Łatwo w okresie dorastania o muzyczne inspiracje i sugestie, które zostają z Tobą na długo, często na całe życie. Nie mówcie, że nie. Po pierwsze, jak masz kilkanaście lat, wszystko jest dla Ciebie świeże i intrygujące, więc wpadasz w ten klimat bez większego zastanowienia a po drugie przyzwyczajasz się do tego tak bardzo, iż później nie wyobrażasz sobie już bez tego życia. Jednak i tak dzieje się to tylko do pewnego stopnia, bo w czasach, kiedy wszyscy idole ze szczenięcych lat mimo twoich żarliwych modlitw, wciąż i wciąż nagrywają kolejne beznadziejne płyty i nie myślą nawet przez chwilę o emeryturze, tylko z sentymentu skrywanego gdzieś głęboko we własnym sercu, pozwalasz sobie raz na jakiś czas na myśl o nich w miły sposób.

Jednak niektóre ikony muzyczne potrzebują czasu, żeby do Ciebie przemówić językiem, który w końcu będziesz w stanie pojąć.

Musisz nauczyć się sam w swojej głowie przekraczać bariery, które sobie samoistnie ustawiasz i próbować dotrzeć w ten sposób do tego miejsca gdzieś głęboko, głęboko w środku, które jest puste, mroczne i wciąż niezamieszkane i do którego możesz w końcu wpuścić trochę więcej światła, tworząc w ten sposób przestrzeń dla artysty, którego nigdy byś się nie spodziewał zobaczyć na tym dziewiczym terenie. Weźmy takiego Scootera na przykład.

Scooter jaki jest, każdy widzi.

Dla osób mających problemy ze wzrokiem albo dla ludzi którzy nie potrafią dobrze określić swoich uczuć względem tej twórczej osobowości, w małym skrócie – H. P. Baxxter to: Bóg niemieckiego techno, tleniony ultrawiksiarz, gwiazda telewizyjna, szołmen pełną parą, artysta o chyba najłatwiej rozpoznawalnym image’u na świecie, człowiek ze stalowym nosem, aryjski pieśniarz narodowy, jeden z najwybitniejszych obecnie żyjących tekściarzy. Nie trzeba nic więcej dodawać, wszystko mieści się w tym jednym zdaniu. Nie każdy Niemiec musi być fanem twórczości H.P. Baxxtera i spółki, ale przynajmniej musi szanować i czuć respekt przed tym wyjątkowym zjawiskiem. Bo jest z czego być dumnym. Ponad 20 lat na scenie, setki podbitych landów, tysiące zagranych koncertów, miliony euro na koncie, miliardy złamanych serc na całym świecie. Jak go trochę chociaż nie kochać? Trzeba i już. Zanim jednak Scooter na dobre nie zaczął podbijać parkietów światowych dyskotek, jego serce nie zajmowały jeszcze szybkie narkotyki, solarium i całonocne balangi, ale kredki do oczu, marynarki z lamparciej skóry i niezdrowa fascynacja Depeche Mode.

Dalibyście wiarę? Ja ledwo, ledwo ale nawet mimo przecieranych oczu ze zdziwienia, pokochałem tę wersję H.P. bez chwili wahania. Ta piosenka sprawia, że słuchając jej, czuję jakbym unosił się wysoko w powietrze w wielkim balonie utkanym z różowej waty cukrowej, niczym nie skażonej euforii i dziecięcej ekstazy, wypełnionym w środku słodkim pop-powietrzem, które wdychane do płuc, przemienia mnie w kogoś tak zupełnie innego, niż to, kim jestem na co dzień, iż zaczynam się zastanawiać czy dalej jestem tą samą osobą. Zero zabezpieczeń na przypadki tego typu w mojej głowie.

Żadnego wyjścia ewakuacyjnego czy szybki z napisem „zbić w razie niebezpieczeństwa”. Nie mogę poradzić nic na to, jak to na mnie działa. Mogę się tylko posłusznie poddać i mieć nadzieję, że wizja młodego H.P. Baxxtera łączącego w sobie najlepsze cechy Dave’a Gahana i Martina Gore’a w jedno, kręcącego tyłkiem w rytm Synth-Popowej piosenki nie doprowadzi mnie w końcu do ostatecznej zguby. A jeśli to jakimś przypadkiem zrobi a świat miałby się skończyć tu i teraz, ciemna materia wzrosłaby do takiego stopnia, że moje atomy powoli zaczęłyby rozrywać się na strzępy, w tym ostatnim tchnieniu wszechświata, chwilę przed Wielkim Rozdarciem i nicością, nie życzyłbym sobie do tego innej ścieżki dźwiękowej niż „Ordinary Town”…

Posted in Artykuł, VideoTagged , ,