Luty, luty, cośtam, cośtam… Było jakieś głupie powiedzenie związane z tym miesiącem, ale z pewnością straciło już na ważności. Mamy jednak poczucie, że nie stracą na niej w tym roku poniższe płyty i mamy wśród nich kandydatów/ki do zagrzania miejsca w końcoworocznych podsumowaniach. Oto nasze TOP 6 lutego. Kolejność – oczywiście – przypadkowa.


King Gizzard and the Lizard Wizard – L.W. (26.02) // psychedelic rock


Kontynuacja zeszłorocznego „K.G.” sprawiła, że fani King Gizzard mają do czynienia z czymś od dawna niespotykanym w ich uniwersum – otóż ten australijski zespół nagrał… dwie płyty w tym samym stylu z rzędu. Wobec tego znowu możemy posłuchać chłopaków w takiej wersji, która chyba najmocniej przebiła się do opinii publicznej – psychodelicznej z dużą dozą mikrotonalności. Ale wbrew pozorom nie jest to album przesadnie zbliżony do swojego poprzednika. Tam królowały pojedyncze, wyłamujące się ze schematu przeboje, tu raczej króluje spójność i powtarzalność. Choć odbywa się to bez straty dla samych kompozycji, które niczym nie ustępują tym z „K.G.”, a takie „Pleura”, „Supreme Ascendancy” czy „Ataraxia” z pewnością wejdą na stałe do kanonu King Gizzard.


Cloud Nothings – The Shadow I Remember (26.02) // indie rock


Choć w trakcie pandemii Cloud Nothings wypuścili kilka mniejszych lub większych wydawnictw to dopiero ten album można nazwać pełnoprawnym następcą wydanego w 2018 roku „Last Building Burning”. Na stanowisko producenta wrócił niezastąpiony Steve Albini, ale nie oznacza to wcale, że CN poszli jeszcze bardziej w noise rockowe rejony niż poprzednio – wręcz przeciwnie. „The Shadow I Remember” – choć nie pozbawione wigoru i okazjonalnego wpierdolu – jest raczej jedną z tych bardziej „przebojowych” płyt zespołu, czego najlepszym dowodem jest chociażby singlowe „Nothing Without You” z fajnym refrenem, w którym Dylana Baldiego wspiera znana z OHMME Macie Stewart. Poza tym to całkiem standardowa płyta Cloud Nothings, w której chłopaki niejednokrotnie pędzą instrumentalnie na złamanie karku, a i tak wychodzą im z tego miłe piosenki. A to zdecydowanie ich atut.


Slowthai – TYRON (12.02) // hip-hop


Druga płyta brytyjskiego rapera, który dwa lata temu podbił wszystkie alternatywne zestawienia pokazuje jego dwie różne twarze, co można nawet zauważyć na pierwszy rzut oka po prostu przeglądając tracklistę. Pierwsza połowa piosenek ma tytuły zapisane kapitalikami, druga – przeciwnie. I nie ma w tym żadnego przypadku. Pierwsza część to zestaw napisanych jakby pod koncerty bangerów, które szybko przechodzą jeden w drugi i podkreślają hiperaktywną, szaloną nawijkę Tyrona. W tej części rapera wspierają Skepta i A$AP Rocky. W drugiej natomiast gościnnie udziela się chociażby James Blake, czy amerykańsko-koreańska songwriterka Deb Never, co wskazuje już na jej klimat – wyciszony, stonowany, a momentami nawet wzruszający. Co ciekawe, Slowthai doskonale sprawdza się w obydwu wydaniach, a „TYRON” wydaje mi się (chociaż mam świadomość, że może to zostać uznane za kontrowersyjną opinię) nawet lepszym albumem niż „Nothing Great About Britain”.


TV Priest – Uppers (05.02) // post-punk


Czym byłoby nasze comiesięczne zestawienie bez jakiegoś przedstawiciela współczesnego post-punku z gatunku, który jedni nazwą brexit-corem, a inni „KOLEJNYM IDLES”? Tym razem do gry włączył się kultowy Sub Pop i zameldował się na tej scenie podpisując kontrakt z Londyńczykami z TV Priest. Jak wyszło? Bardzo dobrze, choć zdecydowanie mniej melodyjnie niż przyzwyczaiły nas kluczowe dla tej sceny składy. Gdybym na siłę musiał szukać jakichś porównań to TV Priest są bardziej noise’owo – industrialowym kuzynem Viagra Boys i Protomartyr. Wokalista czasami opowiada swoje historie z charyzmą faceta przy barze, co siedzi na tym stołku codziennie od 20 lat i widział już wszystko, czasami wchodzi w rolę młodego Marka E. Smitha, a czasami coś sobie tam pośpiewa bez spiny na to jaki to będzie miało efekt. A zespół z tyłu rzęzi aż miło. I fajnie. 


Julien Baker – Little Oblivions (26.02) // singer-songwriter, art pop


Ta fenomenalna songwriterka z Memphis wydała taki album, że już mi jej szkoda. Serio, przecież te piosenki tak siedziałyby na letnich festiwalach (chociaż zdecydowanie nie są leciutkimi letniaczkami), że Julien z pewnością zostałaby ich tegoroczną królową. No, ale jest jak jest i te przepiękne smutne piosenki mające w sobie tyle samo z alternatywy spod znaku Angel Olsen czy Phoebe Bridgers co popu Billie Eilish czy Lany del Rey będą musiały jeszcze trochę poczekać na podbicie wielkich scen. A szkoda, bo każda z nich – od rozpoczynających płytę i całkiem okazałych aranżacyjnie „Hardline” i „Heatwave” po minimalistyczne, urocze „Song in E” i dalej, zasługuje na zaprezentowanie na największych muzycznych wydarzeniach świata. Ale cóż – z płyty też są spoko.


Black Country, New Road – For the First tTme (06.02) //  post-rock, post-punk


Długo budowali hype przed tą płytą, bo pierwsze single pojawiły się już w 2019 roku. Oczywiście, miała w tym zapewne duży udział szalejąca pandemia, ale koniec końców sprawiło to, że słucha się tej płyty z bardzo dużym poczuciem niedosytu. Dlaczego? No cóż – powód pierwszy: tylko 6 kawałków, z czego 2 znamy już od półtora roku, a kolejne 2 zespół zaprezentował na przestrzeni 2020. Powód drugi: dwa najstarsze single zostały nagrane od nowa, w nowych aranżacjach i z nieco zmienionymi tekstami, co – jako, że (powtarzam) znamy te kawałki od dawna, sprawia, że automatycznie słucha się ich z pewnym podskórnym poczuciem, że coś w tym wszystkim nie gra. Zwłaszcza ten pierwszy zarzut doskwiera (chociaż album przekracza swoją długością 40 minut), ale to tylko dlatego, że kurczę – to wszystko jest takie fajne, takie dobre, takie ładne. Dlaczego nie możemy mieć zatem więcej? Bo nie zrozumcie mnie źle – Black Country, New Road nagrali świetną płytę – czasami przypominającą Slintowe „Spiderland”, czasami muzykę klezmerską i twórczość Gorana Bregovicia czy (traktowałbym to jako srogi przypał, gdyby byli z naszych regionów Europy, ale w brytyjskim wydaniu to się broni), a czasami wchodząca w znane nam wszystkim rejony noise’owego post-punku. A w dodatku warto zwrócić uwagę na świetne teksty Isaaca Wooda. Chcemy więcej i to szybko!


Cały luty 2021 na naszej playliście:


 


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: