Ugory powstały jako jednoosobowy projekt Marcela Gawineckiego, by z czasem ewoluować do kolektywu – zarówno na scenie, jak i przy nagrywaniu kolejnych płyt. To samo tyczy się samej muzyki, która przeszła długą drogę od ambientowo-noisowych kompozycji do sludgowego wpierdolu. Ale dopiero Padliną pokazali naprawdę, na co ich stać i przypieczętowali pozycję jednego z najciekawszych zespołów na niezalowej scenie. My już wiemy, że Matko Ciszy nie jest rozczarowaniem. Już dzisiaj możecie się o tym przekonać i Wy. Jednak zanim przescrollujecie stronę na dół, sprawdźcie, co mają do powiedzenia jej autorzy.

Poprzednie wydawnictwa Ugorów zebrały same pozytywne recenzje. Czy wiązało się to z większą presją przy nagrywaniu „Matko Ciszy”?

Marcin Haremza: Dla mnie nie, co prawda nagrałem z Marcelem już jeden materiał, ale z „Padliną” czy „Wstrętem” nie miałem nic wspólnego, dlatego nie odczuwałem większej presji. Co prawda o Ugorach rzeczywiście jest trochę głośno, wiemy, że kilka osób czeka na to wydawnictwo, ale czuliśmy, że mamy czas i możemy to zrobić po swojemu i wydać wtedy, kiedy będziemy zadowoleni z efektów nagrań.

Marcel Gawinecki: Nie ma żadnej presji. Decydując się na nagrywanie w kwintecie, nie narzucaliśmy sobie ani tempa pracy, ani jakichkolwiek terminów. Weszliśmy do studia w momencie, w którym sami chcieliśmy.

Jak opisalibyście różnice pomiędzy poszczególnymi albumami Ugorów?

Marcel: Różnice kolosalne, zwłaszcza w jakości nagrań. Pierwsze albumy nagrywałem sam w domu albo gdzieś po kątach, gdzie akurat dało się wklepać wokal. Wszystkie ścieżki mocno w stylistyce lo-fi, ale nie traktuję tego jako wypadek przy pracy, przecież ostatecznie nie ma znaczenia, że nagrałeś płytę przy pomocy dwóch mikrofonów ze średniej półki cenowej. Mieliśmy też szybki przelot z Marcinem, z którego wyszła epka „Coś ty zrobił ze swoim życiem” – to była improwizowana live sesja na perkusję i gitary/bas, którą potem kleiłem do kupy na komputerze.

Brzmi całkiem wygodnie.

Nagrywanie w chacie jest super, ale działa na innych zasadach niż praca w studio. Utwory komponuję na bieżąco, podczas nagrywania. Czasem wywalam niektóre ścieżki, czasem ścieżki, od których wyszedłem, muszę nagrać od nowa, bo sprawy potoczyły się inaczej i piosenka zyskała charakter inny niż sobie wymyśliłem na początku; w pojedynkę częściej też korzystam z nagrań terenowych. Punktem wyjściowym może być zarówno partia gitary, jak i nagranie ściółki leśnej, jak w przypadku „W leśnym Runie”.

Tomek Rolniak robił wszystkie grafiki dla Ugorów. Zaprojektował boxy z płytami, jest odpowiedzialny za wizualizacje. Jak doszło do Waszej współpracy i dlaczego tak konsekwentnie się jej trzymacie?

Marcel: Bo to zdolna Mordeczka! Ta współpraca wyniknęła jakoś tak naturalnie, bo poznaliśmy się z Tomkiem chwilę wcześniej. Estetyka jego prac bardzo wpasowuje się w klimat Ugorów. Patrząc na okładki „Padliny” czy „Wstrętu” odnoszę wrażenie, że są one ‚umęczone’ w podobnym stopniu co muzyka – brudne, trochę niechlujne, sprawiające wrażenie niedokończonych. Tomek też jest z wiochy i doskonale odnajduje się w konwencji, po której porusza się kolektyw. Uważam, że muzyka Ugorów wtedy najbardziej kompletna, kiedy jest ubrana w równie surowe prace Tomka.

Ale teraz do każdego utworu powstał teledysk.

Swego czasu wymyśliliśmy sobie, że chcemy wizualizacje na koncerty. Nie chcieliśmy, żeby ta praca była jednorazowa i towarzyszyła tylko graniu na żywo.

Możecie opowiedzieć o powstaniu „Matko Ciszy”?

Całkiem inny lot niż przy poprzednich płytach. „Matko ciszy” nagrywaliśmy już w pro studiu (Pozdro Wieloślad!). To kosztuje, więc weszliśmy do niego konkretnie przygotowani i nagraliśmy album na setkę w dwa dni. W obecnym składzie gramy nieco ponad rok. Ponadto na sesje wpadły BIBI i Karolina Wasilewska z Shivers & Shakes, dograły swoje partie i już. Po raz pierwszy nie zajmowałem się miksami, więc mamy tutaj inną perspektywę brzmienia. Część numerów pierwotnie miała być koncertowymi aranżacjami tego, co już nagrane. Tak było w przypadku „Szóstej nocy bez snu” – to trochę wariacja na temat Sonaro z pierwszego demka.

Marcin: Dwa utwory z tej płyty powstały na salce prób, jeden z absolutnego przypadku a drugi ewoluował na bazie pewnego riffu w kierunku black-metalowej rzeźni. Po usłyszeniu pierwszych mixów oczywistym dla mnie było, że „Pierwsza Noc Bez Snu” płytę otworzy a „Szósta Noc Bez Snu” płytę zakończy, pozostawiając słuchacza z mam nadzieje ciekawymi doznaniami.

Zamiana domu na studio nagraniowe nie była stresująca?

Marcel: Bardzo pozytywnie wspominam sesję nagraniową, to był bardzo kreatywny czas, duża w tym zasługa Michała Ścibiora, który czuwał, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. Same próby też były bardzo sympatyczne, chociaż przyznam, że poza swoimi partiami to niewiele z nich pamiętam.

A ile czasu powstawał sam materiał?

Marcin: Sam materiał mieliśmy ograny od około roku. Powstawał on bardzo naturalnie i wstępne aranżacje z pierwszych naszych wspólnych prób nie różnią się za bardzo od tego jak ten materiał gramy teraz, po zagraniu kilkunastu bodajże koncertów. Osobiście jestem bardzo zadowolony z tego jak dobrze i czasem bez słów się rozumiemy, komponując nowy materiał. Tak jak Marcel wspominał wcześniej, część utworów to reinterpretacje nagranych i wydanych już wcześniej utworów, które przybrały koncertowe aranżacje na nasz pięcioosobowy skład.

 

Posłuchajcie: Ugory – Matko Ciszy