Przy okazji premiery ich kolejnego klipu, Dead Things Never Smell Good, Paweł Ostrowski z Decadent Fun Club opowiedział nam o muzyce i artystach, którzy mieli największy wpływ na jego życie.


Moja pierwsza miłość


Ace Of Base – “Fashion Party”

 

Prawdopodobnie moją najstarszą fascynacją muzyczną był Michael Jackson, jednak PIERWSZA MIŁOŚĆ to zdecydowanie Ace Of Base! Co ciekawe, główny obiekt moich westchnień w obrębie tego zespołu był zmienny. Nie podobał mi się chyba tylko Jonas, ale szanowałem go, bo dowiedziałem się z Bravo, że był autorem większości piosenek. “Fashion Party” to ukryta perła – nie była singlem, ani przebojem, ale w moim prywatnym rankingu to absolutny nr 1 na płycie “Happy Nation”.


Kiedy pierwszy raz stwierdziłem, że chcę zostać muzykiem


Björk – “Big Time Sensuality”

 

Ciężko wskazać jeden moment. Wydaje mi się, że śpiewałem i układałem swoje piosenki od zawsze. Do tego mnóstwo bodźców z MTV. Jednak wydaje mi się, że moment, w którym po raz pierwszy zobaczyłem TEN teledysk, mógł zapalić w mojej głowie tę konkretną żarówkę z marzeniem o zostaniu muzykiem. Potwierdzają to również moi rodzice – podobno od tej pory tańczyłem wszędzie, gdzie tylko się dało, tak jak Björk na tej platformie. Ta piosenka i teledysk to esencja zachwytu, podniecenia i ekscytacji w najczystszej postaci.


Pierwszy album, który kupiłem za własne pieniądze


Björk – “Telegram”

 

Znowu Björk. Nie to, żebym był psychofanem, ale o ile poprzedni wybór był dość “uznaniowy”, to jednak fakty są rzeczą upartą i w tym przypadku nie ma z czym dyskutować – to był bardzo ważny zakup, paragon trzymałem w szufladzie przez kilka lat, aż zupełnie wyblakł. Pierwsze własne pieniądze dostałem za przystąpienie do komunii. Większość kasy wydałem na mój wymarzony rower (czarny z żółtymi oponami i logo piwa 10,5), a za resztę kupiłem kasetę Björk “Telegram”. To były czasy, kiedy dowiadywałem się o istnieniu pewnych albumów z prasy, o ile nie były promowane w radio i TV. Wyobrażałem sobie jak mogą brzmieć i weryfikowałem te wyobrażenia dopiero w momencie gdy miałem w rękach kasetę. Weryfikacja “Telegramu” była jedną z najważniejszych w całym moim życiu. Dokładnie pamiętam co czułem, kiedy włożyłem “Telegram” do walkmana i po raz pierwszy te dźwięki uderzyły mnie w głowę. To był szok. Takiej muzyki nie było w TV, chyba że na Vivie Zwei po 22, a ponieważ miałem wtedy 9 lat, to właściwie nie miałem o niej pojęcia. To uderzenie otworzyło mi w głowie kilka nowych, bardzo ważnych szufladek.


Kiedy zacząłem swoją pierwszą pracę


M.I.A. – “20 Dollar”

Śp. Niskie Łąki we Wrocławiu. Pracowałem za barem. W tym przypadku również postanowiłem być możliwie najbardziej precyzyjny, dlatego przekopałem się przez całą historię konwersacji z Basią, moją ówczesną szefową, żeby ustalić kiedy zacząłem pracę, a następnie sprawdzić historię scrobbli na last.fm w tym dniu. W wyniku tego śledztwa okazało się, że słuchałem wtedy przez całą noc na loopie właśnie tej piosenki. Tamten czas w moim życiu był kolorowy, jak okładka albumu “Kala” i kolorowe podwórko przy ul. Ruskiej 46, które przez kilka lat było moim drugim domem, miejscem ważnych spotkań i wydarzeń. Pytanie “where is my mind?”, które krąży przez całą piosenkę, wróciło do mnie jak bumerang, wyrwane z kontekstu, kilka lat później, kiedy ta kolorowa karuzela rozkręciła się do granic możliwości i w końcu wyrzuciła mnie na sam środek wielkiego pustkowia. Wydaje mi się, że jestem coraz bliżej odpowiedzi, ale nie mam pewności czy kiedykolwiek do niej dotrę.


Artysta, którego powinien znać każdy, a z jakiegoś powodu jest nieznany


Mona Mur – “Jeszcze Polska”

Nie wiem czy każdy, ale zdecydowanie więcej osób powinno ją znać. Jej wokal to niezwykle wysmakowana mieszanka kunsztu, nonszalancji i emocji. Wiele lat temu, jeszcze przed erą YouTube’a, znajomy wysłał mi ten niezwykle intrygujący cover (?) i oszalałem z zachwytu! Przez długi czas była to jedyna rzecz Mony Mur, jaką słyszałem. Dopiero kilka lat temu w sieci pojawiły się inne archiwalne nagrania, które pokazały jak wszechstronną i niedocenioną jest artystką. Korzystając z możliwości, jaką daje mi Undertone, chciałbym polecić Państwa uwadze jej twórczość. Przede wszystkim “Warsaw” – niesamowity album, opus magnum, nagrany w Warszawie w 1989 roku we współpracy z Grzegorzem Ciechowskim. W wyniku przedziwnych nieporozumień ukazał się dopiero po 25 latach, wyłącznie na CD, dlatego nie znajdziecie go w Internecie, ale mimo wszystko zachęcam do poszukiwań, bo naprawdę warto! Poza tym absolutne perły:  “That Night At The Ritz”  – jeden z najładniejszych teledysków ever, “That Night At The Ritz” w przepięknej wersji z filmu “Die Jungfrauenmaschine”,  “Wild ist die Welt” – niezwykle kojąca piosenka, której mogę słuchać zawsze i wszędzie, “Snake” – klasyk undergroundowego Berlina ’80.


Moje najnowsze odkrycie


Tzusing – “東方不敗”

Tak generalnie to wcale nie jest już takie nowe, ale ja odkryłem go dla siebie stosunkowo niedawno. Pokochałem album  “東方不敗” miłością absolutną od pierwszej do ostatniej sekundy i nie mogę przestać go słuchać! Według tagów na bandcamp to electronic / ambient / experimental / house / techno / New York. Według mnie to dużo więcej pięknych i nieoczywistych pulsacji, które są mi bliskie, a przy tym wszystkim Tzusing jest jednak czymś odrębnym i zupełnie nowym. KOCHAM!


Najważniejszy album w moim życiu


Decadent Fun Club – “Dead Things Never Smell Good”

Właśnie się tworzy. Mam nadzieję, że ukaże się do końca tego roku.

 

fot. Sandra Roczeń / Natasza Von Yullen