To był wieczór pełen opóźnień – nasz wywiad został przełożony o kilka godzin, sam koncert miał obsuwę, po występie też nie było łatwo zagonić chłopaków na backstage. Na szczęście się udało, a kiedy zaczęliśmy rozmawiać, ciężko było ich zatrzymać.
Ostatnio dosyć często bywacie w Polsce, co wiecie o naszym kraju?
Alex Nicolaou: Kocham Polskę i wszystko, co polskie! Macie bardzo dobrą muzykę – sam uwielbiam takie zespoły jak Dezerter i Siekiera. Polscy reżyserzy Andrzej Żuławski i Roman Polański to jedni z najlepszych reżyserów w historii. Oczywiście trzeba też wspomnieć o polskiej szkole plakatu, która jest znana na całym świecie. Polacy kojarzą mi się bardzo pozytywnie, to zawsze bardzo mili ludzie, którzy świetnie mówią po angielsku.
Andrew Clinco: Nie spodziewałaś się takiej odpowiedzi, co?
To prawda! Jakim cudem znacie Siekierę? To prawdziwa klasyka.
Andrew: Polska kultura jest bardziej znana niż Ci się wydaje. Mamy sporo znajomych Polaków, dużo ludzi ma też polskie korzenie.
Podróżowaliście z Cold Cave i King Dude. Te zespoły grają kompletnie inną muzykę i mają inną publiczność. Jak w tym wszystkim odnaleźliście się Wy?
Rzeczywiście, to dwa różne światy, ale my świetnie odnaleźliśmy się w jednym i drugim. Z King Dude i Cold Cave należymy do jednej wytwórni, więc poniekąd to jest to samo podwórko. Z Dudem nagraliśmy razem kawałek, który gramy na koncertach, a Dude zawsze przedstawia nas jako „swoich ludzi”, więc naturalnie jego fani darzą nas sympatią.
A sama trasa? Cold Cave to ludzie podróżujący z dzieckiem, a King Dude słynie z ostrego imprezowania.
To prawda! Z tego co mi wiadomo, King Dude nie ma dziecka. Trasa z nim to niekończąca się impreza. Ale to nie znaczy, że Cold Cave to nudziarze! Na pewno ich plan dnia jest bardziej ułożony, ale ich syn to super dzieciak, chętnie spędzaliśmy razem czas, dużo rozmawialiśmy. Młody ma bardzo ciekawe spostrzeżenia na temat świata, zupełnie inny punkt widzenia.
Na płycie The Demonstration zebrałeś całkiem ciekawe towarzystwo – Camella Lobo (Tropic Of Cancer), Telefon Tel Aviv, Silent Servant, Martial Canterer – jak udało Ci się namówić te wszystkie osoby do współpracy?
To sami znajomi! Na szczęście namówienie ich na wspólne nagrywanie nie było dla mnie większym problemem. Jestem bardzo dumny, że udało mi się zebrać takie towarzystwo na tym albumie. Najtrudniej do współpracy było namówić Silent Servant – tak naprawdę odmówił mi kilka razy, zanim wreszcie się zgodził.
Na kolejnej płycie też masz takie plany?
O tak. Lista artystów, z którymi chciałbym współpracować, jest naprawdę długa. Moim marzeniem jest kolaboracja z ADULT.
The Demonstration zbiera świetne recenzje, jest porównywane do takich zespołów jak The Cure czy DM, spodziewałeś się takiego odbioru?
Wiesz co, nagrywając płytę, nie myślałem o tym, czy spodoba się innym. Porównywanie mnie do takich zespołów jak The Cure jest trochę śmieszne, bo nie próbuję być jak oni, po prostu jestem częścią tego świata, opowiadamy o podobnych rzeczach, w podobny sposób – jesteśmy częścią dyskusji. Pomimo tego, że staram się nie być do końca poważny, to jednak moje utwory są bardzo smutne – właśnie w takim stanie najlepiej pisze się piosenki.
Ludzie zawsze nas kategoryzują – albo jesteśmy zespołem ejtisowym, albo kopią The Cure, traktują nas jak gotowy produkt. To wina tego, że ludzie są leniwi, wszystko jest im podsuwane pod nos, a oni albo to przyjmują, albo nie – bez większej refleksji. A nasza muzyka jest żywym organizmem i wszystko, co ma na nią wpływ – doświadczenia, czasy w których żyjemy – ma znaczenie. Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, w jakich niesamowitych czasach żyjemy. Muzyka dosłownie eksplodowała, jest na wyciągnięcie ręki, każdy ma do niej dostęp! Wciąż ewoluuje.
Alex: Nawet nie potrafię sobie wyobrazić muzyki przyszłości.
Myślę, że przeżyjemy powrót muzyki z lat 60-tych czy 70-tych.
Andrew: Moim zdaniem muzyka będzie jednym wielkim algorytmem.
Alex: W sumie już jest. Współczesna muzyka jest do dupy.
Andrew: Mam nadzieję, że muzyka przyszłości będzie korzystała z coraz tańszych narzędzi, dzięki czemu będzie bardziej dostępna. Chciałbym, żeby każdy mógł tworzyć muzykę, wyrażać siebie w ten sposób. Wydaje mi się, że dzięki temu zabiegowi ludzie będą konsumować dźwięki bardziej świadomie.
Alex: Niby jak mieliby konsumować więcej muzyki bardziej świadomie?
Andrew: Normalnie! Ludzie, którzy sami tworzą muzykę, bardziej świadomie ją odbierają. Interpretują ją poprzez własną kreację, przeżycia.
Zaraz po Poznaniu jedziecie do Lipska, zagrać na Wave Gotik Treffen. Wiecie cokolwiek o tym festiwalu?
Alex: Nie, powinniśmy się bać?
To największy gotycki festiwal na świecie. Przyjeżdżają tam prawdziwe freaki.
Racja! Słyszeliśmy!
Chyba jesteście całkiem gotyckim zespołem.
Alex: Sam nie wiem. Goci mnie bawią.
Andrew: Chodzi o to, że goci nie mają do siebie kompletnie dystansu. My mamy ogromne poczucie humoru, sama nazwa mojego zespołu to sugeruje. Drab oznacza coś nudnego, ponurego, a Majesty dostojeństwo, majestatyczność. To taka gra słów, przecież z założenia coś królewskiego nie może być nudne i smutne.
Chociaż z drugiej strony, jak już mówiłem, moje utwory są całkiem smutne. Nic na to nie poradzę, w takim stanie najlepiej mi się tworzy. I nawet jeżeli mija sporo czasu, to w momencie, kiedy wchodzę na scenę i gram te utwory, emocje wracają, wraca dokładnie ten sam stan, podczas którego nagrywałem te kawałki. Więc, odpowiadając na Twoje pytanie – jesteśmy całkiem smutni.
Bardzo spodobał mi się Wasz wywiad dla post-punk.com
Alex: Breakfast with Goths! Haha, pamiętam! Boże, to był najdziwniejszy wywiad, jakiego udzielałem. Ale to prawda, był całkiem zabawny.
Andrew: Widzisz, to tylko potwierdza, jak zabawni jesteśmy.
Ja też to potwierdzam! Kończąc temat gotyku… Jaka jest najbardziej gotycka rzecz, jaką zrobiliście?
Uprawiałem seks na cmentarzu. Ale nie wiedziałem, że to gotyckie. Myślałem, że to normalne.