fot. Lucy Szuli.
Helga, twórczyni łamiącego wszelkie granice gatunkowe projektu HiHelga, to istna zgrywuska. Jej styl życia, ubierania i wypowiedzi jest idealnym odzwierciedleniem jej brzmienia, łączącego breakcore, noise i dungeon synth z black metalem i wieloma innymi wpływami. Skłonność Helgi do igrania z oczekiwaniami i podważania wszystkiego precyzyjnie odmierzanymi dawkami żartu jest widoczna w trakcie rozmowy z nią tak samo jak w jej twórczości. Z tego względu poniższy wywiad, przeprowadzony w pokoju hotelowym w czeskim miasteczku Kutná Hora podczas edycji festiwalu Creepy Teepee z roku 2023, to w równym stopniu szczera wymiana myśli pomiędzy osobami dzielącymi podobną wrażliwość, jak i dwuipółgodzinny pojedynek wysokooktanowych umysłów kręcących się w najróżniejsze, często zupełnie przeciwne strony. Wywiad został mocno zredagowany z myślą o zewnętrznym odbiorcy, który i tak może stać przed pewnym wyzwaniem. Tak czy inaczej, oto pierwszy kiedykolwiek wywiad z HiHelgą.
Jessica McComber: Jak opisałabyś swoją estetykę osobie, która nie miała wcześniej styczności z twoją twórczością?
Helga: Jeżeli ktoś nie ma pojęcia, o co chodzi, to jak dla mnie lepiej, żeby tak zostało. Wolałabym, żeby ktoś od razu wiedział, co pewnie jest strasznie pretensjonalne i gatekeeperskie z mojej strony.
Czy to jest powód, dla którego nie da się wygooglować prawie niczego na twój temat? Rozumiem, że nie masz jeszcze jakiejś większej grupy odbiorców, ale nie ma dosłownie nic oprócz Bandcampa, Rate Your Music i kilku wpisów na stronach wygenerowanych przez boty.
Ciężko mi to stwierdzić. Nie przepadam za pisaniem o sobie, wolę być spowita w tajemnicy i zostawić pisanie komuś takiemu jak ty. Pewnie mogłabym mieć bardziej profesjonalną karierę pod wieloma względami, ale gdy byłam młodsza, zadawałam się ze starszymi ode mnie osobami, które miały bardzo kategoryczne poglądy na temat posiadania „kariery” jako czegoś bardzo kapitalistycznego. Od tej pory mam poczucie, że chyba nie powinnam rozwijać typowej „kariery”, jeśli chcę być prawdziwą wobec tego, co wypuszczam w świat. Według mnie warto dostrzegać różnicę między tworzącymi w duchu DIY a tymi, którzy posiadają profesjonalnie zarządzane kariery. W drugim przypadku często powstaje coś sztucznie wytworzonego, wykalkulowanego pod korzyści finansowe. Dla mnie pozostawanie DIY to przede wszystkim postawa moralna dotycząca rozwoju kultury. Chcę być po właściwej stronie historii.
W takim razie jak to się w ogóle stało, że teraz rozmawiamy? Jak zdobyłaś jakichkolwiek odbiorców, nie wspominając o ludziach skłonnych zapłacić Ci za lot do Europy, byś mogla tu wystąpić?
Pewnie przez paru moich znajomych, którzy byli tu wcześniej i dali o mnie znać. Na przykład popularność Evanory Unlimited tutaj to coś, co na pewno mi pomogło. Znamy się dosyć długo z rejonu Bay Area, który ma dosyć małą i trzymającą się blisko scenę. Przed Evanorą, pochodzący z Oakland DÆMON przyleciał grać do Europy. Wydaje mi się, że tak poznałam Tea Flufflord, która z kolei poleciła mnie organizatorom Creepy Teepee. Te osoby i kilka innych kontaktów, które nawiązałam sprawiły, że w Europie znalazły się osoby chętne, by mnie zabookować. To coś w stylu real recognize real, gdzie jeśli jedna osoba odniesie sukces, pozostałym również przypada kawałek tortu.
Słuchaj, a co do tej estetyki…
Jeżeli naprawdę chcesz, żebym ją opisała, to zaczęłabym od mojej słabości do wszystkiego, co gotyckie. To słowo używane jest do opisania kilku różnych rzeczy, ale dla mnie to kwestia przede wszystkim emocji. Pod względem estetyki zawsze były mi najbliższe gotyckie rzeczy z lat 80. Teraz, w epoce informacji, to wszystko jest bardzo rozmyte, albo przesycone, ale uważam, że każdy interesujący twórca w tym nurcie miał własne, osobiste podejście do tego, czym jest goth, i starał się działać poza schematami. Teraz jest to bardzo trudne do osiągnięcia, ale chyba taki jest mój ostateczny cel. Bardziej ironicznie mogłabym ci odpowiedzieć: „och, po prostu jestem goth!”. W tym wszystkim jest też wiele ironii i trollingu.
Czy twoja muzyka jest ironiczna? Dla mnie jest bardzo emocjonalna.
Cóż, i tak, i nie. Na pewno jest bardzo emocjonalna, ale ja jestem bardzo ironiczną osobą. Gdy widzę, że ktoś traktuje siebie zbyt poważnie, zwłaszcza w kręgach muzycznych, mam ochotę powiedzieć: „Kurwa, serio? To coś, co traktujesz z taką powagą to przecież kompletna bzdura!”. Wiem, że to bardzo oceniające podejście, ale trochę przesiąknęłam nim podczas dorastania i tak mi zostało. Dlatego w muzyce robię rzeczy w rodzaju mieszania black metalu z dubstepowymi dropami, żeby trochę na niego jakby nasrać. Niektórzy moi znajomi, z którymi się w ogóle nie zgadzam, mówią mi: „musisz wziąć gitarę i ćwiczyć!”. Takie podejście wydaje mi się dosyć przestarzałe. Technicznie rzecz biorąc, jestem millenialsem!
Czy to dlatego zeszłej nocy twój laptop był obrócony w stronę widowni podczas występu? Żeby ostentacyjnie pokazać, że wszystkie podkłady lecą z komputera, bez silenia się na jakąś wirtuozerię i tak dalej?
Gdy wróciłam do występowania po Covidzie, używałam Renoise, programu muzycznego opartego na trackerach, i chciałam się nim trochę popisać. Teraz puszczam wszystko z Abletona i po prostu podoba mi się, że wyświetlacz jest zielony i fajnie wygląda.
Ogólnie lubię konfrontować się z tłumem. Zawsze mam ochotę, by zejść ze sceny i moshować z ludźmi, ale jeszcze nie odważyłam się na to. Za każdym razem myślę sobie „nie no, nie chcę zgubić telefonu!” [Od tego czasu Helga już kilkakrotnie zdobyła się na odwagę i zrobiła to, o czym tu mówi, nawet nie gubiąc przy tym telefonu – J.MC.]. Wiele osób chwaliło mnie, że robię coś innego, obracając się plecami do widowni, ale najczęściej jest to po prostu trema.
To przypomina mi naszą rozmowę z dzisiejszego poranka o tym, jak muzyka noise jest często bardziej angażująca na żywo, a wiele albumów nadążających za intensywnością doświadczenia live zawiera jakiś element zabawy, jak u Kazumoto Endo, który często tworzy noise z przymrużeniem oka.
Pewnie, też jest tu pewien element należenia do tych, którzy łapią, o co chodzi, przez co dla niektórych takie coś staje się bardziej przystępne. Może trochę odbiegam od tematu, ale Lil B to dla mnie bardzo ważna postać. Jego podejście do muzyki bardzo mocno opiera się na czymś takim i jest to coś, co mimo wszystko traktuję bardzo poważnie. Ja i wielu moich przyjaciół uważamy Lil B za kogoś bardzo ważnego, jeśli chodzi o podejście do sztuki albo to, jak inteligentną społecznie jest on osobą. Lil B wyprzedził wszystkich o 10, albo nawet 20 lat. Spójrz tylko na to, jak ważną i uniwersalną ideą jest bycie based. To też jest trochę coś takiego, że albo to czujesz, albo nie. Pojęcie based jest bardzo łatwe do zrozumienia i odnoszenia do różnych sytuacji, łącznie z wieloma gatunkami muzyki i sztuki w ogóle. Nawet są tacy jak Nicolas Cage, którzy byli based zanim w ogóle istniał ten koncept. To jak trolling na poważnie. Tylko dlatego, że coś jest z przymrużeniem oka, nie oznacza, że nie może zawierać wartościowych artystycznie pomysłów.
Jak wyglądałyby twoje występy, gdybyś nie miała żadnych ograniczeń finansowych ani logistycznych?
Mam mnóstwo pomysłów, które nigdy się nie ziszczą. Gdyby nie było żadnych ograniczeń, poszłabym w bardzo złożony, wyestetyzowany wystrój, wielkie balony unoszące się nad sceną albo coś w tym stylu. Może nawet pełnowymiarowe instalacje w rodzaju tych, jakie tworzył na przykład Paul McCarthy albo Mike Kelley. Zrobić z występu plan filmowy albo pełnowymiarową, surrealistyczną wizję.

Cóż, nawet wygląd twojego mikrofonu zdradza pewną skłonność do teatralności.
Zdarzyło mi się pójść z tym jeszcze dalej. Krótko przed moją wyprowadzką z Nowego Jorku miałam epizod maniakalny, który wyzwolił we mnie mnóstwo kreatywności i tworzyłam wtedy rzeźby w kształcie broni z różnych, posklejanych ze sobą przedmiotów. I tak na jeden koncert w NYC miałam taki ogromny, groźnie wyglądający kostur z wystającymi kolcami i przymocowanym do niego mikrofonem.
Pozwól, że wrócę jeszcze raz do pytania o estetykę, ale z trochę innej strony. Mam wrażenie że każda estetyka próbuje coś zrobić, jakby była narzędziem do osiągnięcia zamierzonego skutku. Co w tym sensie robi twoja estetyka?
Chcę mieć więcej swagu od wszystkich innych, nie wyglądać normicko i robić wszystko po swojemu!
A tak na poważnie, to chciałabym kultywować pewną postawę niepodążania za innymi, której chciałabym widzieć więcej w muzyce. Zwłaszcza chciałabym zachęcać młodych artystów, by byli bardziej oryginalni, a nie tylko kopią tego, co jest aktualnie popularne – oczywiście zachęcać pod groźbą przemocy i/lub śmierci. Chcę także, by moje emocje były niemalże telepatycznie komunikowane poprzez muzykę, a te emocje opowiadały historie. Prawie każdy napisany przeze mnie utwór to historia inspirowana faktami, fikcją, lub jakąś ich mieszaniną. Wiem, że niektóre moje teksty mogą sprawiać wrażenie bełkotu, ale w rzeczywistości są one pełne nawiązań do różnych rzeczy, które mi się przytrafiły, albo o których przeczytałam i zainteresowały mnie. Najczęściej dotyczą one tematów życia i śmierci, przemocy, albo polaryzacji dobra i zła. Na przykład mój utwór Rye Catcher Fly zainspirowany jest historią francuskiej aktorki Barbary Weldens, która zginęła od porażenia prądem na scenie, w trakcie owacji na stojąco.
Porozmawiajmy teraz o twoich inspiracjach. Co łączy cię na przykład z takim nurtem jak dungeon synth?
Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o black metal albo właśnie dungeon synth, trochę jest ze mnie pozer. Mam trochę powierzchownej wiedzy na ten temat od wielu bliskich przyjaciół, którzy siedzą w tym bardzo mocno, więc cośtam od nich zaabsorbowałam. Może mnie to zdyskredytować w oczach wielu ludzi, ale ja uważam, że nieco naiwna perspektywa może otwierać więcej drzwi i pozwala mi na bardziej nieuprzedzone podejście. Większość moich przyjaciół, którzy interesują się dungeon synthem lub black metalem bardziej ode mnie, przejawia przeważnie większy puryzm ode mnie, jeśli chodzi o tego rodzaju muzykę.
Dungeon synth jest gatunkiem, który wykształcił tak wiele podgatunków i nagrań, że często można zauważyć w nim pewną schematyczność. Z kolei twojej muzyce ciężko zarzucić coś takiego, bo mocno opiera się ona o element zaskoczenia czy zabawy oczekiwaniami odbiorcy.
To całe łączenie gatunków jest obecnie na pewno receptą na sukces, jak w przypadku Lil Peepa, którego połączenie emo z rapem sprawiało wrażenie czegoś naprawdę głębokiego, albo czegoś w rodzaju używania instrumentów typowych dla techno do stworzenia rockowej piosenki, i tak dalej. To wszystko sprowadza się do narzucenia sobie pewnych ograniczeń lub wstępnych parametrów i pracy z nimi.
W moim przypadku polega to na przepuszczaniu moich inspiracji przez breakcorową logikę, dzięki czemu mogę mieć nieprzewidywalne dropy i innego rodzaju losowość. Przez breakcorową logikę rozumiem wykorzystywanie określonego stylu perkusji w jakimkolwiek stylu muzycznym. Dwoma przykładami czegoś takiego byłby DJ Donna Summer, który odniósł breakcorową logikę do disco oraz Drumcorps, który zrobił to samo z grindcore i metalem. Gdyby pozostać w samym breakcore, może on stać się zbyt techniczny i nudny. Jest dużo ciekawiej, gdy łączy się go z czymś jeszcze. Gdybym miała zaklasyfikować moją muzykę, może właściwe byłoby określenie „gotycki breakcore”.
A co łączy cię z twórczością Lauren Bousfield? Jeśli mam komuś opisać, jaką tworzysz muzykę, najczęściej mówię „Lauren Bousfield spotyka Old Nick”.
Z tego miejsca pozdrawiam moją przyjaciółkę Chloe z Oakland, która ma świetny gust muzyczny i pokazała mi artystkę o pseudonimie 4lung, producentkę czegoś w rodzaju furry happy hardcore. 4lung przeprowadziła wywiad z Lauren Bousfield na swoim podcaście na Soundcloudzie i w ten sposób poznałam jej twórczość. Bardzo szybko zdałam sprawę że o boże, to jest gourmet breakcore. Bardzo zainteresowało mnie, jak u Lauren Bousfield taka muzyka może czerpać z opery, baletu albo zawierać brzmienia instrumentów takich jak melodyka. Zajebiście gourmet, nie ma dwóch zdań. To, jak wyszlifowany jest jej warsztat podniosło mi poprzeczkę, bo poczułam potrzebę, aby dopracować mój styl sound designu, żeby był na takim poziomie jak u Lauren.
Wkrótce potem dowiedziałam się, że Lauren Bousfield też mieszkała swego czasu w Oakland, więc poczułam połączenie także na takim poziomie. Bardzo interesuję się historią undergroundowej sceny muzycznej w Oakland, więc zrobiło na mnie duże wrażenie to, że ktoś taki mieszkał w tej samej okolicy, w której nieraz spędzałam czas z przyjaciółmi. Na pewno ważne dla mnie było mieć kogoś, kogo mogłam podziwiać tak jak Lauren. Poza tym Nero’s Day At Disneyland, który jest jej projektem sprzed tranzycji był czymś, co mogłam odnieść do mojej własnej tranzycji i mojej twórczości.
Z Old Nick i ich współpracownikami, takimi jak Fugitive Wizard mam osobiste koneksje i uważam, że są to przykłady skutecznego odniesienia breakcorowej logiki i ideologii bycia based do black metalu w nowoczesny sposób. Ich bliskość z pewnością też odcisnęła na mnie piętno.
Czy są jacyś wpływowi dla ciebie artyści, których trudno byłoby odgadnąć, bo są tak odlegli od tego, czym się zajmujesz? Zaskocz mnie!
Tak jak wspominałam, Lil B jest bardzo ważną, ale też dosyć losową rzeczą, której trudno byłoby się spodziewać. Poza tym może taki Bassnectar, który chyba teraz jest scancellowany. Mój tata był dużym fanem Bruce’a Springsteena, a jego utwór Dancing in the Dark bardzo mnie poruszał przez całe moje życie. Sam Springsteen jako artysta może niekoniecznie na mnie wpłynął, ale ta jedna piosenka naprawdę ma coś w sobie i mogła mnie ukształtować na jakimś podświadomym poziomie. Oprócz tego przychodzi mi do głowy Farrah Abraham, gwiazda programu Licealne ciąże, której album z roku 2012 jest pierwszym w historii przykładem hyperpopu, pełnym breakcorowej logiki. No i na pewno rap z Bay Area, taki jak Darkroom Familia albo Mike Sherm.
Rozmawiamy sporo o estetyce, teatralności, konwencjach i zewnętrznych wpływach. Ale co muzyka projektu HiHelga mówi o Heldze, osobie, która siedzi teraz naprzeciwko mnie?
Na pewno lubię oddzielać się pewną barierą tajemnicy, ale sądzę, że to, co najbardziej osobiste w mojej twórczości dotyczy tego aspektu storytellingu. Są rzeczy, których nie chcę powiedzieć nikomu wprost, bo są zbyt pojebane, by wspominać o nich w normalnej rozmowie. Dlatego zamiast tego stają się podstawą piosenki. Jeśli chcesz, mogę opowiedzieć ci historię stojącą za moim utworem Throttle Grind. Dotyczy szczególnego zdarzenia, które zmieniło moje życie na zawsze.
Jasne, z chęcią.
***Uwaga: historia Helgi zawiera opis przemocy wobec zwierząt***
Tak jak wielu moich przyjaciół, zajmowałam się pracą na plantacjach marihuany, zanim ta stała się legalna w Kalifornii. To było jak praca sezonowa, gdzie jechało się w góry na jesień, żeby trymować zielsko i tak dalej, zarobić trochę pieniędzy, a potem wydać je na podróże. To była całkiem fajna praca. Zapewne tyczy się to wielu nielegalnych zawodów, ale w czymś takim będziesz pracować z paroma naprawdę fajnymi ludźmi, ale też siłą rzeczy będzie to dosyć, cóż, bezprawne. Nie zadzwonisz na policję, jeśli ktoś ci coś ukradnie.
Mój ówczesny szef był odpowiedzialnym, zdrowym na zmysłach facetem, żadnym ćpunem ani kimś tak nieprzewidywalnym jak ja. Był również byłym wojskowym i miał dosyć militarne, sztywne podejście do niektórych aspektów swojego życia. Jego posesja mieściła się w głębi lasów północnej Kalifornii, jakieś 40 minut samochodem od jakiejkolwiek głównej drogi. Jest dużo groźnych, dzikich zwierząt tak daleko w górach, nie wspominając o ludziach próbujących okraść farmę, co jest dosyć częste w „świecie zielska”, jak go nazywaliśmy. Dlatego ten facet miał kilka psów z przypisanymi rolami przy strzeżeniu posiadłości. Na przykład jeden pies był nieco mniejszy, ale mądrzejszy, i potrafił usłyszeć nadjeżdżający samochód z odległości wielu mil, po czym ostrzec wielkiego, niewykastrowanego rottweilera, który pełnił funkcję groźnego mięśniaka. W ten sposób tworzyła się intensywna hierarchia władzy wśród psów. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
Szef adoptował nowego psa. Nie jestem pewna, jak nazywa się ta rasa, ale to ogromny pies hodowany w RPA do odstraszania lwów, a on adoptował go od jakichś krawaciarzy, którzy trzymali go w apartamencie w Nowym Jorku. Był to pies, który mógłby naprawdę skrzywdzić człowieka albo innego psa. Mało tego, był w stanie walczyć z niedźwiedziem. Przez cały mój pobyt tam ten pies cały czas wdawał się w walki z tamtym samcem rottweilera. Każda taka walka była bardzo intensywna i straszna, a my musieliśmy ich rozdzielać. Z biegiem czasu sposób, w jaki mój szef karał tego psa za agresję zaczął eskalować. On wtedy wchodził w tryb militarny, w którym stawał się inną, bardziej agresywną osobą. Tamtemu psu było ciężko się przystosować do tego wszystkiego, do tego, że nie jest przywódcą stada, bo rottweiler pojawił się tam trzy lata przed nim. Pewnego dnia psy znowu zaczęły walczyć, a mój szef wyszedł z pistoletem i strzelił w powietrze, aby przestraszyć je hałasem.
Tydzień później mieliśmy coś w rodzaju pierwszej imprezy w sezonie, z moimi przyjaciółmi i kolegami z pracy, którzy nawet zaprosili kilkoro swoich znajomych do lasu. Po prostu ekipa ludzi od zielska spędzających razem czas na piciu. Urządziliśmy sobie konkurs talentów, gdzie każdy miał pokazać innym jakiś swój talent. Wyglądało to tak, że ktoś mówił: „potrafię stanąć na głowie!” a my na to: „zajebiście, dawaj!”. Moim talentem było robienie ticków na deskorolce na trampolinie, czego nauczyłam się w liceum. Z jakiegoś powodu trampoliny były na wyposażeniu większości farm zielska, które odwiedziłam. No i tak skakałam na trampolinie, wszyscy się dobrze bawili, gdy psy znowu zaczęły walczyć. Jeden z moich przyjaciół próbował je rozdzielić i został ugryziony. Gdy mój szef zobaczył, co się stało, powiedział coś w rodzaju: „to było trzecie i ostatnie ostrzeżenie” i bez zawahania strzelił tamtemu psu w głowę na oczach jakichś 20 osób. Po prostu rozpierdolił mu mózg przy mnie i wszystkich moich przyjaciołach.
Próbowałam to usprawiedliwiać na różne sposoby, na przykład tym, że szef i jego żona wkrótce spodziewali się dziecka, ale zobaczenie czegoś takiego pozostawia na tobie nieodwracalny ślad, po którym nie jest się już do końca tym samym człowiekiem. Następnego dnia musiałam pochować tego psa, dotknąć mózgu zwierzęcia, które głaskałam i z którym spędzałam czas każdego dnia przez kilka miesięcy. Więc tak, o tym jest moja piosenka.
Wow, chyba już do końca życia nie usłyszę niczego bardziej amerykańskiego.
Tak, to jest Americana. Nie powiedziałabym, że jest ona tematem wszystkich moich utworów, ale Americana ma wiele różnych warstw, spośród których sporo ma coś wspólnego ze skrajnymi ludzkimi zachowaniami, stanowiących produkt bycia uwikłanym w wielką grę umysłu, z której należy uciec, a właśnie tym jest dla mnie Ameryka. Jedną z moich najwcześniejszych inspiracji był Harmony Korine. Mój pierwszy tatuaż był kopią tatuażu, który on ma na dłoni… Kiedy obejrzałam Gummo w liceum, był to mój moment utraty niewinności. USA na każdym kroku ma jakąś małą, lokalną, szaloną historię.
Wydaje ci się, że twoja queerowa tożsamość jakoś przekłada się na twoją muzykę?
W pewnych kręgach, na przykład wokół hyperpopu, jest teraz w modzie robienie z queeru głównego tematu swojej twórczości. Wydaje mi się, że niektóre queerowe osoby są w stanie wykorzystać politykę tożsamości, aby zdobyć więcej okazji na rozwój swojej kariery muzycznej. Gdy ja przeszłam tranzycję, cholernie niedoszacowałam to, jak wiele przywileju utracę. Nie spodziewałam się, że jakikolwiek zyskam, zdawałam sobie sprawę, że to będzie znacznie trudniejszy sposób na życie, ale i tak… Moja tranzycja wydarzyła się znacznie później, niż bym chciała, a zresztą i tak nie zależało mi na mocno stereotypowo kobiecym wyglądzie. Nie mam nic przeciwko tym, które idą w tę stronę, lalki [ang. dolls – trans kobiety o wyraziście kobiecym stylu] mają super estetykę, ale wiem, że nawet w społeczności queer są ludzie, którzy byliby skłonni dyskredytować moją tożsamość albo fakt, że jestem transpłciową lesbijką, o co czepianie się mocno zajeżdża TERF-em. Nie ma nic ważniejszego od solidarności pomiędzy nieuprzywilejowanymi, a queery często robią sobie nawzajem rzeczy w rodzaju napędzania swoich syndromów oszusta. Samo to, że jesteś queer albo trans nie czyni cię zupełnie odporną na stanie się chociażby nieświadomym ramieniem prawicowej agendy.
Queerowość dla mnie to niekoniecznie temat twórczości, ale sposób w jaki doświadczam świata jest z pewnością queerowy, więc w tym sensie queerowość jest obecna w mojej muzyce. Ale nie chciałabym, żeby moja tożsamość jako trans kobiety albo osoby queerowej była czymś, co mnie szufladkuje, albo marką mojego projektu muzycznego.
Mimo wszystko sądzę, że uważny słuchacz mógłby wydedukować, że jesteś trans z samego brzmienia twojej muzyki. Jest nawet taki mem o tym, jak transpłciowe dziewczyny często robią najbardziej pojebaną, nieprzystępną muzykę, jak Lauren Bousfield albo SOPHIE. Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?
Może coś w estrogenie sprawia, że jesteśmy bardzo dobre w tworzeniu breakbeatów? Nie zastanawiałam się nad tym za bardzo, ale może tu chodzi o to, że gdy doświadczasz krzywdy w społeczeństwie, masz w sobie więcej bólu. Może ból jest dobrym kontekstem dla muzyki?