Wiemy, że udzielanie kilku wywiadów dziennie może być męczące dla muzyków. Dlatego zamiast wkurzać Justina Lockeya i Elliotta Williamsa – gitarzystów Editors – tymi samymi pytaniami, co wszyscy, zapoznaliśmy ich z naszą małą zabawą, którą mogliście już poznać przy okazji OFF Festivalu i kilku późniejszych wywiadów.
Zasady są proste – my przynosimy pudełko z pytaniami. Niektóre są poważne, inne zabawne, jeszcze inne głupie, ale wszystkie łączy jedno – są zupełnie przypadkowe. Jeden artysta losuje pytanie, a drugi na nie odpowiada. Zobaczcie jak Justin i Elliott poradzili sobie z nimi przed swoim koncertem na warszawskim Torwarze.
[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]
Pięć zespołów, które wasi fani powinni znać.
Justin Lockey: Chyba będziesz musiał mnie w tym wspomóc, El. Nie wiem, ponieważ możesz trafić na nasz zespół poprzez zupełnie różne aspekty kanonu muzyki rockowej. Oraz w niewielkim stopniu poprzez elektronikę.
Elliott Williams: Jest kilka oczywistych wyborów.
J: New Order…
E: R.E.M, The Cure i może trochę nowszych rzeczy – na przykład John Hopkins…
J: Blanck Mass…
E: Nils Frahm… To dobry początek.
J: Mamy już sześć! (śmiech)
Czego nauczyłeś się ze wszystkiego, co przytrafiło ci się w życiu?
E: Żeby być sobą. To najlepsza rzecz, jaką możesz zrobić. Łatwo jest, szczególnie jak zakładasz zespół, rozproszyć się przez media, to co się dzieje wokół czy aktualne trendy. Ale kiedy się starzejesz, zdajesz sobie sprawę…
J: Masz to po prostu w dupie, gdy się starzejesz.
E: Tak, bycie sobą to najlepsza polityka, a nie uganianie się za trendami. Ludzie lubią cię raczej za to, że jesteś oryginalną, autentyczną osobą, a nie za to, że wyglądasz lub brzmisz jak ktoś inny.
Pierwszy album, który sam kupiłeś.
E: O, Ty będziesz miał jakiś fajny album.
J: Tak, wydaje mi się, że to było „Where You Been” Dinosaur Jr.
E: Mój zdecydowanie nie był taki fajny. To była Aqua.
J: Jakość!
Czy pamiętasz pierwszy raz, kiedy usłyszałeś siebie w radiu albo zobaczyłeś w telewizji?
E: Czy pamiętam? Na pewno pamiętam, jak usłyszałem… To było jeszcze zanim dołączyłem do Editors, w moim pierwszym zespole… Pamiętam, jak puścił nas Zane Lowe, który był wtedy wielkim prezenterem Radio One i to była najbardziej ekscytująca rzecz, jaką przeżyłem. Jak jesteś w zespole, to zawsze potrzebujesz pewnego rodzaju walidacji i usłyszenie Zane’a puszczającego nas było czymś takim. Pamiętam też, jak pierwszy raz widziałem Justina w TV, gdy grał jeszcze w swoim starym zespole – Yourcodenameis:milo. Byli puszczani na MTV2. Wyglądali całkiem spoko…
J: Tak, byliśmy wtedy całkiem spoko.
E: I w tym samym czasie puszczani byli też Editors. Dobre czasy dla telewizji muzycznej. A jak z Tobą?
J: Pierwszy raz usłyszałem siebie jak nagraliśmy sesję dla Johna Peela. To był trzeci występ tego zespołu i od razu Peel Session. Łącznie zagraliśmy dwie takie sesje i było to cudowne przeżycie. John dzwonił do mnie pomiędzy tymi sesjami i mówił, żebym nie przestawał robić tego, co robię., To była najdziwniejsza rzecz w moim życiu. Wydaje mi się, że byliśmy ostatnim albo przedostatnim zespołem, który John nagrał przed swoją śmiercią. Tak, nagraliśmy sesję a dwa dni później zmarł.
E: Pamiętam jeszcze jak dołączyliśmy do Editors i Zane Lowe zagrał „Ton Of Love”. To był bardzo ekscytujący czas dla nas, bo wszystko zaczęło się wydawać takie realne.
Gatunek muzyczny, który według ciebie jest niedoceniany.
J: Wszystko spomiędzy 1987 a 1994 w Ameryce. College / alt-rock / początki grunge’u / noise. To wszystko, czego słucham: Pixies, Sonic Youth, znowu Dinosaur Jr, Husker Du…
E: Ale czy to jest niedoceniane?
J: Dla mnie tak. Kiedy ostatnio mogłem z kimś porozmawiać na temat tych zespołów? Bo teraz gada się tylko o raperach z Soundclouda, którzy mają tatuaże na twarzach, stary.
Muzyka, która przypomina ci dzieciństwo.
J: Znam twoją odpowiedź.
E: Tak?
J: Tak, Michael Jackson!
E: Tak, to Michael Jackson. Naprawdę przypomina mi moje dzieciństwo. Jest jeszcze kilka innych rzeczy, jak np. Blur czy cały britpop, od którego nie dało się uciec w Anglii… No i jeszcze Green Day. A jak z tobą?
J: Zespoły, o których już wspominałem – The Wedding Present, Pixies, Nirvana, TAD, Jesus Lizard… mam dwóch starszych braci, więc dorastałem z niezłą kolekcją płyt.
Największy fuckup w waszej karierze.
E: Nie muszę się nawet zastanawiać. Hammersmith…
J: Tak, największa techniczna wyjebka naszej kariery. To był koncert w Londynie, byliśmy główną gwiazdą… W połowie spieprzyło się nagłośnienie. Nie dało się nic usłyszeć. Pieprzony koszmar. Mam ciarki, jak o tym myślę teraz. Sala wypełniona ludźmi.
E: Nie bawili się zbyt dobrze.
J: Bawili się chujowo. Ale nie aż tak chujowo, jak my.
E: Schodziliśmy co chwilę ze sceny i ktoś to naprawiał, po czym wchodziliśmy, graliśmy pół piosenki i znowu to samo. Więc znowu schodziliśmy… W pewnym momencie ludzie zaczęli buczeć.
J: Tak, po czymś takim idziesz się tylko napić i spać…
Fot. Kamila Staniszewska
Jaki jest twój sposób na inspirację przy pisaniu muzyki?
E: Dla mnie jest to próbowanie odkrywania nowej muzyki i gatunków, których do tej pory niekoniecznie lubiłem… Mocno wkręciłem się w elektronikę, gdy miałem dwadzieścia-kilka lat. Przeszedłem wtedy taką ścieżkę, jak zwykle, gdy poznajesz nowe zespoły i wytwórnie. Cały ten cykl inspiruje mnie do zrobienia czegoś samemu. Tak samo jest, jak pierwszy raz wejdziesz w jazz – masz wtedy cały świat muzyki do odkrycia. Muzyka prowadzi cię ścieżkami. Jak dorastałem to byłem fanem Green Daya, a potem innych punkowych zespołów. Musiało mnie to doprowadzić do Nirvany w pewnym momencie, a potem do Pixies, Daniela Johnstona… Jest tak dużo alejek, które muzyka może dla ciebie otworzyć. I wpadasz wtedy w studnię bez dna.
A jakie jest twoje ostatnie odkrycie?
E: Soundtracki. Właśnie wyszedł taki film – „Uncut Gems”. Nie widziałem go jeszcze, ale Justin tak.
J: Jest zajebisty!
E: Tak, parę osób polecało mi soundtrack do niego, więc słuchałem go przez ostatnie kilka dni. Jest bardzo dobry. A jak u ciebie?
J: A ja cofnąłem się do lat 60. Wróciłem do obsesji na punkcie The Beatles, co jest obowiązkowe co kilka lat. Wcześni Beatlesi są do dupy. Fatalni. Ale jest taka piosenka – „Don’t Let Me Down”. Jedna z ostatnich, jakie wykonali na żywo podczas słynnego koncertu na dachu. To prawdopodobnie jedna z moich trzech ulubionych piosenek w całym życiu.
Zespół, który jest według ciebie przereklamowany.
E: Dużo o tym dyskutujemy. Dla mnie to Queens Of The Stone Age. Podoba mi się to, co robią. Po prostu nie rozumiem ich boskiego statusu. Ale to jest subiektywne, prawda? Jestem pewny, że są ludzie, którzy to samo myślą o nas.
J: Tak. Pieprzyć ich. (śmiech)
E: Jeśli Josh Homme kazałby mi spierdalać, powiedziałbym „spoko, jasna sprawa, ale twój zespół jest kurewsko przereklamowany”.
J: Ja bym mu powiedział: „Nie, ty spierdalaj. Jesteś przereklamowany.” (śmiech)
Czy macie jakieś tatuaże?
E: Żaden z nas nie ma.
J: Prawdopodobnie jesteśmy jedynym pozbawionym tatuaży zespołem w historii rock n’ rolla.
E: Czasami potrafimy się mocno nawalić. I kiedy byliśmy w LA, doprowadziliśmy się do takiego stanu, że gdybyśmy znaleźli jakieś studio, mielibyśmy wszyscy tatuaże.
Co by to było?
E: Małe pirackie flagi, o których rozmawiamy od lat. Ale jest coś fajnego w nie posiadaniu żadnych tatuaży.
J: Szczególnie, gdy grasz na festiwalach rockowych i wszyscy dookoła ciebie chodzą z pełnymi rękawami. My nie.
Przyglądając się wszystkiemu, co stworzyliście, jak myślicie – co jest waszym największym dziedzictwem albo co byście chcieli, żeby nim było?
E: Dziedzictwo to strasznie dziwna rzecz, prawda? Zawsze chcieliśmy być raczej w zespole takim jak R.E.M. albo The Cure. Takim, który następne generacje będą odkrywać tak samo, jak ja odkrywałem te zespoły jako dziecko. Znajdywaliby cały katalog tego zespołu i odkrywali różne jego aspekty. W przypadku The Cure możesz posłuchać ich wczesnej, mrocznej post-punkowej twórczości, a także popowych piosenek z lat 80. Zawsze chcieliśmy być w zespole, który przebywa taką drogą i istnieje ponad czasem.
J: Zespół katalogowy. Albo karierowy.
E: Zmierzamy w tę stronę. Dzisiaj nikt, kto zaczyna grać muzykę, nie marzy o tym, aby grać w zespole przez 20 lat. To już nie jest spoko.
J: Wszyscy starają się być najlepszym zespołem na świecie.
E: My za to chcemy być w zespole przez kolejne dwadzieścia lat.
J: I być najlepszym zespołem na świecie. (śmiech)
Co jest najtrudniejsze w graniu w zespole?
J: Podróżowanie. Nie – podróżowanie busem. Ja tego nie robię. Podróżuję na własną rękę, bez reszty zespołu. Widzimy się codziennie na miejscu koncertu, a po wszystkim ruszam w wielki świat i jadę sam. Czasami samochodem, czasami pociągiem, jak przez ostatnie dwa dni. Czasami też samolotem. Jakkolwiek. Najgorsze jest dla mnie jeżdżenie busem. Jebać busy. To znaczy, ich bus jest cudowny – jak hotel na kółkach.
E: Ale jeśli nienawidzisz busów, to wciąż jest dla ciebie tylko bus.
J: Nieważne, jakie PlayStation jest w środku. I tak będę go nienawidził.
O co najczęściej się kłócicie?
J: Nie kłócimy. Przynajmniej ja, bo widzę ich tylko na soundcheckach. (śmiech)
E: Nasza piątka dogaduje się bardzo dobrze i nie mamy zbyt wybujałych ego. Na trasie uczysz się, że gdy ktoś ma gówniany dzień albo jest wkurzony, to najlepiej zostawić go w spokoju i nie zaczepiać. Nie walczymy i nie traktujemy siebie poważnie. Staramy się dobrze bawić.
J: Jesteśmy chłopcami od dobrej zabawy. Staramy się być szczęśliwi. Jesteśmy już starzy i nie mamy ambicji bycia najlepszym zespołem na świecie. Po prostu staramy się dobrze bawić.
Jakie jest najpiękniejsze miejsce na Ziemi?
J: O, powiem Wam! Jest kilka takich miejsc. Na przykład The Dingle w Irlandii oraz góry Szkocji. Jest też taka mała kawiarenka na szczycie Alp, do której można zajechać po drodze z Włoch do Szwajcarii. Możesz sobie tam usiąść, wypić filiżankę herbaty i rzucić okiem ze szczytu świata… Ale ponad tym wszystkim, co wymieniłem, jest Yorkshire!
Ulubiona rzecz, którą robicie ze swoimi przyjaciółmi.
J: Co ty robisz ze swoimi przyjaciółmi?
E: Piję.
J: Jesz sushi i pan-azjatyckie dania fusion. I tworzysz techno… Czy to akurat robisz sam?
E: To robię sam. Po prostu spędzamy razem czas. A to zwykle sprowadza się do wyjścia i najebania się.
J: Zupełne przeciwieństwo tego, co robię ja.
Gdybyś mógł powiedzieć jedną rzecz sobie z liceum, co by to było?
J: Prawdopodobnie „zawsze wybieraj schody”. Z dwóch powodów: a) Zatrzasnąłem się kiedyś w windzie i to było kurewsko straszne; b) Nie tyje się tak bardzo, gdy zawsze wybiera się schody. Fitness i bezpieczeństwo. O, i jeszcze, żeby nie palić tyle zielska między 16. a 25. rokiem życia. Mam tego długą listę. Stałbym tam przez dwa dni i ciągle mówił: „nie rób tego, kategorycznie nie rób tamtego”. O, i naucz się grać na gitarze dla leworęcznych, żebym teraz nie grał złą ręką. Byłbym znacznie lepszym gitarzystą, gdybym grał swoją mocniejszą ręką. O, albo naucz się grać na wiolonczeli! Tak dużo rzeczy!
E: Ciesz się rzeczami w momencie, w którym się dzieją i nie podchodź do siebie zbyt poważnie.
J: Każdy początkujący zespół powinien być tego uczony. Jest za dużo poważnych zespołów. My jesteśmy traktowani jak poważny zespół. Popatrz na to pieprzone zdjęcie (pokazuje na plakat reklamujący koncerty w Polsce) – jesteśmy poważni! Na każdym zdjęciu tak jest. A to wcale nie jest prawda.
Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!
Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: