Kae Tempest w 2020 określiła się jako osoba niebinarna i od tamtej pory używa angielskich zaimków bezosobowych (they/them). Na potrzeby recenzji będę określał Kae mianem “osoby artystycznej”, ponieważ obecne ograniczenia języka polskiego nie pozwalają moim zdaniem na bardziej zręczne i praktyczne określenia neutralne płciowo w tak prezentowanym materiale.
Czwarty album tej brytyjskiej osoby artystycznej jest jej osobistym manifestem tożsamościowym. Odchodzi w nim nieco od społeczno-politycznej tematyki dominującej w poprzednich dwóch projektach na rzecz bardziej osobistej autonarracji. To opowieść o trudach towarzyszących odnajdywaniu własnego ja oraz dialogu pomiędzy osobą targaną kryzysem wewnętrznym a światem zewnętrznym. Kae – osoba znana nie tylko ze swoich rapowych popisów, ale także za sprawą głośnych zbiorów poezji, prozy, a nawet sztuk teatralnych – wraca na projekcie nie tylko z nowym imieniem, ale też odświeżonym wizerunkiem. Porzuciła charakterystyczne loki znane choćby z okładki debiutanckiego krążka, decydując się na nieco mniej nacechowaną płciowo, krótką fryzurę.
The Line Is a Curve wydaje się czerpać to, co najlepsze z dotychczasowych wydawnictw. Łączy żywiołowość i rapową melodyjność znaną ze świetnie przyjętego Let Them Eat Chaos (2016) i wyciszoną, minimalistyczną czułość z poetyckiego The Books of Traps and Lessons (2019). Wyjątkowe połączenie tych dwóch stylistyk i powrót Kae do bardziej muzycznych aranżacji zwiastowały już single promocyjne. Były też dowodem na to, że po raz pierwszy poszukuje nowych głosów dla swojej twórczości w postaci artystów i artystek wspierających. Ich wkład mogliśmy poznać na funkującym, hipnotycznym More Pressure (orzeźwiające wersy Kevina Abstracta z BROCKHAMPTON), pięknie instrumentalnym No Prizes (kojące refreny w wykonaniu fenomenalnej Lianne La Havas) czy utopionym w syntezatorach I Saw Light (ostry, absorbujący naszą uwagę akcent Griana Chattena z Fontaines D.C.).
Podobnie jak w przypadku poprzednich albumów Kae, projekt określają silne ramy koncepcyjne. Rozpoczyna go kaskada syntezatorowych dźwięków na metodycznie progresywnym Priority Boredom, który wprowadza słuchacza w tematykę balansowania na linii pomiędzy trudnymi, osobistymi prawdami oraz kłamstwami wypowiadanymi na rzecz ograniczających konwenansów. Krążek zamyka Grace, niemal akustyczna opowieść o poszukiwaniu pierwotnego połączenia z resztą ludzkości, chęci zrzucenia z siebie nieznośnego ciężaru ustalonej formy i poszukiwaniu upragnionego spokoju. Utwór podejmuje tym samym humanistyczne wątki znane z On Connection, książki Kae z 2020 o potrzebie pielęgnowania relacji międzyludzkich. Druga połowa kawałka służy nam z kolei za wymowne wyciszenie, którego oniryczny klimat może przypominać flagowe, instrumentalne brzmienie Gustavo Santaolalli.
Warto wspomnieć też o monotonnie ciężkim Nothing to Prove, gdzie podkład świetnie komponuje się z wersami zapętlanymi przez Kae jak w transie, a także o powolnym i dość chwytliwym bicie zaprezentowanym na prawie sześciominutowym Salt Coast – drugim singlu, w którym osoba artystyczna zdaje się we wzruszający sposób wysyłać uspokajający apel do wszystkich zagubionych słuchaczy potrzebujących jej wsparcia. Niezwykłe wrażenie robi też płynący, jazzowy These Are the Days – utwór w środku płyty służący za pewnego rodzaju podsumowanie motywów z całego projektu. Szczególnie mocno wypada wokal Kae w drugiej połowie kawałka, gdzie w dość efektywny sposób wybija się z narastającego, psychodelicznego podkładu.
Na uwagę zasługuje także następujący po nim Smoking – autobiograficzny kawałek z silnie zaznaczonym motywem, gdzie do nagranego roboczo głosu Kae dołączają dość przyzwoite wersy w wykonaniu Confuciusa MC. Utwór niezwykle gładko przechodzi w przestrzenne pejzaże instrumentalne Water in the Rain, opatrzonego klimatycznym i czarującym wokalem artystki znanej jako assia. Nie da się nie docenić też świetnego miksu kolejnych dwóch kompozycji (Move i More Pressure), które również następują po sobie w sposób płynny, nadając tym samym pewnej lekkości drugiej części albumu.
O ile projekt jest dla Kae wyjątkową okazją do wyrażenia długo skrywanych emocji, osoba artystyczna zdaje sobie jednak sprawę z bardziej kolektywnej odpowiedzialności, jaka na niej spoczywa – Nie chcę powiedzieć niczego złego w imieniu moich ludzi. Kiedy o problemach ludzi trans mówi się w prasie, często wypowiadają się o nich osoby, które nie są trans. Teraz mamy więc taką rzadką okazję, w której to ktoś trans wypowiada się o sprawach trans. Nie chcę tego spieprzyć albo zmarnować takiej okazji.
Nie da się ukryć, że część z utworów na The Line Is a Curve nie obroniłaby się w pojedynkę, a projekt – tak jak poprzednie – najlepiej smakuje słuchany w całości. Części z nowych słuchaczy pewnie nie podejdzie też sposób opowiadania historii i miejscami zbyt oczywiste teksty. Dla weteranów dorobku Kae płyta będzie jednak świetną okazją do powrotu do jej świata, może posłużyć także jako furtka do reinterpretacji dotychczasowego katalogu tej osoby artystycznej. Zadowoleni powinni być szczególnie ci, których – podobnie jak mnie – zniechęcił i znużył koncept poprzedniego krążka. Nie spodziewałbym się jednak fajerwerek pokroju Europe Is Lost czy Ketamine For Breakfast znanych z drugiego albumu. The Line Is a Curve kryje w sobie mniej oczywiste perły – przeboje, które wymagają nieco więcej uwagi i czułej obserwacji.