Co roku, kiedy przychodzi do podsumowań muzycznych, wydaje mi się, że nie wyszło nic ciekawego i w sumie nie mam o czym pisać. Jednak im dalej w las, tym więcej drzew. To był naprawdę dobry rok muzycznie, poznałam masę ciekawych zespołów, przesłuchałam całkiem sporo nowych wydawnictw. 

Zdarzyło się kilka zawodów, mniejszych lub większych rozczarowań (pozdro Tool) oraz oczywistych odkryć zespołów, które powinnam znać od zawsze, a jakimś cudem udało im się przede mną ukryć aż do AD2019. No dobrze, lecimy! Mam nadzieję, że znajdziecie na tej liście coś dla siebie.

Kontravoid – Too Deep

Moje pierwsze zetknięcie się z muzyką Kontravoid nie należało do udanych. Gdzieś mignął mi nagłówek o królu EBM i jego nowym klipie. Pomyślałam sobie – O tak, tego mi właśnie trzeba! Dobrej, gotyckiej techniawy! Jednak po odpaleniu klipu żachnęłam się na monitor, że to wcale nie jest EBM i wyłączyłam zakładkę YouTube. Oczywiście nazwa była mi znana i co jakiś czas obijała mi się o uszy, ale nie czułam potrzeby zagłęniania się w twórczość króla EBM. Kiedy pojechałam do Berlina na koncert HIDE i Lingua Ignota nawet nie wiedziałam, że przed nimi gra ktoś jeszcze. Okazało się, że spotkanie się z muzyką tego Kanadyjczyka było mi jednak pisane. Jeden człowiek, jeden syntezator, dużo dymu i stroboskop na granicy zdrowego rozsądku. Czysty trans okraszony muzyką, która płynnie przechodzi od synthpopowych ballad, przez hiciarskie electro bangery po – a jakże – pięknie surowe EBM-owe utwory. To wszystko właśnie znajdziecie na Too Deep. Polecam bardzo bardzo.


Drab Majesty – Modern Mirror

O ile Drab Majesty na żywo jest dla mnie bardzo przeciętnym zespołem, każda płyta to naprawdę solidne wydawnictwo. Trzeci album to piękne rozwinięcie kierunku tego składu, który, mogłoby się wydawać, jest ślepą uliczką. Dla wielu zespołów owszem, kończy się to wtórnymi kompozycjami na jedno kopyto. Na szczęście Andrew Clinco to bardzo zdolny muzyk z otwartą głową. Sprawnie dobiera osoby, które pomagają w nagraniach czy produkcji, dzięki czemu Drab Majesty zachowuje się świeżość i… aktualność? W każdym razie Modern Mirror to niezwykle dojrzała płyta, czerpiąca (jak zwykle) z synthpopu, gotyckich lat 80-tych, dreampopu i darkwave.


meth. – Mother Of Red Light

Jedno z moich odkryć bandcampowych, po którym długo musiałam zbierać szczękę z podłogi. Noisecore z Chicago z niesamowicie silnym debiutem. Mother Of Light to 10 kompozycji, które według zespołu, opowiadają o powolnym rozkładzie człowieka, który uważał się za boga. Na płycie dzieje się strasznie dużo. Dostajemy połamane matematycznie kompozycje, jest stopa, dużo zabawy brzmieniem, są momenty ciszy, mamy utwory trwające 3 i 10 minut, jest growl, krzyk i śpiew. Wszystko rozłożone tak, że nie nudzi, nie jest przewidywalne. Wręcz przeciwnie – dostajemy bardzo wciągający i zaskakujący LP.


Orville Peck – Pony

Długo się zastanawiałam, o co chodzi z tym kowbojem z zasłoniętą twarzą, zanim wreszcie zabrałam się za odpalenie jego klipu. I tak jak tysiące osób na świecie, wpadłam po uszy. Jest coś uroczego niezwykle uroczego w Orville Peck’u i to jest właśnie ten jeden na 10 artystów, którzy w sumie nie robią nic przełomowego, nic nowego, ale trafiają tym w dziesiątkę. Z drugiej strony, może jednak się mylę twierdząc, że Peck nie zrobił nic nowego? Tchnął nowe życie w country, przeniósł całą te (sub?) kulturę na inny poziom, bawiąc się modą i konwencją. Na pewno też pikanterii dodaje fakt, że Orville otwarcie mówi o swoim homoseksualizmie, co ortodoksyjnych fanów country baaaardzo oburza. Koncert w Polsce, anyone?


Spit Mask – You May Feel Some Pressure

Tak powinna brzmieć kolejna płyta Youth Code, jeżeli wreszcie by się skupili na muzyce, a nie oświadczynach! Swoją drogą, duet Spit Mask to małżeństwo… Do rzeczy! Wiem, że wiele zespołów w tym nurcie jest porównywanych do Skinny Puppy, jednak ta para czerpie z industrialu lat 80-tych pełnymi garściami, nie brzmiąc jak tani cover band. Zachowują przy tym ten piękny, mroczny groove, do którego nie sposób się nie bujać w zadymionym pomieszczeniu. Dodajcie do tego ducha BDSM i znak jakości aufnahme+wiedergabe. Czego chcieć więcej? 


Otoboke Beaver – ITEKOMA HITS

Nie wiedziałam, jak bardzo potrzebuję tego albumu w swoim życiu! Dziewczyny z Otoboke Beaver to czysta, pulsująca energia. Okazuje się, że wystarczy 26 minut, żeby wywołać Tsunami. Kojarzycie tę scenę ze Scotta Pilgrima, kiedy zespoły się pojedynkowały i z ich dźwięków powstawały jakieś potwory czy inne smoki? Jestem przekonana, że tak właśnie wyglądają koncerty Otoboke Beaver. Nie będę udawać, że rozumiem ich teksty, ale same tytuły piosenek świetnie nakreślają nastrój na płycie (Binge eating binge drinking bulimia, Don’t light my fire, 6 day working week is a pain). Punk ma się naprawdę dobrze.


Odonis Odonis – Reaction

Jedynym minusem tego wydawnictwa jest jego długość. Niestety, jak to EP przystało, ciężko było liczyć na coś więcej. Gdyby nasz pan i zbawiciel Trent Reznor przyszedł na świat w latach 80/90-tych, grałby właśnie tak. Wszystko tu się zgadza. Kiedy trzeba, jest tanecznie, każdy utwór czerpie z zupełnie innych inspiracji, jednocześnie całość jest bardzo spójna i niesamowicie charakterystyczna. Nikt nie gra tak, jak Odonis Odonis. Wielka szkoda. 


Have a Nice Life – Sea Of Worry

Wydaje mi się, że trudno musi być zespołom, które już na etapie pierwszej płyty otrzymują status kultowych. Na szczęście HaNL dali sobie tyle czasu, ile potrzebowali. Trzeci album to genialny long play, który mógł się ukazać tylko pod ich banderą. Sea Of Worry, jak sama nazwa wskazuje, nie nastraja optymizmem. Niepokoje dorosłego życia, zmierzającego ku zagładzie świata – to wszystko odbija się w tekstach i muzyce. Mimo wszystko album nie jest tak mroczny, jak jego poprzednicy. Kompozycje są bardziej shoegaze’owe i post punkowe/rockowe. Jest coś niesamowicie ujmującego w Sea Of Worry i dla mnie to jeden z najlepszych albumów tego roku. Po prostu czuję tak w sercu, nie potrafię tego lepiej wytłumaczyć.


Black Marble – Bigger Than Life

Happy Cold Wave? Jak najbardziej. Chyba przeprowadzka do LA i duża dawka witaminy D wpłynęła na Chrisa Stewarta, bo dostaliśmy najbardziej pozytywne i taneczne dzieło Black Marble. Słychać silne inspiracje synth popem, jednak producent dalej zachowuje oszczędność w kompozycjach i swój wspaniały, zblazowany (lub jak wolicie – niczym niewzruszony) wokal. 


Fot. Artur Koszałko

Dodatkowe wyróżnienia (alfabetycznie):
Boy Harsher – Careful
Ceremony East Coast – Candy
DIIV – Deceiver
HIDE – Hell is Here
Lingua Ignota – Caligula
Lovesick – Tennis System

 


Chcecie więcej dobrej muzyki z 2019? Sprawdźcie naszą wielką playlistę na Spotify:


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: