Próbowaliśmy się do nich dobić od czasu naszej majowej wycieczki do Berlina.Zagrali wtedy doskonały koncert w Lido a parę dni później ogłosili, że pojawią się też na OFF Festivalu. I nawet tam – kilka miesięcy później – praktycznie straciliśmy nadzieję, że uda nam się z nimi pogadać. „Wybrali tylko kilka stron, z którymi zgodzili się rozmawiać” – usłyszeliśmy. No cóż, jedną z nich było Undertone. Oto nasz wywiad z Rolling Blackouts Coastal Fever.

[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]

Dostaliście kontrakt z legendarnym Sub Pop jeszcze zanim wydaliście cokolwiek. Jak udało Wam się nie oszaleć?

Joe White [gitara/wokal]: Musiałem się uszczypnąć. To był dobry dzień. Pamiętam go dobrze. Wysłaliśmy im trochę nagrań, które wydaliśmy tylko i wyłącznie w Australii. Usłyszeli je i wtedy dosłaliśmy im demówki, nad którymi pracowaliśmy. To było dobre uczucie. Pamiętam, jak szedłem ulicą i czułem się świetnie. Unosiłem się nad ziemią.

Tom Russo [gitara/wokal]: Nawet nie spotkaliśmy się z nimi wcześniej. Wszystko załatwiliśmy przez e-mail. Zobaczyliśmy się dopiero potem, w Seattle i teraz są dla nas jak przyjaciele. To super. Świetny label i świetni ludzie.

Zaraz, to w dzisiejszych czasach da się jeszcze wysłać demo do dużej wytwórni i dostać kontrakt?

Joe: Wydaje mi się, że nasz management miał tam jakieś kontakty, więc mieliśmy trochę szczęścia. Nawet nie wiedzieliśmy, że do nich napisali.

Tom: Nie uganialiśmy się za Sub Pop, ani nic w tym stylu. W zasadzie to sami do nas przyszli i powiedzieliśmy sobie: „O, okej, Sub Pop, spoko”.

Joe: Nie wiem, jak to się stało, ale jest spoko.

Zakładam, że zmieniło to Wasze życia.

Joe: Zdecydowanie tak. Na przykład fakt, że jesteśmy tutaj. Wiem, że Jonathan Poneman [szef Sub Pop] ma jakieś powiązania z tym festiwalem. To w zasadzie dzięki temu możemy podróżować po świecie i tworzyć muzykę.

Czy to bardziej stresujące, gdy masz duży label za plecami?

Tom: Myślę, że to pomaga. Wcześniej nie oczekiwaliśmy, że ktokolwiek posłucha naszej muzyki. Tak naprawdę wydaliśmy jedną EPkę samodzielnie i wtedy pojawił się Sub Pop i wypuściliśmy drugą a potem nasz pierwszy pełnoprawny album. Myślę o tym, jako o dobrej presji. Dobrze jest mieć taką machinę jak Sub Pop za plecami. Dają Ci znak jakości a praktycznie każdy wydany przez nich album jest świetny. Wydaje mi się, że pomogło nam to wyjść i zaktywizować się. Wcześniej byliśmy – nie powiem, że leniwi – ale bardzo wyluzowani. I jak się pojawili, pomyśleliśmy „OK, trzeba nad tym popracować”.

Joe: Tak, jak tylko skumaliśmy, że przez ten label posłucha nas więcej ludzi, w pewien sposób zaczęliśmy się nad wszystkim bardziej zastanawiać. I to z pewnością było bardziej coś dobrego, aniżeli stres. Nie ma stresu. Bardziej…

Tom: Kop w tyłek – jak mówimy w Australii. Od teraz musisz ciężko pracować i zrobić coś dobrego. I to było dla nas dobre.

Joe: Budujące.


 


Czy uważacie się teraz za „etatowy” zespół? Pamiętam, jak w Berlinie powiedziałeś, że piosenka „Career” jest o Tobie i Twojej pracy.

Tom: Tak, to zabawne. To stara piosenka. Była na naszym pierwszym demo. Po prostu nabijałem się z siebie i tych wszystkich ludzi, którzy mieli te wszystkie artystyczne ciągoty w młodości i wydawało im się, że wyznaczali nowe kierunki, ale po jakimś czasie zaczynali robić coś wygodniejszego, bo sztuka jest ciężka do zarabiania pieniędzy. Wydaje mi się, że jesteśmy aktualnie w punkcie, w którym musimy sporo żonglować przez jakiś czas. Ciągle jest ciężko zespołom z naszych stron świata. Potrzeba naprawdę dużo kasy, żeby przyjechać do Europy czy Stanów. Teraz spędzamy najwięcej czasu w trasie, ale co jakiś czas wracamy i trochę pracujemy. Jeszcze nie jesteśmy „etatowym” zespołem.

Joe: Nie żyjemy z tego.

Tom: Dokładnie, jesteśmy w punkcie tuż przed życiem z tego, więc jeszcze jesteśmy trochę zajęci. Mamy dużo żonglowania. Taka jest dzisiaj rzeczywistość. Jest mniej pieniędzy w przemyśle muzycznym, ale nie szkodzi. Tak już jest.

To ta odległość od reszty świata sprawia, że australijska scena jest taka unikalna?

Joe: Tak myślę. Jest teraz bardzo dużo dobrej muzyki w Australii. Jest jej dużo w samym Melbourne. Jest dużo dobrych zespołów i jestem pewny, że gdyby miały szansę, robiłyby wspaniałe rzeczy na całym świecie. Ale dystans i koszta im tego zabraniają. Jest ciężko, ale muzyka tu jest. Internet pomaga w dzisiejszych czasach.

Tom: To ma też swoje dobre strony. Bo gdy jesteś z Londynu czy Nowego Jorku, cała ta machina hype’u wpada na Ciebie, kiedy jesteś jeszcze młody. W Australii masz trochę czasu na poeksperymentowanie i ułożenie się w tym, zanim oczy całego świata na Ciebie spojrzą. I nam to pomogło. Wykorzystaliśmy swój czas, pograliśmy w innych zespołach i tak dalej. To taki jakby inkubator. I bardzo wspierająca scena. Melbourne, z którego pochodzimy, jest ogromnym miastem i ma bardzo zdrową scenę muzyczną. To pomaga w pewnym sensie, bo możesz się upewnić, że jesteś dobry, zanim zdecydujesz się na skok za ocean. W dużych miastach Europy czy USA ludzie ciągle szukają kolejnej wielkiej rzeczy, czy czegośtam. Niektóre australijskie zespoły też pomogły – Tame Impala i Courtney Barnett przetarli szlaki i teraz jest trochę więcej międzynarodowej uwagi skupionej na Australii. Z pewnością nam to pomogło.


 


Skoro jesteśmy przy Courtney Barnett. Wasz debiutancki album – tak jak jej nowa płyta – jest dużo mroczniejszy niż Wasza dotychczasowa muzyka.

Joe: Myślę, że teksty są trochę mroczniejsze. Jest w nich trochę cynizmu, odnotowania aktualnej sytuacji na świecie, ale muzyka jest ciągle calkiem popowa i wesoła. W tekstach skręciliśmy w mroczniejszą stronę, ale wydaje mi się, że trudno było tego uniknąć. Sytuacja na świecie wywróciła się do góry nogami i nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać… Napisaliśmy piosenki z punktu widzenia bohaterów żyjących w tym świecie i – jestem pewny – zmagających się z tymi problemami. Więc tak, z pewnością jest trochę mroczniej. Ale jest w tym wszystkim trochę nadziei, mimo wszystko.

Tom: Tak, ostatecznie jesteśmy zespołem pełnym nadziei, bo bardzo łatwo jest być cynicznym, kiedy dookoła dzieją się takie rzeczy jak teraz. Te duże, na skalę Ziemii, jak i te dziejące się w naszych małych lokalnych światach. Bardzo lubimy ten kontrast – wesołe piosenki ze smutnymi tekstami i na odwrót. To bardzo interesujące połączenie.

Więcej wywiadów –  z OFF Festivalu i nie tylko – w dziale „Rozmowy”

Rolling Blackouts Coastal Fever byli też bohaterami jednego z odcinków „Nie Znasz” – sprawdź!

Posted in Muzyka, WywiadTagged ,