UNSANE wraca do Europy z wyjątkową trasą, na której zagra najwcześniejszy materiał zespołu, a do tego już 23 września będziemy mogli usłyszeć zremasterowaną wersję debiutanckiego albumu. Dużo dzieje się w obozie Chrisa Spencera, z którym porozmawiałam sobie o Nowym Jorku, graniu w CBGB i horrorach. W sumie to ja raczej słuchałam, bo okazało się, że założyciel UNSANE to niezły gawędziarz z totalnie odjechanymi historiami.

Mała adnotacja od autorki: Tłumaczenie tego wywiadu było całkiem sporyw wyzwaniem. Chris mówi bardzo potocznie, przeklina i prawie nie używa innego czasu poza czasem teraźniejszym. Starałam się oddać jego styl mówienia jak najwierniej, więc niektóre jego wypowiedzi brzmią całkiem zabawnie po polsku, ale – moim zdaniem – mają w sobie dużo uroku. Mam nadzieję, że wywiad będzie dla was czytelny!

Za każdym razem, kiedy czytam o UNSANE, w artykule na pewno znajdują się określenia w stylu: legendarny i znaczący. Jak się z tym czujesz?
Ciężko mi powiedzieć. Może i byliśmy wpływowi, ale jakoś nie słyszę wielu zespołów grających jak UNSANE. Na pewno wyróżniamy się na tle innych kapel, co jest fajne. Tak więc to super, jeżeli rzeczywiście byliśmy znaczący, ale jednocześnie jakoś tego nie słyszę. 

Wydajecie reedycję pierwszego albumu, zremasterowaną przez twojego wieloletniego przyjaciela.
Zgadza się. Andrew Snyder.

Jak do tego doszło?
Miałem pełno oryginalnych kaset, które odzyskałem z wytwórni Matador. Oczywiście nikt nie używa już tego formatu, ale zebrałem to wszystko i z masą innego gówna przekazałem Andrew. Udało mu się, jak to sam określa, wyciągnąć kokainę z miksu – chodzi o takie specyficzne, przytłumione brzmienie początku lat 90. Masa zespołów z tego okresu brzmi w taki sposób. Może to wina sposobu nagrywania – wszystko robiło się wtedy analogowo, na kasetach. Andrew był w stanie podkręcić trochę bębny, nadać brzmieniu więcej ostrości. To bardzo pomogło. W sumie to był mój jedyny problem z tą płytą, więc jestem zajarany efektem. Wiesz, latami spędzasz czas ze swoimi przyjaciółmi, nie robicie nic innego poza graniem. Musisz wziąć tą energię i skondensować ją w swój debiut. Uważam, że te kawałki są dobre, po prostu wymagały odświeżenia. Lekkiego kopa.

Jest w waszym pressie jedno zdanie, które mnie całkiem rozbawiło: … niesławna okładka albumu WRESZCIE znajdzie się na koszulce!
To był mój pomysł, prawdę mówiąc. To koszulka, którą ciężko nosić, wiesz, co mam na myśli? Zdecydowanie przekracza jakieś normy, nie jest spacjalnie przyjacielska. Ale chciałem zrobić tę koszulkę od kiedy wyszła płyta. I wreszcie się udało! Dla mnie to naprawdę cool, ale domyślam się, że nie każdy może podzielać moją opinię. I rozumiem, czemu cię to rozbawiło. Wzięliśmy takie ciężkie i negatywe zdjęcie i zrobiliśmy z niego koszulkę.

No, raczej do pracy tego nie założysz.
No co ty, przecież to totalnie się nadaje na casual Friday.

To naprawdę jest autentyczne zdjęcie?
Tak. Nasz basista Pete Shore i ja, jesteśmy ogromnymi fanami horrorów. Dlatego w sumie zaczęliśmy robić takie rzeczy. Uwielbialiśmy szokować. W tym czasie Pete miał kumpla, który pracował w nowojorskiej Policji. Dawał mu różne fotografie, masę printów różnego gówna, które musiał fotografować w pracy. Pete miał to zdjęcie przez lata i kiedy wreszcie mieliśmy okazję, żeby wydać 12”, powiedział, że musimy użyć tej fotografii. Nie miałem zamiaru się z nim kłócić. Jak chce jej użyć, nie sprawy! W pewnym sensie fakt, że to zdjęcie było z archiwum nowojorskiej Policji, bardzo pasowało do tej płyty. Nowy Jork w tamtych czasach to było kurewsko ciężkie miejsce. Narkotyki i przemoc wszędzie. Miasto było kompletnie spłukane. Planowano nawet czasowe odcięcia prądu na co trzeciej ulicy, żeby zaoszczędzić pieniądze. To by tylko pogrążyło miasto w jeszcze większym chaosie. W tym czasie dorabialiśmy jako tasówkarze w najbardziej niebezpiecznych dzielnicach NY. Mieliśmy całkiem szalone życia… tak więc to wszystko do siebie pasowało.

Nie baliście się, że będziecie mieli jakieś problem z prawem przez wykorzystanie tego zdjęcia?
Nie obchodziło nas to. Nigdy nie przejmowaliśmy się komercyjnym sukcesem. Chcieliśmy robić to, na co mieliśmy ochotę. Wiesz, coś w stylu chcesz to bierz, nie to nie.

Raczej w tych czasach by to nie przeszło.
O tak, to byłoby niemożliwe. Nawet teraz, w związku z reedycją, umieściliśmy na okładce pasek z cenzurą na głowie i szyi faceta, które są oddzielone od reszty ciała. Musielismy to zrobić, bo wcześniej zapostowaliśmy okładkę na social mediach bez cenzury i od razu została zrzucona. Tak więc już na tym etapie musimy siebie samych cenzurować.

Dzięki bogu na okładce nie było żadnych sutków…
Wyobrażasz to sobie? Co, jeśli obok zwłok leżałaby naga kobieta? Wtedy bylibyśmy w prawdziwych tarapatach…

Mówiłeś, że obaj bardzo lubiliście horrory. Dalej jesteś fanem?
Tak, w sumie to dzisiaj rano oglądałem film pod tytułem Slaughterhouse Rock. Koleś z Devo zrobił do niego soundtrack. A taka wokalistka, Toni Basil, śpiewa tam w jednym z utworów. Ale gra też w samym filmie. To nieźle pojebany film – jest tam horror, gore i masa innego gówna. Jak widzisz, w latach 80. było to wykonalne. Przemoc była akceptowana, ale za to sex był taboo. Wszystkie horrory, które wtedy wychodziły, były naprawdę brutalne, ale jakoś akceptowane przez społeczeństwo. Więc wiesz, myśleliśmy sobie: Dobra, póki nie ma w tym seksu [w naszej muzyce – przyp.red.] ani żadnego sutka, jesteśmy bezpieczni!

Wszystkie wasze okładki są całkiem… brutalne. Czy to było zamierzone od początku? Kryje się za tym jakiś większy koncept?
Tak, mieliśmy ten pomysł już na samym początku. Dużo bandów, które znaliśmy, nie było odpowiedzialnych za swoje okładki. Albo szukali kogoś, kto im coś zaproponuje, albo robiła to za nich wytwórnia. Ale my stwierdziliśmy, że pierdolimy taką robotę! Ja studiowałem na filmówce, bo chciałem być operatorem filmowym. Charlie, nasz perkusista, był historykiem. Wiesz, byliśmy typami, którzy jarali się sztuką. Więc jeżeli dasz nam 12 cali pustej przestrzeni, wypełnimy ją krwią, horrorem i gore! Już na samym początku stwierdziliśmy, że ten zamysł jest właściwy i zabawny, no i że możemy go sami zrealizować. Na self titled jest prawdziwe zdjęcie, na  Scattered, Smothered & Covered też. Wszystko inne jest mojego autorstwa, a we wczesnych latach też Pete’a Shore i Jensa Jurgensona.

Później pomagał mi wszystko ustawić mój dobry przyjaciel James Rexroad. Nazywaliśmy to Biegiem Śmierci: ja wyszukiwałem lokację w Nowym Jorku, która wyglądała fajnie albo pojebanie, potem załatwiałem mnóstwo krwi i kogoś, kto miał nam służyć za modela. Więc jechaliśmy do tej miejscówki, ja ją zalewałem krwią, prawdziwą wołową krwią i ustawiałem ciało. Tworzyłem, że tak powiem, prawdziwe miejsce zbrodni. Gdyby zobaczyli je prawdziwi śledczy, oszaleliby! Tłumaczyłem uczestnikom sesji, o co mi chodzi, jaki mam na nią pomysł i robiliśmy jak najwięcej zdjęć w jak najkrótszym czasie, bo potem musieliśmy stamtąd spierdalać ile sił w nogach! Jeżeli pojawiłaby się policja, co wielokrotnie się zdarzało, i zobaczyłaby wszędzie krew i leżące ciało, byłoby ciężko. Bywało też, że zatrzymywały się inne auta, ludzie komentowali to, co robimy, gadali jakieś bzdury. Więc mieliśmy w zwyczaju robić ten Bieg Krwi bardzo szybko, a potem się ulatniać. Nigdy nie sprzątaliśmy po sobie, zostawialiśmy tę rzeźnię nietkniętą. Wiesz, jak bym miał tłumaczyć glinom, że jesteśmy studentami i kręcimy horror i przepraszać, że nie mamy na to żadnego pozwolenia… łatwiej było się po prostu ulatniać.

Wspaniała historia.
[śmiech] Dziękuję!

Wróćmy jeszcze do pierwszej płyty UNSANE. Jak wspominasz czas nagrywania tej płyty?
Czas super zabawy, przepełnionej kreatywnością. Przez lata mieszkaliśmy w vanie, czasem nocując na podłodze u znajomych. Zawsze nosiłem przy sobie mały dyktafon, który kładłem na swoim soundboardzie przed koncertami. Nagrywałem całe występy i wszystko pomiędzy, głównie hałas i szum. Myśleliśmy sobie: Jeśli kogoś obrazimy, mamy to w dupie! Więc robiliśmy mnóstwo hałasu między kawałkami. To jest dobry sposób na pozbycie się tych niezręcznych chwil, kiedy ludzie nie klaszczą, bo ciebie nie lubią. Tak więc miałem pełno takich nagrań, czysty hałas. Powycinałem te „wypełniania” i umieściliśmy je na płycie po nagraniu wszystkich kawałków. A nagrywaliśmy bardzo surowo, na żywca, wszyscy w jednym pomieszczeniu. Zależało mi na tym, żeby płyta jak najbardziej oddawała to, jak brzmimy na żywo. Chciałem, żeby była dobrą reprezentacją naszych koncertów. Tak więc nagrywanie tej płyty to była bardzo dobra zabawa.

Na początku waszej kariery graliście w CBGB, prawda?
Graliśmy mnóstwo razy w CBGB. Zanim założyliśmy UNSANE, często tam przychodziłem i nawet podrzuciłem kasetę swojego jednoosobowego projektu Eye Romoval. To był czysty noise. Lisa, córka Hilly’ego [właściciela CBGB – przyp.red.] w końcu dała mi szansę i już jako UNSANE dostaliśmy slot w poniedziałek wieczorem. Poniedziałki były dniami przesłuchań do występów w CBGB. To był prawdziwy misz-masz kapel. Klubowy nagłośnieniowiec po występie pisał kilkuzdaniową recenzję każdego zespołu. Wystawił nam naprawdę dobrą opinię, że jesteśmy bardzo głośni, bla bla bla. Tak więc zaczęliśmy tam, później dostaliśmy slot jako support we wtorek. Potem środa, czwartek, piątek, sobota. I zaczęliśmy tydzień od nowa, tym razem ze środkowym slotem. W końcu dotarliśmy do punktu, w którym to my byliśmy headlinerami we wtorek, środę, czwartek. Dostaliśmy nawet piątek i sobotę. Zrobiliśmy każdy dzień tygodnia, powoli przesuwając się coraz wyżej w kolejności występów. I w końcu, to chyba był 98 rok, dotarliśmy do poniedziałku, który na tym etapie nie był już dniem przesłuchań, a regularnym dniem koncertowym. I wyprzedawaliśmy ten dzień za każdym razem, Tak więc zaczynaliśmy w poniedziałkowy wieczór z recenzją na jakiejś gównianej kartce papieru, a skończyliśmy jako główna gwiazda, wyprzedając to miejscie. To był dobry czas. To zdecydowanie jedno z najważniejszych wydarzeń w mojej karierze.

W latach 60. to było bardzo ważne miejsce dla artystycznej społeczności Nowego Jorku. Jak to wyglądało w latach 90?
To była prawdziwa dziura. Mieli naprawdę dobre nagłośnienie, byli dobrze wygłuszeni. Monitory były wielkimi głośnikami zwisającymi z sufitu i skierowanymi na ciebie. To wytwarzało zajebisty wir dźwiękowy. Naprawdę brzmiało się tam świetnie. No i nie było limitu głośności, można było grać tak głośno, jak się chciało. To nie było duże miejsce, w sumie nie wiem, ile ludzi tam wchodziło, ze 300? Zawsze było tam strasznie brudno i śmierdziało rzygami.

Ale jeśli chodzi o społeczność, to miejsce było bardzo ważne w późnych latach 80, kiedy zaczynałem. Wszyscy znali CBGB. Grała tam masa różnych zespołów, potrafili upchnąć nawet sześć kapel na jeden wieczór. Chętnie dawali ci szansę, nie patrzyli na to, czy twój zespół wyprzeda to miejsce, wiesz, o co mi chodzi? Raczej podchodzili do tego w ten sposób: Dobra, damy ci szansę. Pokaż, co potrafisz.

Jesteś członkiem sceny od bardzo dawno. Jakie są twoje spostrzeżenia dotyczące wydawania i promowania muzyki w stosunku do tego, jak wyglądało to w latach 80.?
O tak, rzeczy radykalnie się zmieniły. Z Human Impact po prostu wydajemy single i robimy dużo teledysków. Rzeczy są od razu publikowane, a kiedy masz wystarczająco dużo singli, wrzucasz tam jeszcze kilka i wydajesz album. To znacznie się różni od tego, jak robiliśmy na początku lat 90. Wtedy po prostu pisałeś, pisałeś i pisałeś i od razu wychodził z tego album. 

Myślę, że jeśli chodzi o promocję, w pewnym sensie ten system jest lepszy. Chcesz wydać dobre gówno, więc nie wydasz słabego gówna, wiesz, o co mi chodzi? Na przykład, jeśli robisz cały album, nie mogę mówić za inne zespoły, ale ja wolałbym nie mieć słabego punktu na albumie. A jeśli robisz to pojedynczo, po jednym singlu, to naprawdę patrzysz na to pod mikroskopem, co chyba jest dobrym sposobem. Teraz jest naprawdę inaczej i o wiele łatwiej jest nagrywać na własną rękę. Więc to pozwala na większą kreatywność. Nie musisz teraz sprzedawać nerki, żeby opłacić jakiemuś kolesiowi studio. Dużo rzeczy można zrobić samemu, nie trzeba polegać na wytwórni. Jest naprawdę o wiele łatwiej, otworzyło się dużo możliwości.

A co sądzisz o udziale kobiet w scenie? Powiedziałbyś, że coś się zmieniło od momentu, kiedy zaczynałeś?
Tak, na to wygląda. Wiesz, zdecydowanie nie przywiązuję uwagi do płci. Preferencje seksualne i płeć są dla mnie nieistotne, myślę, że to wszystko zależy od tego, jak inteligentna i kreatywna jesteś. Ale także, co chcesz wyrazić lub czy masz uzasadnioną, szczerą motywację do wyrażania siebie. Na początku UNSANE widziałem wiele zespołów, w których było pełno atencjuszy. Oni chcieli być jak gwiazdy rocka czy coś takiego. Nie mieli szczerości ani zaangażowania, wydaje mi się to po prostu puste muzycznie. Myślę, że muzyka powinna być czysta i wyrażająca wnętrze kogoś, wiesz, o co mi chodzi? Więc tak, myślę, że w dzisiejszych czasach wiele drzwi otworzyło dla kobiet w muzyce. Właściwie na trasie europejskiej gramy dużo koncertów z Maggot Heart. W składzie są dwie kobiety i facet. Jestem bardzo ciekaw tych koncertów.

W zespole z oryginalnego składu zostałeś tylko ty. Możesz opowiedzieć więcej o tych zmianach personalnych?
To trochę długa historia. Więc Vinny [Signorelli – perkusja] przeniósł się do Meksyku. Dave [Curran – gitara basowa] przeniósł się do Włoch. Ostatnia trasa, którą zagraliśmy, miała miejsce w 2017 roku. Myślałem, że w zasadzie skończyliśmy się jako zespół. Jak mamy się zebrać razem? Wszyscy są daleko od siebie i nie rozmawiają, żeby coś zrobić, wszyscy muszą skądś przylecieć? Pieprzyć to. Kiedy wybuchła pandemia, mój przyjaciel Todd Cote, który jest menedżerem i bookerem, powiedział do mnie: Chris, nie mam teraz nic do roboty. Pozwól, że spróbuję odzyskać cały katalog z powrotem w twoje ręce, żebyś znów miał swoje stare gówno. Byłem bardzo podekscytowany, ponieważ sam próbowałem już to zrobić, ale jako jako muzyk jesteś zbywany. Oczywiście nie przez fajne wytwórnie, nie przez ludzi, którzy są naprawdę mili i przyjaźni, ale przez innych. Nie wymienię żadnych nazwisk, ale usłyszałem teksty w stylu: Och, myślę, że nadal mamy prawa do tej płyty. Powinieneś porozmawiać z naszym prawnikiem. Przecież nie zamierzam zatrudnić prawnika, żeby odzyskać moją muzykę, co nie?

Więc Todd skontaktował się ze wszystkimi i powiedział: Ok, mój prawnik zadzwoni do was w poniedziałek. A oni powiedzieli: Ok, jednak nie mamy już praw do tej muzyki. Możesz mieć z powrotem swoje gówno. I tak odzyskał całe moje gówno! Zasadniczo jest jedna płyta, której nie odzyskałem, ale zobaczymy, jak to się skończy. Potem Todd pokazał mi Virtual Label, wytwórnię, która obsługuje wszystkie twoje cyfrowe materiały.

Musiałem zebrać wszystkie grafiki i nagrania, dostarczyć plan tłoczenia itp., a oni już zajmują się realizacją zamówień i cała logistyką. Doradzili mi, żebym założył własną wytwórnię, co też zrobiłem – nazywa się Lamb Unlimited. W ten sposób mam prawa do wszystkich swoich rzeczy, a oni realizują dla mnie zamówienia. Chcieliśmy wydać jak najwcześniejsze nagrania. Jak na przykład pierwszą płytę, która nigdy się nie ukazała, ale to już zupełnie inna historia.

Mówiłem, że to długa historia! Więc wróćmy do czasu pandemii, trwa już półtorej roku. Spotykam się z Jonem [Syversonem – perkusja/Daughters] i Cooperem [gitara basowa/Paradise Players Club, Made Out of Babies], chłopakami, którzy są teraz w zespole. Był czas, kiedy ja, Pete i Charlie byliśmy oryginalnymi członkami zespołu, co nie? Nagraliśmy pierwszą płytę i kilka innych. Potem umarł Charlie. Przedawkował heroinę i zmarł. Na jego miejsce wszedł Vinny, który ma kompletnie inny styl gry na perkusji. Materiał, na którym grał Charlie, nie brzmiał tak samo, gdy grał go Vinny. Nie zrozum mnie źle. Nie mówię nic negatywnego o Vinnym. Po prostu brzmiało to inaczej. Pomyśleliśmy więc: Ok, zostawmy to. Napiszmy nowe gówno z Vinnym, a potem idźmy dalej. Więc przestaliśmy grać te bardzo wczesne rzeczy. Nie grałem tego materiału jakieś 20 lat. Podczas pandemii ja, Jon i Cooper powiedzieliśmy sobie: Ok, zagrajmy te wszystkie początkowe rzeczy na których nie grali Vinny i Dave. Zróbmy to po prostu dla zabawy.

Nawet nie myśleliśmy o trasie. Spędzaliśmy czas w sali prób i ćwiczyliśmy około sześć dni w tygodniu. Cała nasza trójka jest przyzwyczajona do koncertowania, więc naprawdę lubimy grać cały czas. Graliśmy więc codziennie przez kilka miesięcy i było super. Zagraliśmy jeden koncert w Austin i nagle Todd dostał masę ofert, żebyśmy zagrali trasę grając te super wczesne rzeczy. Z całym szacunkiem dla Vinny’ego i Dave’a, ale z tymi facetami to brzmi naprawdę balistycznie. Granie tego materiału to dla mnie prawdziwa zabawa! Kto wie, jak potoczy się to wszystko dalej? Kiedy wydamy reedycję Scattered, Smothered & Covered być może Dave i Vinny wrócą na scenę.

Sprawdź nasze inne wywiady – tutaj!


UNSANE zagrają w Polsce trzy razy:

 
Posted in WywiadTagged , ,