Nie pamiętam słabego roku w kwestii muzyki. W różnych podsumowaniach zwykle jednak padają słowa „ten rok był dobry, ale nie tak jak poprzedni”, „ten rok nie przyniósł nic ciekawego”. Nie wiem. Wiem za to, że mimo tego doceniam to, jak dobrym rokiem był 2018 i jak dużo dobrych chwil przyniósł mi podczas słuchania nowej muzyki. Oto lista płyt, które zapadną mi w pamięć najbardziej, ale to tylko wierzchołek wielkiej góry lodowej, bo lista bardzo dobrych i po prostu dobrych płyt, które tu nie trafiły, jest naprawdę długa. W pierwszej dziesiątce kolejność nieprzypadkowa, ale gdybym miał przypisać im jakieś numerki, to serce by mi chyba pękło.
IDLES – Joy as an Act of Resistance
Bycie wielkim fanem zespołów muzycznych wiąże się zwykle z rozczarowaniem. Bo nie oszukujmy się – kiedy tak bardzo związany jesteś z dotychczasowym dorobkiem, trudno Ci przyzwyczaić się do nowych rzeczy. Szczególnie jeśli dany zespół wychodzi poza ramy, w których czułeś się pewnie. No i w przypadku Idles zupełnie tak nie było. I wcale nie oznacza to, że ekipa z Bristolu się nie rozwija. Wręcz przeciwnie – aż przyjemnie się patrzy, z jaką samoświadomością stają się coraz więksi. Doskonały album, a przynajmniej dwa kawałki z niego lądują na mojej absolutnej top liście.
Cloud Nothings – Last Building Burning
Nie spodziewałem się, że ten zespół wykona taki krok. Zaraz po najbardziej „przebojowej” płycie w swoim dorobku, wydali swój najbardziej wkurwiony walec. I to bez straty dla jakości piosenek. Co więcej – pod tym względem to też doskonała pozycja. Wręcz klasyczna. Absolutne TOP 3 w dorobku tego zespołu. I to niekoniecznie na miejscu trzecim.
Gouge Away – Burnt Sugar
Tak samo nie spodziewałem się, że w moim topie wyląduje zespół hardcore’owy. Ale Gouge Away grają swoją muzyką na totalnym luzie, często wtrącają indie smaczki i dużo hałasu, który wybiega jednak poza kwadratowe standardy tej muzyki. „Burnt Sugar” stało się moją ulubioną płytą do słuchania w drodze do pracy. Ot, akurat na podróż metrem. Może dlatego zwyciężyła pod względem liczby odsłuchów w tym roku.
Parquet Courts – Wide Awaaaaake!
Parquet Courts są na wiecznej fali wznoszącej i dosięgnęli już poziomu, kiedy powinien upomnieć się o nich mainstream. Wobec tego wzięli mainstreamowego producenta (Danger Mouse’a) i zaatakowali na swój sposób. Dzięki temu „Wide Awaaaaake!” to w dalszym ciągu podręcznikowe indie-garażowe granie, tylko znacznie lepsze. Strach pomyśleć, co zrobią na kolejnej płycie, czyli znając ich płodność – pewnie za pół roku.
Exploded View – Obey
Motyw podobny, jak przy IDLES. Jestem absolutnym fanatykiem pierwszego albumu Exploded View, a mimo to „Obey” zdołało mnie zaskoczyć i powalić. Anika i koledzy rozwijają wątki z debiutu, ale też odkrywają nowe – bardziej noise’owe – obszary. Dla mnie idealnie. No i jest to chyba najbardziej klimatyczna płyta w tym zestawie.
Shopping – The Official Body
Słuchałem w tym roku dużo muzyki do, he he, tańca i większość mi się naprawdę podobała, ale to Shopping – prosty taneczny post-punk z funkującym bassem i wokalami rodem z B-52s – porwał mnie najbardziej. Serio, sama myśl o otwierającym ten album „The Hype” sprawia, że zaczynam tupać nóżką. No i zapętlałem tę płytę bardzo intensywnie przez pierwsze dwa miesiące roku.
The Voidz – Virtue
Zawsze byłem wielkim fanem The Strokes, ale dopiero to, co Julian Casablancas robi z The Voidz mogę uznać za naprawdę genialne. Być wielką gwiazdą rocka i zostawić to dla piwnicznego zespołu grającego muzykę absolutnie z dupy? Szanuję. Na „Virtue” nie ma żadnych granic. Chłopaki zrealizowali chyba każdy pomysł, na jaki mogli wpaść. Każdy kawałek to wręcz inna PRZYGODA. A „Pointlessness” to jeden z najbardziej wzruszających punktów tego roku. Kropka.
Preoccupations – New Material
“New Material” potwierdził, że Preoccupations nie ma słabych momentów, a w dodatku stanął idealnie w złotym środku między poszukiwaniem nowych rozwiązań, a graniem w swoim starym, wypracowanym stylu. No i cóż – mnie mają. W gatunku smutasów konkurencja była w tym roku duża, ale do „New Material” nikt nie miał startu.
Courtney Barnett – Tell Me How You Really Feel
Courtney to jedna z moich ulubionych songwriterek i zdecydowanie najlepsza tekściarka, jaką znam. Oczekiwałem po tej płycie piosenek przynajmniej w ¾ tak dobrych jak na fenomenalnym debiucie i się nie zawiodłem. A w dodatku dostałem jeszcze dużo mroku, bo właśnie taki wydźwięk ma ten album. A to dla mnie – w przypadku muzyki – zawsze plus.
Fucked Up – „Dose Your Dreams”
Chyba najbardziej ambitny album na tej liście. Na pewno najdłuższy, a przy tym przez cały czas trzymający w napięciu i zaskakujący. Na pewno też najbardziej różnorodny. Czy zmieniający oblicze punku? Raczej nie, chociaż naśladowców mają wielu, a po tej płycie z pewnością ich jeszcze przybędzie. Ale przecież nie o to chodzi – najważniejsze, że to po prostu jedna z najlepszych płyt tego roku.
Dodatkowe wyróżnienia (alfabetycznie):
Bambara – „Shadow on Everything”
Bonne Aparte – “Scalps”
Esben and the Witch – “Nowhere”
Frigs – “Basic Behaviour”
Anna von Hausswolf – “Dead Magic”
LICE – “It All Worked Out Great Vol. 1”
Mothers – “Render Another Ugly Method”
Ought – “Room Inside the World”
Rolling Blackouts Coastal Fever – “Hope Downs”
Swearin’ – “Fall into the Sun”
TT – “LoveLaws”
Turnstile – “Time & Space”
Ugory – “Matko Ciszy”
U.S. Girls – „In a Poem Unlimited”
Złota Jesień – “w tobie nie jestem sobą”
Mamy dla Was wielką playlistę z naszymi ulubionymi kawałkami minionego roku! Sprawdźcie na Spotify:
Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite: