Czasami w nocy, gdy próbuję zasnąć, zamykam oczy w nadziei na szybki sen, ale czuję jak mój umysł robi mi na złość i rozpoczyna w głowie gonitwę myśli, której finisz osiąga zwykle kilka długich i męczących godzin później. Momentami chciałbym po prostu zostawić ten dzień, ba-ten świat za sobą i odpłynąć gdzieś daleko w miejsce, gdzie nie ma obrazów, dźwięków, wspomnień, fraktali, wzorów matematycznych, niedokończonych spraw, straconych szans, nieodwracalnych decyzji et cetera, et cetera. Ale to nigdy nie jest łatwe. A chyba powinno być. Przynajmniej tak mi mówiono.
Odkąd pamiętam miewam problemy z zaśnięciem. Mój umysł produkuje zbyt wiele myśli, żeby mógł normalnie odpocząć.
A jeśli już mu się to udaje z wielkim trudem, to gdyby istniała maszyna do zapisywania snów i pokazałbym komuś zapis tego co moja głowa wyprawia podczas drzemki, obawiam się, że w najlepszym przypadku moi znajomi mogliby się odwrócić ode mnie w gniewie, wcześniej próbując zapisać mnie na badania psychiatryczne lub próbować wrobić mnie w morderstwo, żebym przez dłuższy czas poprzebywał w odosobnieniu, w najgorszym zaś państwo mogłoby pewnie odebrać mi prawa obywatelskie, skazać na banicję i wieczną tułaczkę po całym świecie, kościół ekskomunikować i naznaczyć me ciało piętnem antychrysta, ewentualnie przywołując ducha inkwizycji próbować wrócić do tego, co najlepsze w jego historii i podjąć próbę spalenia mnie na stosie, kosmos zacząłby natychmiast nad moją głową produkować entropię na wielką skalę tworząc chaos, którego nie byłbym w stanie już nigdy uporządkować a Bóg, jeśli istnieje zrobiłby face palm i niezmiernie zawstydzony, iż kiedykolwiek mógł stworzyć podobną istotę, zamknąłby przede mną wrota niebieskie po wsze czasy, połykając klucz, żeby przypadkiem nie udało mi się go kiedyś odnaleźć.
Czasami jednak zdarza się, iż śnię o niczym.
Mój umysł po prostu gaśnie i wpada w czarną dziurę nieświadomości, wyłączając się na trochę, żeby zebrać siły na kolejne kilkanaście godzin nadmiarowej produkcji myśli. To także miły stan, w którym potrafię się czasami znaleźć na jawie. Jak to się robi? Nie wiem, czy to może zadziałać u kogokolwiek innego niż u mnie, ale ja się wyłączam przy oglądaniu klipów CupkaKke w internecie. Próbuję sobie przywołać w pamięci te kilka minut spędzone na YouTube z jej piosenkami, ale zwykle ostatnie co pamiętam to moment odpalenia przycisku „play”, potem ciemność, ciemność, ciemność i nagle koniec klipu. I zawsze tak jest. Nie wiem jak to działa. To chore, wiem, ale nie mogę nic na to poradzić-ta wyjątkowa mantra wprowadza mnie do swoistego k-hole, chociaż w tym wypadku i wiem dokładnie jak to brzmi, powinienem napisać c-hole od pseudonimu piosenkarki. Ten słodki blackout sprawia, że jestem w stanie funkcjonować normalnie ale czuję, że mój umysł i ciało wprost się domagają więcej i więcej CupkaKke.
Ameryka to nie kraj-to stan umysłu i jeśli Kanye mógł zapowiedzieć kandydaturę na prezydenta USA 2020, uważam, iż nasza dzisiejsza bohaterka nie tylko powinna wystartować z podobną inicjatywą, lecz także ma spore szanse na wygraną.
Dla wielu jest spełnieniem amerykańskiego snu – z bezdomnej „Ho” na gwiazdę internetów i kogoś, o kim mówi praktycznie cały świat. Od zera do bohatera. Tacy ludzie mają głos i siłę, obok której ciężko przejść obojętnie. A CupkaKke jest w stanie dać przeciętnemu Amerykaninowi to, czego naprawdę potrzebuje po męczącym i długim tygodniu pracy – odrobinę rozrywki, sześciopak piwa otwierany różowymi tipsami, Jerry’ego Springera w telewizji i obietnicę zrobionej gałeczki w sobotnią, ciepłą noc.
Już wyobrażam sobie w głowie te slogany wyborcze…