Gdy rozmawiasz o muzyce z pupilkami Daptone, możesz mieć pewność, że będą mieli wiele do powiedzenia. Podczas Off Festivalu wybraliśmy The Mystery Lights do wzięcia udziału w naszym cyklu „Soundtrack mojego życia”. W efekcie otrzymaliśmy tonę muzyki do posłuchania i całkiem ciekawą dyskusję. Z kolei chłopaki poznali się trochę lepiej.

[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]


Pierwszy album, który kupiłem za własne pieniądze

Mike Brandon [gitara/wokal]: “Best of David Bowie”. Jestem prawie pewny. Nie pamiętam tego zbyt dobrze. Poszedłem do sklepu i kupiłem CD. Pamiętam okładkę. Kumple próbowali mnie do niego przekonać i powiedzieli „Idź i kup”. Resztę muzyki ściągało się po prostu z Kazaa czy czegoś.

 

L.A. Solano [gitara/wokal]: Istniał wtedy Napster i wydaje mi się, że wszystko w tamtym momencie ściągaliśmy, więc nie przypominam sobie kupowania zbyt wielu płyt. O, kupiłem album Green Daya, gdy byłem w szóstej albo siódmej klasie, ale nawet nie wiem po co.


Muzyka, która kojarzy mi się z dzieciństwem

L.A. Solano: Mój tata miał kasetę z tymi wszystkimi soulowymi piosenkami i starym rock 'n’ rollem. Było tam parę kawałków Ala Greena. Przypomina mi to drogę do szkoły.

 

Mike Brandon: Mam bardzo podobne wspomnienia. Dziadek odbierał mnie ze szkoły i zabierał do swojej firmy w Watsonville albo Castroville, skąd pochodzimy. Było tak samo – ciągle tylko radio ze złotymi przebojami. Piosenka „I’m Your Puppet” i takie tam. Jak jesteś dzieckiem to jest to dla Ciebie „muzyka dla starych dziadów”. Potem dorastasz i zaczynasz ją kochać.

 

Alex Amini [bas/wokal]: “Blonde on Blonde” Boba Dylana. Moja mama miała tę płytę w domu i puszczała ją codziennie. Była totalną hipiską. Dzieci kwiaty z ’69, Joni Mitchell i takie tam… Ale pamiętam właśnie „Blonde on Blonde”, jako mój wstęp do Dylana, kiedy miałem 9 albo 10 lat.

David Molina[klawisze]: Moi rodzice mówią po hiszpańsku, więc słuchałem wszystkiego co leciało w hiszpańskojęzycznym radiu. Nic szczególnego.


Album, który odmienił moje życie

L.A. Solano: Trafiłem na „The Best of Ramones”, kiedy byłem w liceum. No i „Blank Generation” Richarda Hella i The Voidoids. Sprawiło, że spojrzałem dalej – nawet poza Ramonesów czy The Clash. Wydaje mi się, że to był mój wstęp do bardziej porąbanej muzyki. Czegoś więcej niż zwykły, prosty punk.

 

Mike Brandon: Richard Hell i Patti Smith. Miałem znajomych, z którymi jeździłem na desce i bardzo jarali się punkiem ’77 i power popem, a szczególnie wielką miłością darzyli Patti Smith. Czytałem o niej trochę w „Please Kill Me” a oni pokazali mi „Free Money” i „Blank Generation”. Wtedy poczułem, że coś się we mnie przełączyło. Te nagrania były całkiem czyste, ale pokazały mi, że czysta muzyka może być jednocześnie mocna i surowa.  Jesteśmy przyzwyczajeni do komercyjnego brzmienia mainstreamowej muzyki, ale potem leci takie „Blank Generation”… Jest całkiem czyste, ale to surowe podejście do niego sprawia, że kawałek ma moc. Tak samo jest z Patti Smith.

 

L.A. Solano: No i to zapoczątkowało całą tą nowojorską erę w muzyce – Television, Suicide i wszystko, co działo się tam pod koniec lat 70. Zanim to poznałem, prawdopodobnie codziennie słuchałem Jimiego Hendrixa, ale potem zrobiło się w moim życiu trochę dziwniej.

 

Mike Brandon: A The Who, The Kinks… Kiedy myślisz o tych zespołach – The Who, The Kinks, Led Zeppelin – od razu umieszczasz je w szufladce z popularnymi klasykami rocka. Ale kiedy zrozumiesz, skąd się wzięła ta muzyka – z mocnych proto-punkowych rzeczy, których słuchali – to też odmienia życie.

 

Alex Amini: Dla mnie to prawdopodobnie pierwsza i druga płyta Stooges. Ten zespół pokazał mi dziką stronę rock 'n’ rolla. Oglądałem ich nagrania na żywo, wywiady i tym podobne i to inspirowało mnie w młodości. Lubię surowość ich kawałków. Sprawiła, że chciałem robić to samo. I dalej się broni!

 

David Molina: Wydaje mi się, że trylogia drugiej, trzeciej i czwartej płyty Dylana. Kupiłem je w jednej paczce I bardzo długo słuchałem ich codziennie. Kompozycje są na nich bardzo bogate…

Mike Brandon: Widzicie? Różne rodzaje muzyki odmieniają Twoje życie w różny sposób. Mi też Bob Dylan rozwalił mózg. Świetny singer/songwriter z dobrymi tekstami. Mniej mocny muzycznie, ale bardziej wnikliwy, poetycki… Zmienił moje myślenie w ten sposób. I jak to się połączyło z punkiem, z Richardem Hellem, zdecydowanie zmieniło moje życie. Mogę nawet powiedzieć, że istnieją płyty jazzowe czy bluesowe, które wpłynęły na moje istnienie. Nie tylko punk.

L.A. Solano: Szczególnie bootlegi Dylana – zaczynasz dzięki nim doceniać wartość demo-brzmienia, które nie jest wypucowane i zawiera wszystkie te małe pomyłki. Jak dorastaliśmy, wszystko brzmiało bardzo sterylnie, więc nauczyliśmy doceniać się dema i nagrania z sypialni.


Muzyka, do której zawsze tańczę

 

L.A. Solano: Ata Kak!

Mike Brandon: Tak, to nasze nowe odkrycie.

 

L.A. Solano: Puszczamy go dużo w busie. Słyszeliście o Dougu Hream Bluncie? Nowy nabytek Luaka Bop – wytwórni Davida Byrne’a. Wszystkie jego piosenki mają bardzo dużo groove’u.

 

Alex Amini: Jeszcze Prince.

 

Mike Brandon:  Nie mogę nie tańczyć do piosenki „High Pressure Days” The Units. Za każdym razem, jak to leci – nawet jak mam fatalny humor – to przynajmniej kiwam głową albo coś w tym stylu.


Album, który uważam za bardzo niedoceniony

L.A. Solano: Jest taki koleś, który nazywa się Otis G. Johnson i nagrał płytę, na której gra gospel na elektrycznych organach z automatem perkusyjnym. Brzmi, jakby naciskał po prostu „record” i zaczynał grać. Bardzo powolna i repetytywna muzyka. Wydaje mi się, że niewiele osób zna ten album, ale jest bardzo spoko. Wszyscy, którym to puszczam, stają się fanami.

 

 

Mike Brandon: Ze wszystkich płyt, których słucham, jest całkiem duża grupa, które są prawdopodobnie bardzo niedocenione. Wszystko, co jest popularne, jest bardzo docenione, ale np. nie wiem – rzeczy, które robi Ben Wallers (The Rebel) z Country Teasers już nie. Przyjechał do Nowego Jorku i zagrał cztery koncerty, ale przyszło bardzo mało ludzi. Albo Hailu Mergia – musiał zostać taksówkarzem w Waszyngtonie a wszystkie jego płyty były znakomite.

L.A. Solano: Wydaje mi się, że istnieją teraz wydawnictwa, które bazują na starych niedocenionych albumach, jak np. Mississippi Records czy nawet Luaka Bop.

Mike Brandon: To też dobre dla nich. Branie albumów, które zasługują według tych wydawnictw na większą uwagę i wydawanie ich od nowa z pewnością daje im trochę popularności. Chociaż czasami to denerwuje – np. jak wchodzisz do Starbucksa i lecą tam te piosenki. Ale z drugiej strony to dobrze – lepiej słuchać dobrej muzyki, która staje się nieco popularniejsza niż tego fatalnego gówna, które jest tam zwykle.

 

L.A. Solano: O, jest jeszcze koleś, który nazywa się Craig Leon. Produkował płyty Suicide, ale robi też swoją własną elektroniczną muzykę. Jest bardzo spoko.


Album, który zabrałbym na bezludną wyspę

 

L.A. Solano: Prawdopodobnie „Loaded” Velvet Underground. Nigdy mi się nie nudzi.

 

David Molina: Trudne pytanie, bo moje ulubione płyty zmieniają się wraz z porami roku. Ale teraz byłoby to „Stardust” Williego Nelsona.

 

Alex Amini: Wziąłbym chyba “Everyone Knows This Is Nowhere” Neila Younga i Crazy Horse. Mógłbym tego słuchać miliony razy.

 

Mike Brandon: Każdego dnia, a nawet kilka razy dziennie słycham płyty “>>” zespołu Beak>, więc chyba to jest to, czego chciałbym słuchać na bezludnej wyspie.

 

rozmawiali: Agata Hudomięt & Krzysztof Sarosiek

Więcej wywiadów –  z OFF Festivalu i nie tylko – w dziale „Rozmowy”