Życie to taka dziwna sprawa. Często sam nie ogarniam jak bardzo dziwna. Składa się z miliarda małych kawałeczków, które rozpraszają się jeszcze bardziej im starsi się robimy, a my poświęcamy cały czas, który tutaj mamy na próbę poskładania ich w jedną całość. Czasami udaje się to bardziej, czasami mniej. To w sumie zależy od tego jak bardzo chcemy mieć kontrolę nad naszą egzystencją. Możesz mieć kołek w dupie, być prezesem wielkiej firmy, poświęcić całe życie dla mało istotnych spraw i umrzeć, nie przeżywając nic godnego przeżycia.
Możesz wieść hulaszcze życie, nie posiadając nic i nie dedykując się nigdy niczemu, ale dzięki temu możesz przeżywać przygody, o jakich się innym nie śniło. Jest jeszcze trzecia opcja. Filozofia chaosu. Idea błędu. Teoria przypadkowości. Coś, na co zwykle nie ma się wpływu i coś, co zwykle dzieje się mimo naszej woli. Innymi słowy, dezorientacja i zamieszanie. Czyli stan umysłowy bliski wszystkim prezentowanym tu kiedykolwiek artystom…
Jeśli o mnie chodzi, to ja z kolei preferuję kontrolowany nieporządek, łącząc wszystko powyżej w jedną dziwnie wyglądającą całość, która o dziwo, zwykle zdaje sprawdzian.
Odkąd pamiętam w mojej głowie wybrzmiewa chora melodia, która jest nieustannie infekowana przez nieustępliwy dysonans. Nie mogę uwierzyć, iż wszystkie nasze działania są w jakiś sposób zdeterminowane przez uwarunkowania genetyczne bądź siły wyższe. Zbyt dużo zbiegów okoliczności i sprzężeń rzeczywistości dzieje się w ciągu mojego jednego dnia życia, bym mógł przyjąć to tak łatwo do mojej świadomości. Przestałem się już nawet nad tym zastanawiać, bo nadinterpretacja to już prosta droga do wewnętrznego piekła. Wolę się już chyba doskonalić w mojej niedoskonałości niż analizować każdą rzecz tysiące razy i wpędzać sam siebie w otchłań szaleństwa.
Z drugiej strony jestem chodzącym paradoksem, bo czasami wydaje mi się, iż taka zwykła rutyna na przykład, trzyma mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach. Powtarzalność niektórych zachowań daje mi świadomość twardego stąpania po ziemi, nieważne jak bardzo trywialne by nie były.
Słuchając muzyki na laptopie, dalej korzystam z Winampa. Używam wciąż Last.fm, chociaż już nikt tego nie robi. W wolnej chwili nadal wyzywam znajomych na pojedynki w Songpopa. Muzyka, którą poznałem jako nastolatek wciąż rusza mnie najbardziej. Zawsze wracam się po coś do domu. Gdy nadciąga burza, otwieram szeroko okna. Poznając nowe osoby, umyślnie daję im szansę wygadania się najpierw, żeby sprawdzić, czy są w ogóle warci mojego zainteresowania. Obrażam się śmiertelnie, ale na krótko. Nie szanuję nikogo, kto nie szanuje mnie. Częściej nienawidzę niż kocham.
Te wszystkie drobinki mnie składają się na o wiele większy obraz mojej osoby, która i tak wydaje mi się tylko wierzchołkiem góry lodowej, której znakomita część skrywa się dalej pod powierzchnią wody. Psychika ludzka jest niezwykle złożonym układem i im więcej dowiaduję się o własnej głowie, tym bardziej zadziwiam samego siebie. Czasami wydaje mi się, że mój umysł jest złożony w większej części z niesamowitych sprzeczności, swoistych krnąbrności i dziecinnej bufonady. Dojrzewam mimo to do myśli, że nigdy go nie zrozumiem do końca, dlatego, jeśli to możliwe, proszę po mojej śmierci przekazać mój mózg do ośrodka badań naukowych, niech zostanie dogłębnie zbadany, pocięty na kawałki i opisany, a kiedy dokonają już dogłębnej analizy i rozszyfrują go dokładnie, niech poskładają go z powrotem w jedną całość, wsadzą do słoja z formaliną i wystawią w widocznym miejscu w galerii, która będzie dedykowana największym kuriozum tego wieku. W ten sposób będzie mógł sprawiać radość także innym ludziom.
Skoro już o wyjątkowych mózgach mowa, to ciekawe co dzieje się w umyśle Tamechiego, którego klip ilustruje dzisiejsze kazanie.
Poświęciłem wiele dni i nocy z mojego życia na próbę odgadnięcia, co stało za motywem przewodnim dla „Poak Chops”, który to czas mogłem poświęcić na myślenie o czymś bardziej konstruktywnym i wzniosłym, no ale jest to właśnie przykład na to, jak mój rozum działa.
Droczy się ze mną nawet wtedy, kiedy zastanawiam się nad tym w kogo mógłbym się odrodzić jeśli okazałoby się iż reinkarnacja jest faktem, bo jeśli to mózg w jakiś sposób mógłby dokonywać wyboru, to wiem dokładnie, na co stać mój przekorny umysł. Pewnie dla picu odrodziłbym się jako ktoś podobny do Tamechiego — niezrozumianego outsidera z amerykańskich housing projects, który marzy o karierze gwiazdy RnB na miarę Whitney Houston, wycinając kupony żywnościowe z ulotek okolicznych sklepów spożywczych i doklejając brakujące tipsy z nudów na zapleczu mini stacji benzynowej, popija Dr. Peppera z 3-litrowej butelki, wciąż na nowo brudząc sobie świeżo pomalowane paznokcie kolejną garścią serowych Fritosów. Drogi umyśle, wielkie dzięki za tę wizję. Wiem, że zawsze mogę na Ciebie liczyć w każdej kwestii…