Jeżeli znacie nas już od jakiegoś czasu, na pewno zauważyliście, że tworzymy dosyć silny front psychofanów Daughters. Nie ma co zaprzeczać, lepiej przytoczyć stare góralskie powiedzenie – rok bez wywiadu z jednym z członków Daughters rokiem straconym! Dlatego mniej więcej dwa miesiące temu udało mi się porozmawiać z Nickiem Sadlerem, gitarzystą i osobą odpowiedzialną za brzmienie zespołu. Nick to piekielnie uzdolniony muzyk-multiinstrumentalista, który opowiedział mi o kulisach powstawania ich ostatniej płyty, planach muzycznych na kolejne lata, zdrowiu psychicznym oraz blaskach i cieniach tras koncertowych.

Jeżeli chcecie więcej wywiadów z Córkami, tutaj znajdziecie wywiad z Alexisem z Paryża, a tutaj z OFF Festivalu.

[YOU CAN READ THIS INTERVIEW IN ENGLISH]

Minęło już trochę czasu od zakończenia trasy. Miałeś czas, żeby pomyśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło, na chłodno? 
Moje życie prywatne rozsypało się kilka dni po powrocie do domu, więc nie miałem zbyt wiele czasu ani przestrzeni na refleksje o tym wszystkim, co się wydarzyło przez ostatni rok. Zupełnie szczerze to nawet nie chcę o tym myśleć. To był bardzo długi i stresujący rok dla nas wszystkich. Zanim moje życie stało się jedną wielką otchłanią rozpaczy, starałem się zdystansować od tego wszystkiego. Chciałem odpocząć. Z drugiej strony w tym samym czasie próbowałem pisać nowe piosenki, stworzyć kontynuację…

Mam rozumieć, że pracujesz nad nową płytą Daughters?
Tak. Zacząłem pracę już zeszłym roku. Wiesz, żeby nie zmarnować zbyt wielu lat… jesteśmy mistrzami w traceniu czasu. Mamy nadzieję, że tym razem nie stracimy wszystkich fajnych rzeczy, które do nas przyszły dzięki ostatniej płycie. Możemy stworzyć płytę, z której będziemy zadowoleni i nie zajmie nam to dziesięciu lat. Taki jest nasz plan.

Lex teraz skupia się na solowej karierze… jak to pogodzicie?
Nie mam pojęcia, co robi Lex [Alexis Marshall, wokalista Daughters – przyp.red.]. Ten koleś zawsze robi to, na co ma ochotę. Jednak wydaje mi się, że to oczywiste, że Daughters jest priorytetem. Lex nagrywa solo album z wielu powodów… Na pewno chce wydać coś kreatywnego, coś, co jest tylko jego, ale pewnie potrzebuje zajęcia, co docelowo przyniesie mu jakieś profity finansowe. Ma na utrzymaniu całą rodzinę, w przeciwieństwie do mnie. Jest tam dużo zależności, ale jestem pewny, że zgodziłby się ze mną co do tego, że Daughters jest najwyżej na liście priorytetów.



Jak pandemia wpłynęła na twoje życie? Wiem, że planowałeś przeprowadzkę do Nowego Jorku.
Tak naprawdę planuję przeprowadzkę do Los Angeles albo Nowego Jorku od lat. Po sukcesie You Won’t Get What You Want zyskałem więcej czasu i kasy, ale wszystkie moje pozostałe plany się rozsypały, więc postanowiłem, że wreszcie to zrobię. Na początku miałem się przenieść do LA, ponieważ znam tam mniej ludzi i miałem już załatwioną pracę przy robieniu muzyki do telewizji. Ale Nowy Jork jest o wiele bliżej… zaledwie kilka godzin drogi ode mnie. Mogłem tam jeździć co weekend, oglądać mieszkania i widywać się ze znajomymi. Po prostu Nowy Jork był rozsądniejszym wyborem. 

Tak więc miałem już ogarnięte mieszkanie w fajnej części miasta, współlokatorem miał być mój kumpel… i wtedy przyszedł Covid. Mój przyszły współlokator nie przedłużył umowy, spakował się i wrócił do domu. W pewnym sensie podjął decyzję za nas dwóch. Ale to była rozsądna decyzja. 

Raczej nie będę próbował się tam przeprowadzać w tym roku. Z wiadomych przyczyn. Wszystko jest w zawieszeniu. Nie wiadomo, czy Covid na jesień się nie zintensyfikuje, wszystko musiałem przenieść na bliżej nieokreśloną przyszłość. Jedyny realny plan, jaki mam, to tworzyć muzykę i cieszyć się z życia. Koronawirus w ogóle w tym mi nie przeszkodził… Nie no, to nie jest prawda. Bardzo mocno mi w tym przeszkodził. [śmiech] 

Ciężko jest być kreatywnym w takiej sytuacji, prawda?
Nie jestem w stanie zrobić niczego. Ciężko jest być kreatywnym i skupionym, wiem, że dużo ludzi też ma taki problem. Nie tworzę zbyt wiele, jest mi ciężko. W sumie nie wiem, czemu, ale jak już coś zrobię, to jest to raczej niechlujne i w ogóle nie daje mi to szczęścia. [śmiech]

Kiedyś wspomniałeś, że masz boreliozę. Jak to wpłynęło na twoje życie w trasie? 
Nie wiemy dokładnie, kiedy się zaraziłem. Podejrzewam, że miałem ją już w liceum. Głównie dlatego, że jej głównym objawem jest chroniczne zmęczenie, z czym zmagam się od lat. Jestem zmęczony prawie zawsze. Budzenie się wypoczętym to dla mnie rzadkość. Jestem do tego przyzwyczajony, ale bycie w trasie z Daughters przez trzynaście miesięcy bardzo mocno wyeksponowało ten problem. Ciężko jest dbać o siebie na trasie. Oczywiście mamy pewien plan dnia, ale będąc w domu nie muszę się zajmować nadchodzącym koncertem. W zależności od gigu, w zeszłym roku nasze sety trwały 60-70 minut. Jeżeli to był udany set, to ruszaliśmy się na nim całkiem żwawo. Do tego te wszystkie loty, w szczególności w Europie. Oczywiście to dla nas wielki luksus, ale ciągłe przebywanie na lotnisku jest bardzo męczące.



Ciężko powiedzieć, na ile bolerioza wpływa na mnie na trasie. To całkiem poważna choroba, ale czasem zastanawiałem się, czy w ogóle się odzywała. Cała ta trasa była tak wyczerpująca i niecodzienna, że ciężko powiedzieć ile z tego to była borelioza, ile brak snu czy zdrowej diety, a ile po prostu moje problemy z radzeniem sobie z depresją i niepokojem.

Jeździłam za wami pięć dni z rzędu i prawie umarłam z wyczerpania. Nie mam pojęcia, jakim cudem przeżyliście tak cały rok. 
Przez wiele lat bycia na trasie myślałem, że już przyzwyczaiłem się do tego, jak trudno potrafi być. Ale przez fakt, że Daughters stał się zespołem-headlinerem, nałożyło to na nas wiele więcej obowiązków. Kiedy grasz jako support, nie musisz się przejmować prasą, wywiadami, nie musisz spędzać całego dnia na miejscu koncertu. A kiedy jesteś główną gwiazdą, musisz tam być od rana. Nawet jeżeli masz duży autobus, to i tak gnieździsz się z ludźmi na bardzo małej przestrzeni. A ja jestem przyzwyczajony do bycia samemu. Lubię być sam. To też mogło wpływać na moje samopoczucie.  

Ostatni raz, kiedy cię widziałem, to była jesień. Byliśmy w Europie jakieś cztery razy w zeszłym roku, ale ta ostatnia trasa wyjątkowo dała mi w kość. Jeżeli jest tu ktoś, kto był na naszych koncertach w trakcie tej trasy i koncert mu się nie podobał, chciałem przeprosić. Z wielu przyczyn bardzo ciężko mi było wtedy cieszyć się tymi gigami. Bywały wieczory, że ledwo wychodziłem na scenę i grałem. Wiesz co, to była naprawdę wycieńczająca trasa. Miałem wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność, była bardzo dziwna.

Widziałam was na każdej trasie w Europie i rzeczywiście dało się zauważyć, że ta ostatnia miała inny vibe. W kwietniu byliście bardzo podekscytowani ale trochę niepewni, na trasie festiwalowej byliście w swoim prime time, a jesień rzeczywiście wyglądała, jakbyście byli po prostu bardzo zmęczeni. Przy czym jednocześnie zaznaczam, że to były zajebiste koncerty.  
Tak. Ostatni rok dał nam wiele dobrego – nasz zespół stał się bardziej rozpoznawalny, poznaliśmy wspaniałych ludzi, zagraliśmy z tak zajebistymi zespołami, że kiedyś mogłem tylko o tym marzyć. Podsumowując, to był wspaniały rok dla Daughters.

Ale jednocześnie przyniósł wiele dziwnych sytuacji… Nazywam to klątwą Daughters. To wszystko przyniosło wiele konfliktów. Bardzo dużo rzeczy działo się w kuluarach. Były zupełnie niepotrzebne i utrudniały nam pracę. Dlatego kiedy ruszyliśmy w tę jesienną trasę, dokładnie tak się czułem – wykończony. Zaczynając tę trasę mój mózg był już na wyczerpaniu. No i pewnie zauważyłaś, że nasz skład koncertowy bardzo często się zmieniał.

Zauważyłam. Graliście z Chrisem Slorachem z Metz, Johnem Hussem z francuskiego zespołu WarsawWasRaw no i z Moniką Khot.
W tym momencie ze stałego składu jest nas trójka. Wszyscy inni to muzycy, których zatrudniamy. Za każdym razem, kiedy to się dzieje, muszę nauczyć ich swoich partii, zorganizować sprzęt, ustawić i wszystko wytłumaczyć. Oznacza to dla mnie bardzo dużo prób i dodatkowej pracy. Naprawdę już nie mogłem się doczekać końca trasy. A potem dołożyli nam jeszcze miesiąc w Stanach, z HEALTH, Show Me The Body i SRSQ. 

Ale mówiłem o klątwie Daughters… na początku ostatniej trasy w USA Lex uszkodził sobie dwa dyski w kręgosłupie. Do samego jej końca ledwo się ruszał. Myślę, że dla osób, które nas wtedy widziały może być interesujące, że on był poważnie kontuzjowany. Chodzi mi własnie o rzeczy tego typu… Na pierwszej trasie złamałem sobie palec u nogi. Brałem masę leków przeciwbólowych i dużo piłem, żeby jakoś przeżyć te koncerty, ale miałem poczucie, jakby w moim bucie zamiast stopy był spocony, gąbczasty pudel. Granice Daughters zostały bardzo mocno przesunięte, znaleźliśmy się w krótkim czasie na kompletnie nieznanym terytorium, co powodowało dużo napięć praktycznie przez cały czas. 



Znalazłem dużo ukojenia w poznawaniu ludzi, na których wpłynęła nasza muzyka czy występy. Odbyłem wiele rozmów z fanami, którzy opowiadali, jak Daughters pomogło im przetrwać trudne czasy, jak jest dla nich ważne. Wiesz, czasami grałem i myślałem o tym, jaki beznadziejny był ten koncert, a potem wychodziłem do ludzi, ponieważ teraz jesteśmy takim zespołem, na który fani czekają po koncercie. [śmiech] Nie tak, jak kiedyś! [śmiech] Nie chcę tego brać za pewnik, staram się pogadać z każdym. Te rozmowy naprawdę dużo mi dawały, okazywało się, że nawet po najgorszym według mnie koncercie, wszystko się zmieniało na lepsze. Właśnie dzięki tym rozmowom.

Sama podzieliłam się z wami podobną historią. Ale muszę przyznać, że w pewnym momencie miałam już dość Daughters. Wywiady, zdjęcia, zin, który o was zrobiłam… ileż można!
Haha! To wyobraź sobie, że przed każdym pierwszym koncertem po wydanej płycie ja znam każdy pieprzony szczegół w każdej pieprzonej piosence… setki godzin prób! A potem muszę wyjść na scenę i grać to w nieskończoność. Dlatego kompletnie się z tobą empatyzuję w temacie rzygania Daughters [śmiech]. Uważam, że ważne jest, żeby utrzymywać swoją kreatywność na odpowiednim poziomie, bo jeżeli wpadniesz w taką rutynę i zaczniesz się nudzić, to może się to źle skończyć. To jest bardzo ważne, nie tylko dla zespołu ale też dla słuchaczy i ludzi, którzy zainwestowali w zespół swoją energię.



Miałem dużo objawień w zeszłym roku. Wiedziałem, że muzyka łączy ludzi, ale przekonałem się o tym w zdecydowanie większej skali. To naprawdę mną wstrząsnęło – jaki wpływ na ludzi miała nasza płyta. Tym bardziej, jeśli weźmiesz pod uwagę fakt, że nie mieliśmy żadnych oczekiwań co do niej. Po prostu chcieliśmy wydać album. Oglądanie tego wszystkiego, co wydarzyło się potem… było fascynujące. Niespodziewane. Zastanawialiśmy się, co takiego zrobiliśmy, że poruszyliśmy tyle osób.

Cieszę się, że ci pomogliśmy i w ogóle ci się nie dziwię, że miałaś dość tego zespołu. Kiedy widziałaś nas po raz pierwszy w zeszłym roku?

W kwietniu, w Paryżu.
Ugh, ten pieprzony koncert. Prawie go wykasowałem z pamięci. Za każdym razem, kiedy gramy w Paryżu, jest okropnie! Chciałbym, żeby było inaczej, bo Paryż to super miejsce i oczywiście chcemy tam grać. Ale w tym mieście jest bardzo dużo ograniczeń dotyczących grania i nasz zespół nie odpowiada tym restrykcjom. Kiedy graliśmy tam ostatni raz, w klubie właśnie zainstalowano nowy miernik decybeli, przez co graliśmy tak cicho, że oklaski widowni były głośniejsze niż my. To było takie głupie… Ludzie z widowni darli się na nas, żebyśmy grali głośniej, potem wypisywali w internecie, że koncert był beznadziejny.

Tak więc Paryż ssie! Za każdym razem mamy tam sporo nieprzyjemności. W kwietniu osoby z klubu w którym graliśmy potraktowały nas tak okropnie, że naprawdę ciężko nam było w to uwierzyć. Aaa, nieważne. Mam nadzieję, że kiedyś zagramy w Paryżu normalny koncert. Wiesz, w Stanach nie ma takich ograniczeń. Tam można w klubie dosłownie rozerwać komuś czaszkę głośnością. Kiedy mamy do czynienia z takimi ograniczeniami, musimy bardzo dużo zmieniać, co oczywiście wpływa na jakość naszego występu. 

To ciekawe, bo w ogóle nie było tego po was widać. Pogadajmy chwilę o You Won’t Get What You Want – często spotykam się z opinią, że ten album jest straszny. Ostatnio mój kolega, który wreszcie przesłuchał tę płytę napisał mi, że brzmi jak z piekła rodem i że się jej autentycznie boi. To dla mnie bardzo ciekawe, bo nigdy tak o tej płycie nie pomyślałam. 
Ja też nie. Chyba jestem przyzwyczajony do tego, jak brzmi Daughters albo dlatego, że ta muzyka wyszła ze mnie, więc nie czuję, żeby była dla mnie straszna? Wiesz, ja nigdy nie przestałem chodzić na koncerty. Słucham bardzo dużo muzyki i sporo z niej jest o wiele straszniejsza od Daughters. Kiedy widziałem takie komentarze, nie mogłem ich zrozumieć. Zaskoczyło mnie to na początku, ale w sumie teraz to rozumiem. Nie wszyscy słuchają takiej muzyki, jak ty czy ja. Ale co może być strasznego w takim Less Sex? Ten kawałek jest bardziej zadziorny niż straszny. On ma taki sexy-natarczywy vibe. Jestem w stanie zrozumieć, że City Song rozpierdala ludziom głowy, ponieważ w tym utworze jest sporo dźwięków, których raczej nie usłyszysz w typowych piosenkach. Jest agresywny i tajemniczy. Im mniej rozumiesz z tego, co przeżywasz, tym bardziej niepokojące ci się to wydaje. 



Kiedy teraz myślę o Less Sex, przypomina mi nastrojem Dub Driving Angelo Badalamentiego. 
Miałem soundtrack do Zagubionej Autostrady na kasecie. Pamiętam, że było na niej the Apple of Sodom Mansona. I coś jeszcze… NIN? 

Perfect Drug.
No tak, jak mogłem zapomnieć. Ten utwór jest wspaniały. Kiedy byłem mały, słuchałem bardzo dużo soundtracków i ścieżek dźwiękowych. Dorastałem w rodzinie fanatyków horrorów, więc to wszystko jest we mnie. Jestem bardzo przywiązany do takich muzycznych wzorców. Starałem się, żeby to było słyszalne na You Won’t Get What You Want. Przy wcześniejszych płytach skupiałem się bardziej na intensywności, ale przy ostatniej chciałem stworzyć konkretny nastrój. Wydaje mi się, że to był pierwszy raz, kiedy Daughters skupiło się właśnie na tym.

Sposób, w jaki pracujemy, jest specyficzny. W szczególności na ostatniej płycie. Na początku staraliśmy się robić wszystko wspólnie, ale każdy mieszka już gdzieś indziej, ma własną rodzinę i karierę. Ciężko w takiej sytuacji potraktować zespół priorytetowo. Właśnie dlatego tak długo nagrywaliśmy ten album. Ale zawsze to wyglądało tak, że wymyślałem muzykę, potem mieliśmy na jej temat grupową rozmowę albo po prostu nagrywaliśmy ją z perkusistą, kiedy jeszcze mieszkaliśmy w tym samym mieście i pracowaliśmy nad tymi pomysłami. 

Na tym etapie jeszcze nie działa z nami Lex. Oczywiście jest świadom tego, co tworzymy. Komentuje, co mu się podoba a co nie, bo zależy nam na opinii wszystkich. Zawsze to tak wyglądało. W przypadku YWGWYW chcieliśmy to powtórzyć, ale w końcu zrozumieliśmy, że to jest praktycznie niemożliwe dla nas, żeby znaleźć się w tym samym miejscu w tym samym czasie. Więc po kilku latach stwierdziłem, że po prostu usiądę i nagram to wszystko, skleję z tego demo i zaczniemy nad tym pracować, aż zrobi się z tego album.



I to trwało kolejne sześć lat. Nagraliśmy wszystko i wtedy wskoczył Lex. Nie mieliśmy pojęcia, co zrobi, bo nie dzieli się z nami wcześniej demówkami swoich wokali. Muzyka miesza się z jego tekstami, dwie wizje spotykają się ze sobą i wychodzi z tego coś zupełnie nowego, innego.

Jakiś czas temu tknęło mnie, że YWGWYW jest bardzo podobne koncepcyjnie do Downward Spiral. 
Nie planowałem, żeby wyszedł z tego koncept album. Oczywiście trudno jest o tym myśleć, jeżeli dysponujesz tylko dźwiękami i ciszą. Sam nie wiem. Nie czytam wywiadów z Lexem, więc nie wiem, co on o tym mówi, ale z tego co mi wiadomo, nie planowaliśmy zrobić z tego koncept albumu. Jednak muszę przyznać, że Lex, Jon [Syverson – perkusista] i ja jesteśmy długoletnimi fanami NIN. Od dzieciaka. Zresztą do teraz śledzę poczynania Reznora, ten koleś jest genialny. To bardzo miłe porównanie, ponieważ w pewnym małym sensie NIN jest trzonem Daughters. 

To całkiem zabawne, ponieważ kiedy płyta wyszła, powtarzały się dwie opinie – wszyscy mówili, że ta płyta jest przerażająca. I jak już ustaliliśmy, nie do końca mogłem to zrozumieć. A druga rzecz, to że ludzie powtarzali, że to płyta o zdrowiu psychicznym. To też zajebiście fascynujące, ponieważ nikt z nas tego nie planował. Ale kiedy o tym teraz myślę, to na pewno na tej płycie odcisnął się stan psychiczny mój i Lexa. Musi to być tam gdzieś podświadomie przekazane. Im częściej ludzie o tym mówią, tym bardziej w to wierzę [śmiech].

Jesteś w stanie wymienić płyty, które ukształtowały twój gust muzyczny?
To pytanie jest trudne, ponieważ moje ulubione płyty bardzo szybko się zmieniają. Jedno z moich pierwszych wspomnień to tata śpiewający „Welcome To The Jungle”. Tam na początku Axl tak dziwnie krzyczy. Ten dźwięk tak mnie wystraszył, że zacząłem płakać i ojciec musiał wyłączyć muzykę. 

Mój tato jest fanem rocka, zawsze wciskał mi jakieś kasety, nawet jak ich nie chciałem. To były rzeczy w stylu Guns’n’Roses, Metallica, The Clash. Pamiętam, że kiedy miałem 12 lat, dał mi kasetę Hum. Bardzo mu zależało na tym, żebym ich posłuchał.  

Z kolei moja mama wciskała mi rzeczy związane z horrorami. Pamiętam doskonale mixtape DJ Jazzy Jeff & The Fresh Prince bo nagrali kawałek o Freddy Krugerze [śmiech]. Rodzina od strony mamy uwielbia horrory, dlatego w moim domu Halloween trwało bardzo długo. Wychowałem się w takim klimacie i bardzo się to we mnie wryło. Całe moje dorosłe życie próbuję od tego uciec, ale nie jest łatwo, bo w końcu robienie rzeczy, które się zna, jest wygodne. 

Bardzo lubiłem Smashing Pumpkins i do dziś jest to jeden z moich ulubionych zespołów. Jak już wspominałem wcześniej NIN. No i The Doors. Uwielbiałem ich, kiedy byłem młody. Do dzisiaj jest to zespół, który znajduje się w moim top 5 ukochanych zespołów. Mógłbym ich słuchać w kółko. To zdecydowanie jeden z trzonów Daughters. To całkiem zabawne, bo kiedy było się punkowcem, to słuchanie The Doors nie było cool. A potem podrosłem i okazało się, że wszystkie legendy typu Iggy Pop, Bowie czy Ian Curtis byli totalnymi fanami Morrisona.

Powiedz mi, co się dzieje z twoim drugim zespołem, Way Out.
Kiedy wróciłem do domu, naprawdę cieszyłem się, że będę miał czas na spędzenie go z Way Out i nagranie nowej płyty. Od kilku lat siedzimy nad prawie skończonymi utworami. Ale ponieważ Way Out jest nieznanym zespołem, jest nam o wiele ciężej znaleźć label, który byłby nami zainteresowany. Dlatego najczęściej kiedy już coś wydajemy, ta muzyka jest trochę przeterminowana.

Tak więc wróciłem do domu, moje życie stało się kupą gówna, ale Way Out nie, więc dużo graliśmy, ja zapaliłem się do pisania nowego materiału, zagraliśmy nawet jeden koncert, zanim Covid uderzył. Naprawdę kocham ten zespół. To jest najfajniejsza kapela, w jakiej kiedykolwiek grałem. Rozumiemy się z Derreckiem [Knoxem – wokal i gitara] i Anną [Wingfield – perkusja] na wielu poziomach, praktycznie bez słów. Czuję, że zawsze było mi pisane grać post punka, więc kiedy zaprosili mnie do grania w Way Out, to wszystko jakby złożyło się idealnie. Nawet granie na basie – mam wrażenie, że gitara nie jest dla mnie naturalnym instrumentem. Ale instrumenty typu bas czy perkusja są idealne. Możesz mieć koślawe łapy a i tak dobrze grać na basie czy perkusji. Można powiedzieć to o mnie grającym na gitarze [śmiech]

Aktualnie pracujemy nad nową muzyką, ogólnie moim planem na 2020 było robienie muzyki, ale nie bardzo mi to wyszło. Nie widujemy się z Way Out, więc nie możemy razem grać. Nasza perkusistka Anna jest nauczycielką, więc musi przestrzegać zaleceń. Zresztą jak my wszyscy. W każdym razie postaramy się wydać coś nowego najszybciej, jak się da.

Powiedz więcej o tych instrumentach, które są dla ciebie bardziej naturalne, bo trochę mnie zaskoczyłeś tym stwierdzeniem o gitarze.
Nie dzieje się to zbyt często, ale uwielbiam grać na perkusji. Bardzo lubię ten rytm i sposób myślenia o muzyce z perspektywy perkusisty. Przychodzi mi to o wiele bardziej naturalnie niż granie na gitarze. 

Gitara zawsze była dla mnie szamotaniną. Muszę włożyć w to naprawdę dużo wysiłku, żeby nauczyć się kilku rzeczy. Z kolei perkusja – siadam za nią, ćwiczę parę razy w tygodniu i po kilku miesiącach okazuje się, że jestem w tym całkiem niezły! Dużo beatów na YWGWYW powstało w trakcie tej nauki. Perkusja sprawia mi naprawdę sporo frajdy. Jest dla mnie po prostu łatwiejsza, mniej męcząca. 

Jestem gitarzystą z przypadku. Po prostu zawsze chciałem tworzyć muzykę. W tym momencie robię to już kompulsywne. Ale nigdy nie chodziło mi o robienie kariery. 

Okej, to w takim razie który zespół jest bliższy twojemu sercu?
To bardzo trudne pytanie. Gram w Daughters od kiedy skończyłem 19 lat. Czyli w 2022 roku to będzie równe 20 lat. Daughters w pewnym sensie definiuje całe moje dorosłe życie. Powiedziałbym przewrotnie, że mimo że w Way Out gram od 2014 roku, to ten zespół zajmuje w moim sercu tyle samo miejsca. To dwa zupełnie inne twory i reprezentują kompletnie inne rzeczy, ale w jakiś dziwny sposób są są mnie równie istotne

Hej! Jeżeli jesteś zainteresowany_a moim zinem o Daughters, wciąż mam kilka kopii na sprzedaż. Odezwij się do mnie: agata[at]undrtn.pl i spraw sobie prezent życia! eyoooo

Autorka zdjęć: agata.hd | undertone

Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: