Paryż jest najbardziej znany jako miasto mody. Nie sądzę, żeby nas to obchodziło aż tak bardzo, ale dzięki temu jest to najlepsze miejsce do spotkania i rozmowy z Clem Creevy – człowiekiem mody, muzyki i wielu innych rzeczy. Spędziliśmy z nią chwilę przed znakomitym koncertem jej zespołu – Cherry Glazerr – w paryskim Point Ephemere. Rezultatem jest wywiad z największą liczbą nawiasów „(śmiech)” w naszej historii. To chyba fajnie, co nie?

[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]

Wydaje nam się, że polska publiczność nie zdążyła Cię jeszcze poznać, więc ten wywiad przybierze z początku formę rozmowy o pracę, ok?
Pewnie. JESTEŚ ZWOLNIONA! (śmiech)

Powiedz nam zatem coś o sobie.
Urodziłam się w Nowym Jorku I dorastałam w Los Angeles. Jestem gitarzystką, wokalistką i songwriterką w zespole Cherry Glazerr.



Słyszeliśmy, że Chery Glaser istnieje naprawdę i jest dziennikarką.
Tak, jest prezenterką w radiu NPR. Założyłam ten zespół, gdy miałam piętnaście lat I słuchałam wtedy dużo radia KCRW, więc pomyślałam, że byłoby śmiesznie nazwać kapelę imieniem prezenterki NPR. Jej działką są wiadomości i czasami mówi też o korkach na drogach. Pomyślałam, że to dobry inside joke.

Czy wyraziła na to zgodę?
Wyraziła! Pokochała ten pomysł! Jej też wydało się to zabawne.

Powiedz nam o swoich zaletach.
Nie mam żadnych zalet (śmiech). Dobre pytanie. Myślę, że jestem dobra w wyszukiwaniu wewnętrznego spokoju, kiedy jesteśmy w trasie, a podróżujemy strasznie dużo. Praktykuję to i zawsze dbam o to, żeby mieć trochę czasu dla siebie, żeby zadbać o swoje potrzeby w drodze.

Gdzie widzisz siebie za pięć lat?
Dobre! W tourbusie! (śmiech) Bo na razie mamy tylko vana. Nie mamy jeszcze busa, ale przyjdzie taki czas, że będzie nas na niego stać. 



Wasza muzyka była używana podczas pokazów mody i wiele osób poznało Was w ten sposób, prawda?
Tak, wielu paryżan (śmiech). To był pokaz Saint-Laurent, który prowadził Hedi (Slimane – francuski fotograf i projektant mody). Byłam wtedy trochę ich modelką i stworzyłam trochę muzyki. Wynajęli nas do stworzenia soundtracku na wybieg. To było jakoś w 2015 roku. Super zabawa.

Wiele osób poznało nas dzięki temu, ale wiele osób poznało nas też dzięki innym rzeczom. Gramy koncerty od jakiegoś czasu – znani jesteśmy z tego, że jesteśmy ciągle w trasie. W związku z tym jest to miks pomiędzy Saint-Laurent, trasami i wypuszczaniem płyt. Ale dużo zawdzięczamy temu, że Saint-Laurent poprosiło nas o napisanie muzyki, bo to legendarna marka.

Pytam, bo mamy w Polsce artystkę – Zamilską – której historia jest dosyć podobna. Któraś z wielkich marek użyła jej muzyki.
To super!

Na początku owszem, ale potem zaczęło ją to męczyć, bo szybko została zaszufladkowana jako producentka muzyki na wybiegi. Nie było tak samo w Waszym przypadku?
Wydaje mi się, że staram się nie przejmować tym, co ludzie myślą o mnie czy o zespole. Wiem, że po prostu tworzymy muzykę i wypuszczamy płyty. Myślę, że ludzie mogą nas postrzegać jak chcą i to jest ok, ponieważ dobrze się bawimy tworząc i tylko to się liczy. Dlatego się tym nie przejmuję.



Czy dostajecie jeszcze propozycje tworzenia takiej muzyki?
To był pierwszy i jedyny raz, jak robiliśmy muzykę na wybieg. Nie wiem, co to znaczy. Chyba nie jesteśmy w tym zbyt dobrzy (śmiech).

Jesteś też znana z serialu.
Tak – „Transparent”.

Robisz dużo rzeczy!
Tak! „Transparent” to była fajna zabawa. Znam Jill Soloway – twórczynię tego serialu – więc zaproponowano mi bycie częścią zespołu, który się tam pojawia – Glitterish – i z radością to przyjęłam. Super zabawa. Kocham społeczność „Transparent”, bo to masa niesamowicie kreatywnych i ciężko pracujących ludzi queer. Jest tam bardzo specjalna atmosfera, a ludzie są jednymi z najzabawniejszych, jakich widziałam.



To bardzo ważny serial.
Jest totalnie ważny. Zmienia krajobraz telewizji. W pewnym sensie otworzył wiele drzwi dla społeczności queer i tworzenia seriali w pewnym stylu – z jego podejściem do realizmu. To wielka przyjemność by jego częścią. O, i niebawem wyjdzie jeszcze coś specjalnego, ale nie mogę jeszcze o tym mówić!

Film?
Nie wiem, nie mogę powiedzieć! (śmiech)

To może zagrasz w „Grze o Tron”?
Tak! Jestem nową gwiazdą „Gry o Tron” (śmiech). Dlatego jeżdżę vanem i gram w tym punkowym klubie.

