Po świetnie przyjętym debiucie studyjnym, grupa z Bostonu powraca po czterech latach z kolejnym przytłaczającym materiałem. W odróżnieniu od Errorzone – niespełna trzydziestominutowej, metalcore’owej sieczki, rozwodnionej co najwyżej kawałkiem tytułowym – nowy projekt opowiada nieco bardziej zróżnicowaną historię. Jest świadectwem większej wolności twórczej zespołu, a także próbą wyeksponowania w jego brzmieniu bardziej melodyjnych składników. Ewolucję zespołu i jego stylistyczną dywersyfikację sygnalizowała EP-ka wydana jeszcze w 2020. Składały się na nią remixy starych kawałków, dema wyciągnięte z archiwów i garść nowych kompozycji. Wydaniu minialbumu towarzyszyła też zmiana nazwy grupy znanej przed pandemią jako Vein. O dołączeniu osobliwego tagu do nazwy formacji opowiedział w wywiadzie dla Stereogum jeden z jej wokalistów, Anthony DiDio, który argumentuje je chęcią większej rozpoznawalności pośród innych, identycznie brzmiących kapel. Dopisek ma być używany także w przypadku pozostałych projektów członków zespołu i niejako zbierać je razem pod wspólnym szyldem.
O ile nowe wcielenie Vein.fm może zawieść część bardziej twardogłowych fanów, muzykom nie można odmówić twórczej fantazji w kolażach, które prezentują na projekcie, a z których znani byli do tej pory. Muzycznym torturom towarzyszy wiele produkcyjnych ozdobników – nie znajdziemy tutaj może breakbeatowych wstawek znanych z debiutu, ale na pewno usłyszymy gdzieniegdzie śmiechy dzieci, skrzypienie upiornych drzwi czy nadbudowane w miksie zduszone wycia na świetnie zrealizowanym, obezwładniającym Versus Wyoming. Oprócz pomysłów zaczerpniętych bezpośrednio ze ścieżek dźwiękowych do horrorów, źródeł niektórych rozwiązań na krążku, podobnie jak w wielu momentach na Errorzone, znajdziemy także w szeroko pojętym industrialu – już samo intro sygnalizuje niepokojący klimat albumu metalicznymi, modulowanymi dźwiękami w tle, które dodatkowo podbijają kompozycję. Bostończycy postawili też na nieco więcej nu-metalowych inspiracji, w tym charakterystyczne, kojarzone dziś ze Slipknot scratchowanie (Inside Design). Na szczęście służy ono jako kolejny element muzycznych puzzli i nie odciąga naszej uwagi na dłużej niż powinno. Znajomych nawiązań jest jednak więcej – najbardziej charakterystyczne znajdziemy prawdopodobnie na Wavery, które rozpoczyna metodyczna gra perkusji, łudząco przypominająca wypracowany styl Abe’a Cunninghama z Deftones.
Muzyczny odpowiednik domu grozy dopełnia parę przytłaczających ścian ambientu (Lights Out, Orgy In The Morgue), a także sporo wycinków nagrań głosowych – tym razem w postaci głosu kobiety po drugiej stronie telefonu, który nawarstwia dodatkowe znaczenia i rozbudowuje narrację krążka. Nie da się też nie wspomnieć o rozstrojonych, przeszywających słuchacza partiach pianina rodem z The Fragile Nine Inch Nails (Wherever You Are).
Po raz pierwszy grupa zdecydowała się także na gościnne występy innych artystów, aczkolwiek z różnym skutkiem. O ile Geoff Rickly na drugim singlu – Fear In Non Fiction – w bardzo efektowny sposób wybija się melodyjnym wokalem w kulminacyjnym punkcie utworu, słuchacze niezaznajomieni z twórczością Thursday mogą pomylić go z jednym z dwóch wokalistów Vein.fm, Anthonym DiDio czy Jeremym Martinem. Podobnie sytuacja wygląda na Hellnight, gdzie obecność Jeffa Smitha z Jeromes Dream pozostaje właściwie niezauważalna. Obronną ręką wychodzi z kolei BONES, który dorzuca własne wykrzyczane nawijki na Orgy In The Morgue.
Pomimo przewijających się przez projekt romantycznych wokali (Magazine Beach) czy podobnie charakterystycznych, zamglonych partii (Wherever You Are, Funeral Sound), albumowi daleko do miana przystępnego metalowo-punkowego wydawnictwa. Materia This World Is Going To Ruin You pozostaje surowa i nieubłagana zarówno w miażdżącej warstwie muzycznej, jak i dosadnych tekstach, które traktują – a jakże – o przemocy w relacjach międzyludzkich, autodestrukcyjnych zachowaniach i opresyjnym społeczeństwie. Jednak ból przeżywany przez jednostkę w metaforycznym, zabitym dechami domu ma na projekcie bardziej uniwersalny wymiar, o czym DiDio wspomniał w przytoczonym wywiadzie – Na albumie często używam formy “my”. To po prostu bardziej pasowało do tego, co słyszałem w mojej głowie podczas pisania. Rzeczy, które dzieją się na większą skalę.
This World Is Going To Ruin You na pewno nie jest tym, na co liczyła część z fanów grupy. Wydaje się jednak zwrotem we właściwym kierunku dla zespołu z Bostonu, który porzucił futurystyczne brzmienie na rzecz bardziej świadomej, międzygatunkowej ewolucji. Krążkowi da się wypunktować więcej błędów, w tym trochę zbyt topornie zmontowany długi kawałek finałowy, ale wciąż zachwyca on wieloma zręcznymi przejściami (z wprowadzającego Welcome Home do pierwszego singla The Killing Womb czy z Lights Out do Wherever You Are). Projekt może przekonywać do siebie powściągliwych słuchaczy z każdym kolejnym przesłuchaniem, nawet jeśli będzie to kwestia przyzwyczajenia się do bardziej melodyjnych partii wokalnych wrzuconych tu i tam na pierwszy plan.