W dzisiejszym Nie Znasz zaglądamy do Londynu i Nowego Jorku, aby posłuchać wykonawczyń z Islandii i Kamerunu. Dziwne? Być może – na pewno warte sprawdzenia. Wiele wskazuje na to, że te dziewczyny narobią w tym roku trochę szumu!
Brytyjski rynek muzyczny to jedno z największych, a zarazem najdziwniejszych zjawisk w dzisiejszych czasach. Chyba tylko tam zdarza się, aby zespół mający na swoim koncie zaledwie jedną EPkę, wyprzedawał większość koncertów na swojej trasie koncertowej. Czegoś takiego dokonały na przełomie 2016 i 2017 roku islandzko-angielskie punkówy z Dream Wife.
Stacjonujące w Londynie, młode przedstawicielki nurtu riot grrl w ciągu zaledwie kilku miesięcy stworzyły jeden z najbardziej ekscytujących koncertowo zespołów na całych Wyspach. Ponadto nagrały kawałek, w którym bez żenady cytują „Wannabe” Spice Girls i szykują się do wydania debiutanckiego longplaya. Internet nie pozostawia żadnych wątpliwości – to jeden z najbardziej oczekiwanych alternatywnych albumów tego roku.
Ta nagła „sława” może wydać się dziwna, jeśli spojrzeć na sam początek zespołu. Dziewczyny założyły go w ramach projektu artystycznego na studiach a ich jedynym celem był… wyjazd do Kanady. Projekt się udał, cel udało się zrealizować a grupa przerodziła się w jeden z najbardziej obiecujących bandów na dzisiejszej scenie.
Prócz muzyki Dream Wife, warto zwrócić uwagę na aspekt wizualny ich twórczości – dziewczyny są także artystkami wizualnymi, co wykorzystują w swoich sesjach zdjęciowych, na koncertach i teledyskach. Jak zwykle, jeden z nich polecam poniżej.
Aby poznać drugą dzisiejszą propozycję, przenosimy się do Nowego Jorku, gdzie rezyduje pochodząca z Kamerunu Laetitia Tamko – znana jako Vagabon, której pierwszy longplay – „Infinite Worlds” ukaże się 24 lutego.
Niech nie zmyli Was kraj, z którego pochodzi artystka – jej muzyka ma niewiele wspólnego z tradycyjną kulturą Afryki. „Infinite Worlds” to przede wszystkim płyta indie rockowa – w duchu Sharon Van Etten, Hop Along czy Mothers. I mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że to jedna z najlepszych płyt, jakie indie rock przedstawił nam na początku tego roku.
Coś dla siebie znajdą tu zarówno fani dynamicznych gitar, sennych syntezatorów i spokojnego, akustycznego brzmienia. Co ważne, zdecydowaną większość tych dźwięków – od wspomnianych gitar i syntezatorów po bębny, Laetitia nagrała samodzielnie, bez towarzyszącego zespołu. To całkiem niezłe osiągnięcie, gdyż jak sama wspomina w wywiadzie dla Paper Magazine – musiała z tym jeszcze pogodzić studia inżynierskie i pracę na pełny etat. O tworzeniu muzyki do ostatniej chwili nie wiedziała nawet jej najbliższa rodzina.
Taki sposób tworzenia musiał mieć też wpływ na teksty, które stanowią największy atut „Infinite Worlds”. Laetitia to niesamowicie zdolna poetka, a jej słowa doskonale oddają samotność i wyobcowanie, jakie towarzyszyć mogą 24-letniej Kamerunce w Nowym Jorku. Z resztą samotność i intymność to słowa – klucze do jej muzyki – również na żywo. Mimo dość rozbudowanych aranżacji, artystka zdecydowała się grać koncerty bez żadnego zespołu towarzyszącego. Efekt zobaczyć możecie na jednym z poniższych filmów.