Skoro przy punku jesteśmy – zostałaś nazwana przez Vice „ikoną punkowego feminizmu” i zrobili o Tobie dokument. Jak się z tym czujesz?
Nie wiem. Chyba nie mogę powiedzieć, bo po prostu staram się żyć swoim życiem i nie myśleć o takich rzeczach. Wiesz, po prostu nie chcesz narzucać sobie zbyt dużej presji w życiu. Hmm, dobrze jest mieć trochę presji – być miłym dla innych ludzi i tak dalej. Ale tak – dobrze się z tym czuję. Moim marzeniem zawsze było, aby grać muzykę i przekazywać wartości feministek, które były przede mną i nauczyły mnie wielu wspaniałych rzeczy. Jestem wielką fanką współczesnych feministek, takich jak Bell Hooks czy Roxane Gay. Czytam dużo feministycznej literatury i nauczyło mnie to wiele o świecie. Jestem bardzo szczęśliwa, że mam możliwość i platformę do przekazywania idei, które odmieniły moje życie.



Zaczęłaś bardzo szybko i z hukiem. W wieku piętnastu lat występowałaś na dużych festiwalach.
To prawda. Ale to w sumie zabawne. Masz swoje momenty sławy, ale potem ludzie szybko zapominają. I nie możesz się tym za bardzo martwić. Musisz poszukać sukcesu gdzieś indziej. I ja go ostatnio odnalazłam. Odkryłam, że moją wersją sukcesu jest aktywne tworzenie muzyki z przyjaciółmi. Muszę trzymać się tego, bo jak nastawisz się na jakąś inną, zewnętrzną rzecz, to – wydaje mi się – zaczną się nerwy i zagubisz siebie w pewnym sensie. Zawsze starałam się myśleć o tym na takich zasadach.

Poznałaś pewnie wiele dobrych i złych stron przemysłu muzycznego, gdy miałaś piętnaście lat. Jak tak młoda osoba na to reaguje?
Szybko się uczy, ponieważ jest taka młoda i jest do tego zmuszona. Nie chce, aby ludzie ją wykorzystywali. Nauczyłam się, że najważniejszą rzeczą jest otaczanie się dobrymi, zaufanymi ludźmi, którzy wierzą w Twój sukces i mają takie same wartości, jak Ty. To sprawi, że będziesz szczęśliwą osobą. Wydaje mi się też, że jak już otoczysz się dobrymi ludźmi to łatwiej Ci będzie dostrzec tych złych i nie pierdolić się z nimi. Szybko zobaczysz, że ktoś nie jest w porządku. Uczysz się.

Rozmawialiśmy dzisiaj o Billie Ellish i krytyce spadającej na nią za śpiewanie o depresji, będąc nastoletnią dziewczyną. Dla niektórych ludzi to wciąż za dużo.
Tak jakby tego nie rozumiała, co nie? To strasznie naiwne. Chyba każdy, kto ją krytykuje, zapomniał o tym, jak to jest mieć szesnaście lat. Bo bycie szesnastolatką to jest, kurwa, najgorszy moment w Twoim życiu. Najgorszy! Nie ma innego czasu, który byłby gorszy niż ten! W związku z tym ona jest idealną osobą do poruszania takich tematów i bardzo chwalę ją za odwagę i szczerość w tym temacie. Zdaje się, że każdy, kto ją krytykuje, musiał zostać kiedyś zraniony w jakiś sposób, jest zazdrosny albo projektuje swoje własne lęki lub niepewność odnośnie swoich problemów.



Na nowej płycie (Stuffed & Ready) śpiewasz o podobnych sprawach – izolacji, smutku. Wydajesz się jednak bardzo szczęśliwą osobą.
Myślę, że pisanie piosenek jest dla mnie czymś zupełnie innym niż prowadzenie codziennego życia. To jest jak rozładowanie. Jak miejsce, w którym mogę odłożyć wszystkie rzeczy, których normalnie nie potrafię wyartykułować słowami. Często zdaję sobie sprawę z tego, że moje uczucia są odzwierciedlone w piosenkach, ale nie potrafię ich opisać słowami. Moja muzyka ma w sobie wiele rzeczy, których nigdy nie powiedziałabym głośno.

To Wasza druga płyta w Secretly Canadian.
Tak, Secretly Canadian podchodziło nas przez długi czas. Przychodzili na wiele naszych koncertów i mówili, że powinniśmy podpisać z nimi kontrakt, bo Burger Records (pierwszy wydawca Cherry Glazerr) nie podpisuje umów. Po prostu wypuszczają Twoją muzykę i jesteś wolny do podpisania kontraktu z kim tylko chcesz. Kocham Burger i naprawdę pomogli nam na początku. I Secretly przyszło do nas z naprawdę dobrymi warunkami, jak na tamten czas. Wydali się bardzo fajnymi gośćmi, więc poszliśmy z nimi, bo byli… bo są bardzo dobrym wydawcą dla nas. Czuję się szczęśliwa, że ich mam. Kochają muzykę i pozwalają nam robić, co chcemy w kwestiach kreatywnych. To dobre połączenie.

Rozważaliście działanie bez labelu, zanim się zgłosili?
Bardzo chcieliśmy dołączyć do labelu, bo pragnęliśmy wydawać więcej muzyki i mieć trochę więcej pieniędzy na ten cel. Kiedy się zjawili, byliśmy podekscytowani. Rozmawialiśmy wtedy z wieloma wydawcami. Wybraliśmy ich spośród wielu.

Chyba skończyliśmy. Wpadniecie kiedyś do Polski?
Mam nadzieję! Tak! Bardzo byśmy chcieli! Totalnie powinniśmy!

Rozmawiali: Agata Hudomięt & Krzysztof Sarosiek

Sprawdź nasze inne wywiady – Tutaj!


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: