawno opisywaną przeze mnie płytę D A V I C C I -ego “Floating Around” czy “Reveuse”, które odnalazłoby się jako uwspółcześniony soundtrack do jakiegoś klasycznego filmu noir. Warto śledzić! (Mateusz)


Seine - 22 (06.05) // math rock  




Źródła składu Seine sięgają świetnego math rockowego Vlasta Popic (wszystkim śledzącym ciekawe trendy w poszukującej europejskiej muzyce gitarowej polecam ich “Kvadrat”). I chociaż niemożliwe by było zamknięcie rozbudowanego, poszukującego stylu Chorwatów w dwóch słowach, to umiłowanie do dziwnych podziałów rytmicznych i rozbuchany, aktorska maniera wokalna Dymitrija Petrovica, są właściwie jedynymi względnymi stałymi tej muzycznej układanki. Poza tym w tym muzycznym kotle miesza się wszystko, od akustycznych ballad, poprzez dźwięki przywodzące na myśl Animal Collective i Battles, po numery, które mogłyby podbijać indie-rockowe dyskoteki dekadę wstecz. (Mateusz)


USA NAILS - Life Cinema (10.05) // noise rock



 


USA NAILS należą do tych nielicznych ekip, których informacji prasowych po prostu nie da się nie zacytować. Jest to skład, którego członkowie “swoją młodość spędzili będąc najmniej popularnymi członkami, lubianych przez niektórych zespołów: Kong, Oceansize, Silent Front, Death Pedals, Future of the left i Death Arms”. I miłośnicy dźwięków spod znaku Future of the left w najlepszym wydaniu znajdą tu dla siebie najwięcej. Gęsta zgrana sekcja, na której kręgosłupie szaleje melodeklamująco-wrzeszczący wokalista i gitarzysta lubujący się w ciętych, dysonansowych partiach. Jeśli jakaś płyta w tym sezonie zasługuję na miano “Carmagedonu” to myślę, że byłoby to bardziej dzieło tych wkurwionych Anglików niż Tedego. W momencie peaku kariery IDLES i coraz szerszego zainteresowania np. Bad Breeding może i USA Nails trafi na podatny grunt. (Mateusz)


Jesteśmy na Spotify:


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: