Dotychczasowa kariera Idles to bardzo efektowny przykład ciężkiej pracy, ciśnięcia bez przerwy i poświęcenia życia prywatnego dla zespołu. „Ultra Mono” jest tego dokładnym odbiciem – ze wszystkimi plusami i minusami takiego podejścia.

Niewiarygodne, co stało się z Idles od debiutu. Prezentując ich w naszym cyklu „Nie Znasz” w 2017 podkreślałem, że debiutancki „Brutalism” tworzony był przez 5 lat, ponieważ zespół chciał go wydać jak najbardziej DIY i zbierał na to pieniądze. Cztery lata później mają na koncie już trzy pełnoprawne LP, zjechali cały świat i taranem wbijają się do mainstreamu. Nieźle jak na zespół – jakby nie patrzeć – punkowy.

Gitarzyści robią robotę

Najważniejsze, że doskonale wykorzystują sławę, pieniądze i wszystko co idzie za tym sukcesem. To największy plus, jaki można postawić przy „Ultra Mono”. Gitarzyści przesiedli się z tanich gitar na sprzęt o wartości średniego mieszkania w Warszawie i wykorzystali to doskonale. Nie poszli typową drogą grania ładnych piosenek – zamiast tego poszerzyli spektrum „gitarowych świrków”, które wbijają się w mózg w takich kawałkach jak w fenomenalnym „War”, „Grounds”, „A Hymn” czy „Danke”. Na wielu poziomach jest to najbardziej noise’owa płyta Idles. I zdecydowanie zdominowana przez świetną robotę gitarzystów.



Nie oznacza to jednak, że chłopaki poszli w udawanie Girl Band i wydziwianie. Jest tutaj też kilka kawałków bardzo prostych w swoim założeniu. „Mr. Motivator” to odpowiednik „Danny’ego Nedelko” na tej płycie (ku mojej rozpaczy, aczkolwiek muszę przyznać, że jest znacznie lepszy niż singiel z „Joy as an Act of Resistance”), „Kill Them With Kindness” – pomijając wokal – mogłoby się znaleźć na płycie Queens Of The Stone Age, „A Hymn” to jedyny w stu procentach spokojny moment na płycie – piękna, mroczna ballada w typie „June” z poprzedniczki, natomiast „Ne Touche Pas Moi” to prostolinijny punk, w którym wokaliście towarzyszy Jehnny Beth z Savages. Praktycznie żaden z tych kawałków nie zaskoczy fanów Idles, ale zdecydowanie będą to rzeczy, na których będą sobie oni zdzierali gardła, jeśli kiedykolwiek wrócą prawdziwe koncerty.



Produkcja na nowym poziomie

Zaskoczeniem może być za to „Reigns” – choć zaczyna się typowo dla Idles, w refrenie wchodzi w jakąś niespotykaną dotąd w twórczości tego zespołu gęstość. Ten refren to chyba najbardziej radiowa rzecz, jaką zrobili do tej pory. I w tym miejscu warto zatrzymać się przy produkcji – to właśnie po „Reigns”, „The Lover” (szczególnie pod koniec) czy „War” widać, że również w tym kontekście zespół wszedł na znacznie wyższy poziom, co daje ciekawy efekt – mimo znacznie większej ilości noise’ów i dziwnych dodatków, płyta brzmi dużo klarowniej niż poprzedniczki. To spory atut, który może zaważyć o tym, że faktycznie po tej płycie przebiją się do mainstreamu już na dobre. Pod tym względem odstaje trochę „Danke”, ale to niekoniecznie zarzut – to po prostu dziwny kawałek na zakończenie. Długo nie ma w nim wokalu, a na front wysuwają się wspomniane gitarowe świrki zatopione w dosyć brudnej konwencji. 

Nie obyło się bez wad

Wspomniałem jednak na początku, że ciężka praca ma też swoje wady i Idles nie ustrzegli się na „Ultra Mono” tej pułapki. Gdy nie daje się sobie czasu na odpoczęcie i nabranie świeżego spojrzenia na swoją twórczość, bardzo łatwo o rutynę i zjedzenie swojego ogona. W efekcie kilka kawałków na tej płycie zbyt mocno przypomina poprzednie dokonania grupy. I o ile końcówka „War”, która mocno kojarzy się z „Queens” z EP-ki „Meat” jest jeszcze bardzo spoko, tak „Anxiety”, które jest niemalże kopią „1049 Gotho” z „Brutalism” (nawet tematyka się zgadza) już troszkę zmusza do myślenia. To dalej spoko kawałek, ale trochę jakby z taśmy produkcyjnej, a nie sali prób. Zresztą nawet samo ułożenie piosenek jest niesamowicie charakterystyczne dla płyt Idles – największy banger na samym początku? Check. Dziwny kawałek na koniec? Check. Jedna ballada? Check. Może warto następnym razem trochę zamieszać pod tym względem?



Mam też pewien problem z niektórymi tekstami. Jasne, zgadzam się z przekazem i nie mam wątpliwości, że trzeba o pewnych rzeczach mówić – szczególnie jeśli  wchodzi się do mainstreamu, dzięki czemu można wpłynąć na setki tysięcy osób, które jeszcze nie należą do grupy „przekonanych”. Dlatego cieszę się, że Joe Talbot porusza tutaj tematy przyzwoitości, solidarności, wojny klasowej, walki ze złem oraz piętnuje wykorzystywanie seksualne. To super, ale jednak od gościa, który pisze teksty od prawie dziesięciu lat, oczekuję czegoś więcej niż skandowanie „Consent!” w „Ne Touche Pas Moi”, czy tekstów w stylu „I am I, unify” („Grounds”), „All hold hands, chase the pricks away” („Mr. Motivator”) czy „Fuck you, I’m a lover” („The lover”). Joe też zbyt mocno wchodzi w schematy, które każdy fan Idles zna już za dobrze. Na przykład „Mr. Motivator” to już trzeci (!) kawałek tego zespołu, który oparty jest na wyliczance z nazwiskami celebrytów.

Schemat się jednak czasami sprawdza

Niemniej trzeba mu oddać sprawiedliwość, że czasami krytykowane przeze mnie schematy robią zajebistą robotę. „War”, „Model Village” czy „Kill Them With Kindness” też są nimi wypełnione, a jednak wokal – zarówno pod względem tekstu, jak i jego „egzekucji” jest w nich doskonały (szacunek za zachowanie tych załamań głosu w refrenie „Model Village” – sztos!). Lirycznie wyróżnia się „A Hymn” i to chyba jeden z moich ulubionych tekstów w portfolio tego składu. Super wypadają też momenty, w których Joe wsparty jest wokalami kolegów – tutaj znowu warto pochwalić „War”, ale też „Carcinogenic” (który w zwrotkach przypomina trochę Parquet Courts) i „Model Village”, które dzięki charakterystycznym wstawkom wokalnym basisty brzmi jakby zostało napisane pod porypany teledysk, a nie na odwrót.



Jest się do czego przyczepić na tej płycie, ale wcale nie osłabia to jej odbioru. To dalej świetna płyta, której słucha się doskonale. Może nie tak dobra jak poprzednia, ale też nie o tyle gorsza, żeby wszczynać alarm. Jeśli przy kolejnym albumie chłopaki rozwiną wszystkie nowe kierunki, które wytyczyli na „Ultra Mono” i dadzą sobie spokój z wałkowaniem tego, co już kiedyś zrobili – będzie dobrze. Tym razem jeszcze jestem w stanie im to wałkowanie wybaczyć i totalnie jarać się tym albumem. Bo jest czym. Jeśli tak ma wyglądać wbijanie się w mainstream to count me in. 

„Ultra Mono” ukaże się na streamingach i w sklepach 25 września 2020 r. Recenzja powstała dzięki uprzejmości [PIAS] Poland.

 

 

Posted in PremieryTagged