Często łapie was nostalgia za minionymi czasami? No cóż, mnie owszem.
Zauważyłem, że ludzie lubią wracać myślami do czasów dzieciństwa, gdzie było względnie bezpiecznie lub do miłych rzeczy, które się wydarzyły w ich życiu w przeszłości. Nie ma w tym nic złego, jeśli dorosłe życie nie tak miało wyglądać, jak sobie wymarzyłeś i spotykają Cię same przykrości i utrapienia. Lepiej jest odwrócić się od tego i przynajmniej na chwilę zapomnieć. Ja chętnie wracam myślami do czasów, kiedy pierwsze muzyczne uniesienia przeżywałem w połowie lat 90. wraz z niemiecką Vivą i MTV. Piękne i beztroskie czasy dzieciństwa, które były systematycznie niszczone przez różnorakie klipy, które się tam pojawiały.
Teraz nawet nie posiadam telewizora i nie czuję takiej potrzeby. Chyba wystarczająco sprasowałem sobie mózg będąc dzieckiem. Jeśli ktokolwiek z was dorastał w tych czasach, musicie przyznać, że klipy w tych latach nie należały do najnormalniejszych pod słońcem. No i prawda jest taka, że nic z tych chorych cudowności, które były kiedyś nadawane nie pozostało w tych programach muzycznych. VIVA jest tylko cieniem własnej chwały zaś MTV zmieniło się w jakiś żałosny żart, który od dawna nie śmieszy już nikogo. Pora umierać? Kurwa, nie. Od pielęgnacji prehistorii muzycznej mamy przecież YouTube’a. Jakieś 97% wszystkiego, czego potrzebuję do życia jest tam, jeden procent zaś zostawiam dla Dailymotion, drugi dla Vimeo. Ostatni procent to klipy, których szukam od lat, a które jeszcze nie istnieją w internecie. Mam jednak cichą nadzieję, że ktoś je kiedyś odnajdzie w archiwum, odkurzy i wrzuci do sieci ku mojemu wielkiemu zadowoleniu.
Nie ma co ukrywać, że wychowując się w latach 90. dojrzewałem wraz z programami muzycznymi. Inne dzieciaki grały w piłkę bądź kosza na boisku, jeździły na rowerze, rozbijały sobie nawzajem łby kamieniami, paliły pierwsze papierosy, kirały klej na klatce i próbowały pierwszych nalewek, a ja pół dnia po szkole spędzałem z gałami wlepionymi w telewizor, chłonąc każdy klip, jaki przewijał mi się przed oczyma. Szybko wyrobiłem sobie gust, hejtując od małego muzykę łatwą i przyjemną w odbiorze i skłaniając się ku rzeczom bardziej alternatywnym i mniej strawnym. Jednak mimo wszystko bacznie obserwowałem zmieniające się trendy w muzyce dla mas.
I taki właśnie jest dzisiejszy klip. Nie lubiany zbytnio przeze mnie w dzieciństwie, przypominał o sobie przez lata co jakiś czas dobijając się tą melodią do mojej głowy aż wiele, wiele lat później odnaleziony gdzieś w sieci zawładnął mną całkowicie, pobierając mnie wprost do swojego cudownie szalonego świata. Czy to nostalgia, czy może coś mi się odkleiło na starość, do końca nie mogę stwierdzić, ale muszę przyznać, że ta piosenka przyciąga mnie do siebie swoim nieustępliwym magnetyzmem i zaliczam ją do swoich skrywanych, tajemnych „guilty pleasures”. Kto nie ma takowych niech pierwszy rzuci kamieniem.
Kiedy wpiszesz w wyszukiwarkę nazwę wykonawcy wyszpera Ci trochę info, gdzie ciekawostką może być gatunek uprawianej muzyki. Według znawców jest to Happy Hardcore i słuchając innych kawałków Marka Oh można odnieść podobne wrażenie. Jednak dzisiejszy klip zdecydowanie taki nie jest. Mark stworzył tu swoiste novum, coś co nie ma prawa istnieć i co zasługuje tylko na miano Sad Hardcore. Ponure techenko lub jak kto woli, posępne Gabbery. Gdyby odjąć siermiężny beat, wyszłaby z tego dość przyjemna piosenka! Właściwie to była mniej więcej taka, gdyż jest to przeróbka, ale w tym wypadku Mark zawładnął całością i wyprodukował to w taki sposób, że nie warto nawet sprawdzać oryginału.
Natomiast warstwa wizualna to coś, co naprawdę trzepie beret. Tak emocjonalnego i refleksyjnego teledysku jeszcze w krótkiej historii muzyki Gabber nie było. Ten klip w dzieciństwie dał mi wiele do myślenia, a i teraz sprawia, że łeb się łamie czasami. Już pierwsza scena jest mocna – Mark siedzi w pustym mieszkaniu, kontemplując własne życie, zaabsorbowany cieknącym kranem w kuchni. Umówmy się, na studenta filozofii nasz bohater nie wygląda więc już tu jego zachowanie może się wydawać cokolwiek kuriozalne. Gdy podchodzi zaś do kranu i spogląda w dół, wchodzi mu najwidoczniej kwas, bo zaczynają się dziać niesamowite rzeczy. Czego tu nie ma? Jest Bóg, pokazujący mu wybrane momenty z życia w środku zlewu, które okazują się być kanałami, jest Adam i Ewa, jest ślub z królewną Śnieżką, jest wyjazd na wojnę z gościem, który z taką facjatą urodził się, żeby grać tylko SSmana w filmach historycznych, dobre i złe rzeczy, które mu się przytrafiły od momentu narodzin aż po jego śmierć, co musi mniej więcej chyba znaczyć, że Mark umarł i znajduje się w swoistym kwasowym Limbo, gdzie musi przeżywać własne życie na nowo. Wow, Mark, wow. Pokazałeś wszystkim, stary. Pozamiatane. Więc teraz moja kolej. Przekazujcie to dalej, niech leci w świat i może gdzieś, ktoś znajdzie się na tyle inteligentny, iż spróbuje rozwikłać zagadkę tego klipu. Podejrzewam jednak, że w tym wypadku wygrana może być tylko jedna – dłuższy pobyt w miłym i przytulnym pokoiku bez klamki, bez możliwości widzenia się z kimkolwiek i bez opcji wcześniejszego zwolnienia…
I mała dygresja na koniec – przeglądając ostatnio dużo takich klipów do mojego wesołego kącika i mając na względzie moje i wasze bezpieczeństwo psychiczne od dziś będziemy się tu spotykać na kazaniach co dwa tygodnie. Zanim usłyszę jęk niezadowolenia, obejrzyjcie dokładnie dzisiejszy klip i zastanówcie się dobrze. Wasze umysły będą mi jeszcze za to dziękować…