Dobra, ustalmy na początku jedną rzecz. Bez niedopowiedzeń, niedomówień i innych rzeczy tego typu. Zanim przejdziemy dalej, musicie coś wiedzieć. Otóż całym moim sercem, całym sobą, wszystkim tym, czym jestem teraz i na zawsze – absolutnie kocham Jan Terri. Nasza miłość, choć nieodwzajemniona, trwa już wiele, wiele lat. Zdarzały nam się wzloty i upadki, miesiące nie widzenia się, ale zawsze, przysięgam zawsze, ona jest tam gdzie ja, stłoczona ze mną w mojej głowie.
Biłem się z myślami, który kawałek Jan powinien się tu pojawić. Wiadomo – wszystko, czego się dotknie to złoto w najczystszej postaci. Artystka lawiruje między prawie każdym gatunkiem muzyki popularnej, więc tym bardziej wybór nie należał do najłatwiejszych. Myślałem nad hitem hitów, czyli początkiem lat 90-tych i kawałkiem, który obrazuje Jen w całej okazałości. „Losing You” to nic innego jak hymn. Spektakularnie hipnotyzujący, melancholijno-energetyczny, turboprosty i dzięki temu szczery do bólu hymn o strachu przed pozostaniem samemu na tym smutnym świecie. Te emocje są każdemu bliskie, ale tylko Jan mogła to ubrać w tak świetne słowa i muzykę. Nie zapominając oczywiście opakować to w teledysk, który wykonaniem i realizacją pobrał mi kiedyś sporą część mózgu.
Ale to by było zbyt proste, rozumiecie? Ona ma o wiele więcej do zaoferowania. Pozwólcie, że skupię się na jej „boskim” ułamku twórczości. Tym, który jest bliższy naszym czasom. Właściwie, jeśli Bóg istnieje to musiał mieć jakiś chory plan względem Terri, którego nigdy nie zrozumiem. Daleko mi od wyśmiewania się z ludzi, ale wystarczy jeden rzut oka na piosenkarkę, żeby stwierdzić, czego jej zdecydowanie poskąpił. Czy dał coś w zamian? To kwestia sporna. Mimo wszystko ja zdecydowanie widzę w niej potencjał. „Ave Maria” to kawałek, który bawi, zdumiewa, uczy mądrych rzeczy, olśniewa, magnetyzuje, oszałamia, sprawia, że chcesz śmiać się i płakać jednocześnie, ciąć żyły wesoło pogwizdując, umrzeć natychmiast z uśmiechem wypowiadając ostatnim tchem imię „Jan”.
Może więc w tym objawia się cały ten boski plan? Może jestem tylko niewierzącym kretynem, który nie potrafi objąć tego swoim maluczkim umysłem? Może Jen to anioł zesłany na ziemię, który krzewi dobre słowo i daje pociechę ludziom małej wiary. Jeśli tak w istocie jest, będę pierwszym, który się ukorzy, ucałuje zmęczone stopy Terri, poniesie flagę z jej twarzą i tak dalej. A kiedy umrę, poproszę, żeby do nieba za rączkę zaprowadziła mnie właśnie ona, śpiewając tę cudną piosenkę.
W zapętleniu.
Na wieczność.
W nieskończoność.
Na wieki wieków.
Ja i ona.
Ave Maria.
Amen.