Czasami łapię taki wkręt w głowie, że zastanawiam się jakiej muzyki słuchałbym lub czyim fanem byłbym, gdybym żył w innej dekadzie zeszłego stulecia. Wydaje mi się, że lata 50. z całą pewnością zarezerwowałbym dla Screamin’ Jaya Hawkinsa. Mokre majtki w latach 60. miałbym słuchając The Doors, natomiast lata 70. oddałbym w całości Bowiemu.
Ejtisową dekadę podzieliłbym na dwa etapy – pierwsza połowa to zdecydowanie Bauhaus i klimaty raczej mroczne. Końcówka z kolei to odwrót w zupełnie inną stronę – moją głowę zajmowałby New Beat i chyba najbardziej jego hardkorowa i undergroundowa odmiana powstała w Belgii – Hard Beat. Wyobrażam sobie siebie na tych pierwszych wiksach z gwizdkiem w buzi, T-shircie z żółtą, uśmiechniętą buźką, okularami przeciwsłonecznymi na nosie, tańczącym na parkiecie obok pięknych, młodych ludzi, których twarze wykręcają wjeżdżające właśnie piguły i od razu uśmiecham się sam do siebie w głębi duszy.
To miła myśl, która sprawia, że zaczynam powoli budować maszynę do cofania się w czasie. Bo jeśli istnieje jakikolwiek okres w całej historii świata, gdzie bardziej pragnąłbym się znaleźć to właśnie to jest ten perfekcyjny moment. Dopóki jednak ta maszyna nie powstanie, mogę sobie odpalać raz za razem kawałek Tragic Error i jego „Tanzen”. Tylko w ten sposób mogę się na razie przenieść do tych cudownych lat, kiedy belgijscy pionierzy imprez rave przecierali szlaki pod całą dzisiejszą szeroko rozumianą muzykę elektroniczną.
Tak czy siak, musicie przyznać, iż Tragic Error to wyjątkowe cudo a Patrick De Meyer to po prostu inne określenie na Boga. Spójrzcie na niego tylko. Śmieszny zgryz, dziwne pląsy wokół gipsowych posągów, niemieckie wezwanie do swobodnego tańca, świecące okulary, dzięki którym był pewnie niekwestionowanym królem imprez, na twarzy wypisane całonocne balangi ciągnące się od kilku dobrych lat, bania zryta dragami jak nic, a jednak nie możesz oderwać wzroku. Klasyczny przykład osobowości mogącej porwać tłumy.
Nie potrafię znaleźć odpowiednich słów na opisanie piękna tego indywiduum więc chyba po prostu sobie podaruję. To trzeba zobaczyć i przeżyć samemu. Mogę powiedzieć jednak tylko jedno-wasze imprezy techno już nigdy nie będą takie same. Żadne imprezy nie będą kompletne bez tego kawałka. I tego tańca. Więc ćwiczcie niestrudzenie w domu przed lustrem. Macie trochę czasu jeszcze – hipsterzy odkryją to dopiero za ładnych kilka lat. Wtedy się nie znamy, bo ja już powinienem do tego czasu skończyć budowę mojej maszyny i ciężko imprezować w Belgii w 1989 roku a was tak właściwie nie powinno być jeszcze na tym świecie.
Wyobrażam sobie, że ten teledysk musi być klasycznym przykładem jak smakowały kwasy w tamtym okresie. Niebezpiecznie przytłaczające, mocarne jak cholera, irytująco-świdrujące, rażące na długi okres czasu, bez zahamowań i litości, przykre, mroczne, ale też miejscami zabawne. Wielowymiarowe życiowe doświadczenie. Poproszę razy trzy.