Jeśli ktoś zadałby sobie trud i przejrzał poprzednie wpisy tego cyklu, mógłby zauważyć, iż katastroficzne wizje nie są mi wcale obce – możliwe, że zdecydowana większość priczingów się na nich opierała lub zawierała mniejsze lub większe odniesienia do tematu końca świata.
I niezwykle łatwo byłoby wpisać się w obecnie panujący fatalistyczny trend, który wzmaga się z dnia na dzień dzięki pandemii wirusa na całym świecie, a który sprawia, iż nasza rzeczywistość przybrała cierpki, apokaliptyczny posmak, ale siałem defetyzm, zanim stało się to modne, poza tym jest to obecnie mało potrzebne, więc możliwe, że gdy dobrniecie do końca dzisiejszego kazania, może okazać się, że na swój dziwny i pokraczny sposób staram się przekazać światu coś, no cóż, pozytywnego. Gdy wszystko staje na głowie ostatnimi czasy, przyłączam się do chętnie do tego szaleńczego korowodu, dając raźno sygnał do dalszej podróży.
I czy jest sens pisać o rzeczach oczywistych takich jak to, iż ludzie okazali się być sami dla siebie najgorszą możliwą trucizną? Nie omijamy się obecnie na ulicy szerokim łukiem bez powodu, w sklepie przerażone oczy nie łypią na nas znad masek, gdy zdarzy nam się zakasłać nieco głośniej niż zwykle, a my sami łapiemy się na tym, że ukradkiem podejrzliwie obserwujemy innych, by w wyrazie ich twarzy spróbować wyczytać pierwsze symptomy choroby. Paranoja na stałe wkroczyła do codziennej egzystencji, nie ma co do tego najmniejszej wątpliwości.
Dyskomfort, który wszyscy odczuwamy w związku z trwającą pandemią, to nic innego jak smutek. Zdajemy sobie sprawę, że cały świat się zmienił, ale nie wiemy dokładnie jak. W objęcia żalu wpędza nas również brak wiedzy jak długo to jeszcze może potrwać. Może już nic nigdy nie będzie takie samo, a my zdajemy sobie sprawę, że jedyne, na czym możemy się skupić obecnie to wracanie myślami do czasów sprzed epidemii. Niewiedza to broń wycelowana w kolektywną głowę gatunku ludzkiego, gotowa wypalić w każdym możliwym momencie.
Tęsknimy za normalnością, bo jesteśmy do niej przyzwyczajeni. Obecna sytuacja dezorientuje tak wielu z nas, bo burzy nasze poczucie bezpieczeństwa. Nie jesteśmy w stanie objąć wzrokiem tej okropności, więc nasze umysły szaleją i tworzą katastroficzne wizje.
To rzeczywistość, w której obecnie egzystujemy, a ja, poza byciem namiętnym fatalistą, jestem przede wszystkim marzycielem. Odcinam się od wszystkiego i zanurzam się we własnych krainach, w których nie ma miejsca na przykrości. Postaram się przekazać wam stamtąd kilka prawd życiowych, dzięki którym może spojrzycie na to co się dzieje z nieco innej perspektywy. Zaczynamy.
Jedno tchnienie wszechświata to zaledwie cały czas trwania naszej galaktyki. Mgnienie oka astronomicznego czasu to całe nasze życie i nieskończenie więcej. Teraźniejszość przemija natychmiast, będąc innym określeniem na samoświadomość. Przyszłość nie posiada oznak rzeczywistości, nie istniejąc w żadnym znanym spektrum postrzegania, a przeszłość jest jedynie wspomnieniem, które obraca się w pył z każdym mijającym momentem. Cały czas naszego świata istnieje w jednej, krótkiej chwili, która nie należy do żadnego zbioru wydarzeń.
Mimo to, w pozornym chaosie kryjącym się za mętnym obrazem wszechświata można dostrzec wewnętrzne prawa, które nim rządzą. Sprzeczność zrodzona z niespotykanego paradoksu życia jest wpisana w nasze DNA, które jest niczym więcej jak kolejnym etapem kolejnego etapu szalonego metafizycznego doświadczenia, które trwa od bardzo dawna i będzie trwać aż po nieskończoność.
Jesteśmy tworem wyobraźni, nieodpowiedzialnym i nietrwałym niczym najkruchsza z materii. Jesteśmy częścią tego wszystkiego, czy nam się to podoba, czy nie. Żyjemy i umieramy, a potem robi to ktoś inny.
To, co się obecnie dzieje ma to, czego na pozór nie potrafimy dostrzec: znaczenie. To musiało się wydarzyć, by kolejne rzeczy również mogły to zrobić. Budynki upadają po to, by ustąpić miejsca kolejnym budowlom, tak samo jak zerwany owoc odrośnie w miejscu, w którym go zerwiemy. I po smutku przychodzi czas na ukojenie, po niepokoju następuje zawsze porządek.
I może to wszystko jest po to, żebyśmy mogli bardziej docenić trywialne rzeczy, na które zwykle nie zwracaliśmy uwagi – spotkania ze znajomymi, wyjście do restauracji czy po prostu najzwyklejszy spacer. I może ziemia potrzebowała świeżego oddechu, momentu, w którym przez kilka tygodni nie będzie uwalniana do atmosfery monstrualna emisja dwutlenku węgla, pragnąć jednocześnie byśmy na jakiś czas zniknęli jej z oczu, wysyłając nas na obowiązkową kwarantannę?
To wszystko kiedyś się skończy i przeminie, bo musi, a my za jakiś czas nie będziemy już nawet wracać zbyt często do tego myślami, będąc zbyt pochłoniętymi swoimi własnymi, przyziemnymi sprawami. Przetrwamy to, bo to naturalna kolej rzeczy dla całej struktury kosmicznej.
Natomiast jeśli chodzi o dzisiejszy klip – jest dość wymowny, jeśli chodzi o obecną sytuację. Może będziecie w stanie to dostrzec, może nie. Możliwe, że twórcy klipu w jakiś sposób przewidzieli to wszystko. Czy istnieje szansa, że przepięknie nadpisuję rzeczywistość? Pewnie, że tak, ale to tylko moje zdanie, prawda?
A jeśli koniec świata miałby kiedyś nastąpić, to ten utwór wpada bezsprzecznie na playlistę z utworami, które słucha się idealnie do widoku płonącego nieboskłonu. Innymi słowy, muzyka Blanck Mass to ten rodzaj kataklizmu i destrukcji, który odpowiada mi najbardziej.
Oraz pamiętajcie — jabłka tylko od polskich producentów, jasne? Nie zapomnijcie o dokładnym ich umyciu przed zjedzeniem!