Zima za oknem, jak na mój gust, nieco się przedłuża. W czwartej części cyklu powinienem zabrać Was w związku z tym w jakieś cieplejsze rejony, ale cóż – będzie na przekór. Pojedziemy na krótką wycieczkę po Skandynawii. Oto trzy kapele z północy, o których niedługo może być bardzo głośno!

Islandia to bardzo, ale to bardzo mały kraj. A przynajmniej pod względem populacji. Przekonali się o tym wszyscy śledzący zeszłoroczne mistrzostwa Europy w piłce nożnej, którzy nieraz zasypywani byli ciekawostką, że kraj w zasadzie się wyludnił, ponieważ wszyscy kibice wyjechali do Francji. Jak w takich warunkach działa muzyczna scena? „Nasz gitarzysta gra też hardcore. Perkusista gra w kilku kapelach – hardcore, reggae…” – tak rok temu w wywiadzie dla Stereogum opowiadali o niej członkowie post-punkowej kapeli z Reykjaviku – Fufanu. „Ma to wady i zalety. Nie możesz nikomu powiedzieć, że jakiś zespół Ci się nie podoba, bo wszyscy się znają.”

Nasuwa się żartobliwe, aczkolwiek oczywiste pytanie – czy w takim razie wszyscy osobiście znają też Bjork? Nie wiem, czy na pewno wszyscy, ale akurat chłopaki z Fufanu znają. Zasługa w tym charyzmatycznego wokalisty grupy – Kaktusa Einarssona, a raczej jego ojca. Pan Einar (kocham islandzki system nazwisk) w latach 80. tworzył bowiem ze słynną wokalistką grupę The Sugarcubes. Fufanu zawdzięczają mu także dwie inne, bardzo ważne znajomości – Damona Albarna i Nicka Zinnera. Wokalista Blur poznał rodzinę Einara podczas pracy nad soundtrackiem do filmu „101 Reyikjavik” – kilkanaście lat później Kaktus asystował przy nagrywaniu solowego albumu Albarna – „Everyday Robots”, a Fufanu zyskało okazję supportowania go na koncertach w Wielkiej Brytanii, czym zaskarbiło sobie dużą sympatię tamtejszej sceny.

Z kolei gitarzysta Yeah Yeah Yeahs odpowiedzialny jest za produkcję drugiego albumu Islandczyków – „Sports”, który ukaże się 3 lutego tego roku. Albumu, który wypełnią niezwykle atrakcyjne, a zarazem wymagające post-punkowe utwory. Odnajdą się tu fani Joy Division, ale także nieco mniej konserwatywni zajawkowicze – Fufanu zaczynało bowiem, jako kolektyw grający techno i te wpływy również są odczuwalne. O ile nadchodząca płyta to dobry powód do napisania o Fufanu, warto zwrócić także na doskonałe koncerty grupy – spotkałem się z wieloma opiniami, że chłopaki dali najlepszy występ podczas prestiżowego Iceland Airwaves Festival – i to przez dwa lata z rzędu! Być może dzięki „Sports” będzie szansa przekonać się o tym w Polsce?



Z Islandii przenosimy się do Danii, gdzie rezydują nasi kolejni bohaterowie – Communions. Zacznijmy od punktów stycznych z Fufanu – debiutancki album Duńczyków – „Blue” ukaże się tego samego dnia, co druga płyta Islandczyków. Tak samo jak koledzy z północy, Communions mogą się też pochwalić licznymi wyróżnieniami w mediach za ostatnie występy na festiwalu – w tym wypadku jednak chodzi o zakończony kilka dni temu Eurosonic Noorderslag w Groningen.

I choć na upartego ich muzykę można również podpiąć pod bardzo szerokie pojęcie post-punku, tu podobieństwa do Fufanu się kończą. W przypadku Communions mamy do czynienia z dużo bardziej przebojową muzyką, w której wpływy The Cure i The Smiths łączą się momentami z odrobiną shoegaze’u. A to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest ich muzyka. Stanowiący trzon zespołu bracia Rehof pochodzą co prawda z Kopenhagi, ale większą część młodości spędzili w Seattle. Czy jest lepsze miejsce, aby chłonąć muzyczne inspiracje?

Zgodnie z zapowiedziami „Blue” – wbrew wskazującemu na smutek tytułowi – wypełni szereg romantycznych i bardzo pozytywnych utworów. Idealnie, aby z wydanym przez Fat Possum albumem spędzić wiosnę i być może potańczyć do pochodzących z niego piosenek na jakimś większym festiwalu w wakacje. Jest duża szansa, że Communions przyciągną na swoje koncerty dosyć dużą publikę.



Na koniec jednocześnie zostajemy na Eurosonic Noorderslag i przenosimy się do Finlandii. A tam przyjdzie spotkać się z prawdziwym potworem. Jak inaczej nazwać bowiem ludzi, którzy wpadli na granie surf punku (no dobra, połączonego z krautem, post-punkiem i milionem innych rzeczy, ale zawsze!) w bodajże najzimniejszym miejscu cywilizowanej Europy? Jak nazwać kolesi, którzy do grania takiej muzyki wykorzystują jednocześnie pięć, albo nawet sześć gitar elektrycznych?!

Takie zestawienie instrumentów wydaje się samobójstwem, albo przynajmniej asłuchalną ścianą dźwięku, ale Finowie z Teksti-TV 666, doskonale dają sobie z tym problemem radę. Można w tym przypadku rzec, że jest wręcz przeciwnie – ich muzyka nie traci nic na przebojowości, a zyskuje za to delikatny shoegaze’owy i psychodeliczny smaczek. Według uczestników festiwalu w Groningen całość przekonująco wypada również na żywo. Ale nie oszukujmy się – siedmiu dziwacznych Finów grających rock n’ rolla (co ważne – w swoim ojczystym języku!) na malutkiej scenie po prostu nie może wypaść źle.

Teksti-TV 666 może pochwalić się trzema EP wydanymi w Svart Records. Pod koniec zeszłego roku wydawca skompilował je w jeden długogrający album i wydał z myślą o nowych fanach, których w 2017 z pewnością przybędzie. Mnie już mają – liczę, że któregoś z polskich organizatorów festiwali także.



 

Mało Ci nowej muzyki? Sprawdź playlisty #nieZnasz na Spotify: