Backxwash, zambijsko-kanadyjska raperka, producentka i artystka eksperymentalna, szturmem podbiła serca fanów muzyki niezależnej swoim unikalnym stylem łączącym hip-hop z elementami industrialu, noise’u i metalu. Wykrzykiwane przez nią słowa najczęściej poruszają tematykę tożsamości, traumy, i religii. Jej przełomowym albumem był God Has Nothing to Do With This Leave Him Out of It (2020), który zdobył prestiżową nagrodę Polaris Music Prize. Późniejsze wydawnictwa, takie jak I Lie Here Buried with My Rings and My Dresses (2021) oraz His Happiness Shall Come First Even Though We Are Suffering (2022), kontynuowały jej agresywną i emocjonalnie intensywną estetykę. Trylogia wdawnictw zamknęła pewien etap w karierze artystki. Co dalej? O tym przekonamy się już 28 marca, w dzień premiery nowej płyty – Only Dust Remains. 



Jak teraz, z perspektywy czasu, patrzysz na trylogię swoich wydawnictw? Jesteś zadowolona z tych albumów, a może gdybyś mogła cofnąć czas, coś byś zmieniła?

Ashanti Mutinta (Backxwash): Nie, myślę, że zrobiły to, co miały zrobić. Muzyka z tamtego okresu była surowa, prawdziwa, a czasami brzydka. Ale taki był cel. Chodziło o uchwycenie moich uczuć w danym momencie, bycie autentyczną i oddanie tego w brzmieniu. Kiedy tworzyłam te albumy, liczyło się tylko to, co czułam w danej chwili albo stan umysłu, w jakim się znajdowałam. Dlatego muzyka wyszła właśnie taka. Teraz, kiedy piszę, lubię się tym bardziej bawić. Ale wtedy priorytetem była czysta ekspresja -wydobycie tych emocji. Wiele się nauczyłam, tworząc te albumy, i nie zmieniłabym niczego.

Masz swój ulubiony album spośród tych trzech?

Chyba I Lie Here Buried with My Rings and My Dresses. Myślę, że to doskonały przykład tego, co chciałam osiągnąć – hałaśliwy, katartyczny, ogólnie niekomfortowy i pełen krzyku album. Jeśli chodzi o to, co chciałam wtedy przekazać, to idealnie uchwycił ten moment.

Czy pomysł na tę trylogię pojawił się jeszcze przed rozpoczęciem pracy nad muzyką, czy rozwinął się później w trakcie nagrań?

Tak naprawdę pojawił się, gdy pracowałam nad I Lie Here Buried with My Rings and My Dresses. Zdałam sobie sprawę, że z każdym albumem coraz głębiej zagłębiam się w przeszłość. God Has Nothing to Do With This Leave Him Out of It opowiadał o tym, jak się czułam w teraźniejszości, podczas gdy I Lie Here Buried bardziej skupiał się na mojej młodości – na tym, co przeżywałam w tamtym okresie. Natomiast His Happiness Shall Come First Even Though We Are Suffering to refleksja nad moim życiem od dzieciństwa do teraz. Dlatego His Happiness kończy się utworem Mukazi, który jest hołdem dla dzielnicy, w której dorastałam.



Jestem ciekawa współpracy na twoich albumach. Zakładam, że zaprosiłaś tych artystów, bo jesteś fanką ich twórczości. Ale zastanawiałam się też, czy udział innych osób w tych projektach sprawił, że czułaś się bardziej pewna siebie? Czy pomogło ci to poczuć się bezpieczniej, zwłaszcza że poruszasz tak trudne tematy?

Myślę, że chodzi też o to, jak każdy artysta uzupełnia dźwięk, do którego dążę. Kiedy współpracuję, nie należę do osób, które proszą kogoś o powtórzenie partii czy poprawki. Cokolwiek mi dadzą, to właśnie wykorzystuję, bo to jest ich ekspresja w danym momencie i chcę zachować jej autentyczność. Mogę to pociąć lub przearanżować, ale zawsze trzymam się oryginalnego wkładu artysty. Wszystko sprowadza się do utrzymania tej surowości i szczerości, do których dążę w moich projektach. Współprace były świetne, bo mogłam pracować z fenomenalnymi artystami, a znalezienie dla nich odpowiedniego miejsca w albumie jest czymś, co często jest niedoceniane. Czasami słyszysz albumy pełne gościnnych występów, ale nie wszystkie pasują do wizji projektu. Chciałam tego uniknąć i upewnić się, że każdy gość idealnie pasuje do klimatu i umiejscowienia na albumie. Kiedyś również zwykłam wymieniać muzyków sesyjnych jako gości na utworach – na przykład, jeśli ktoś po prostu zagrał na gitarze w kawałku, wymieniałam go jako featuring.

Jesteś w połowie Tumbuka [Jedno z głównych plemion Bantu zamieszkujących Afrykę Południowo-Wschodnią, głównie Malawi, ale także Zambię i Tanzanię – przyp. A.H.] i w połowie Chewa [Jedno z największych plemion w Afryce Południowo-Wschodniej, zamieszkujące Malawi, Zambię oraz Mozambik – przyp. A.H.]. Mogłabyś mi o tym opowiedzieć? Wiem, że to ważne w twojej muzyce i artystycznej ekspresji, więc chętnie dowiem się więcej.

Tak, moja mama jest Chewa [Jednym z najważniejszych elementów kultury Chewa jest tajne stowarzyszenie Nyau, znane ze swoich rytualnych masek i tańców. Nyau organizuje inicjacje młodych chłopców oraz rytuały związane z duchowością i przodkami. Chewa są także znani z muzyki perkusyjnej i instrumentów takich jak bębny ng’oma – przyp. A.H.], a mój tata Tumbuka [Tumbuka są znani z bogatej kultury muzycznej, w tym tradycyjnych tańców, takich jak Vimbuza, który jest związany z leczeniem duchowym i znajduje się na liście niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO – przyp. A.H.]

Dorastając, powiedziano mi, że tożsamość można postrzegać na dwa sposoby: można podążać za plemieniem ojca, co w moim przypadku oznaczałoby bycie Tumbuka – to taka patriarchalna tradycja, prawda? Ale ja czułam, że powinnam mieć możliwość uznania obu tych tożsamości, więc zdecydowałam się w pełni zaakceptować swoje dziedzictwo zarówno Tumbuka, jak i Chewa.

Co ciekawe, Tumbuka mają silny związek z uzdrawianiem, w ich kulturze mocno zakorzenione są rytuały i tańce uzdrawiające. Z kolei Chewa nie unikają tematu śmierci. W ich tradycyjnych ceremoniach temat śmierci, duchów i interakcji z nimi jest bardzo obecny i otwarcie omawiany.

Ta dualność bardzo do mnie przemawia, bo przez całe życie czułam się rozdarta między życiem a śmiercią. Tak jak kontrast między uzdrawianiem a śmiercią w tych dwóch kulturach, tak w moim życiu istniała ta wewnętrzna walka—bycie na granicy obu stanów i próba odnalezienia komfortu w życiu. I w pewien sposób, gdy było naprawdę źle, zaczęłam czuć się komfortowo z ideą śmierci. Więc te dwa aspekty istnieją we mnie i kształtują sposób, w jaki postrzegam świat i wyrażam siebie.

Photo and makeup by Mechant Vaporwave

Jednocześnie twoja rodzina wychowała cię w wierze Chrześcijańskiej. To również pozostawiło w tobie trwały ślad.

Zambia jest krajem oficjalnie chrześcijańskim. Praktycznie każdy dom, do którego wejdziesz, będzie w jakiś sposób religijny. W porównaniu do domu w kraju, który nie jest oficjalnie chrześcijański, dorastanie w zambijskiej rodzinie może wyglądać zupełnie inaczej – zazwyczaj jest bardzo religijne.

Proste rzeczy, jak odmawianie modlitwy przed posiłkiem – czego nie robiłam od lat – albo modlitwa przed snem o ochronę przed czymś złym, były codziennymi rytuałami. Czytanie Biblii było rutyną. Religia w dużym stopniu ukształtowała mój moralny kompas, bo była zakorzeniona we wszystkim, czego mnie uczono. Zajęło mi dużo czasu, by zacząć się oduczać niektórych z tych przekonań, zwłaszcza gdy zaczęłam zadawać pytania typu: „Okej, więc ci misjonarze przyszli w XIX wieku, przetłumaczyli Biblię i używali jej jako narzędzia do nawracania ludzi. To był ich sposób na powiedzenie: ‘To, w co wierzycie, jest złe, powinniście przyjąć chrześcijaństwo’.” Był ogromny nacisk na konwersję ludzi w całej Afryce.

Potem patrzysz głębiej w historię i widzisz, jak w ramach chrześcijańskiej wiary misjonarze wracali do lokalnych wodzów i mówili: „Jeśli dacie nam niewolników, damy wam prezenty.” W tamtym momencie mieli już zbudowane relacje z ludźmi, zdobyli ich zaufanie, a potem wykorzystali to do realizacji własnych celów. I zaczynasz się zastanawiać – gdyby to się nigdy nie wydarzyło, historia mojego kraju wyglądałaby zupełnie inaczej. Nasze prawa wyglądałyby inaczej. Cała nasza tożsamość narodowa byłaby inna.

To wszystko doprowadziło mnie do wniosku: Moi przodkowie mieli już swoje własne wierzenia przed kolonizacją. Jeśli odrzucam wszystko, co kolonialne w historii mojego kraju, to oznacza także odrzucenie chrześcijaństwa jako czegoś, co zostało nam narzucone.



Czy teraz w coś wierzysz?

Nie powiedziałabym, że podążam za chrześcijańską wiarą i nie nazwałabym siebie osobą religijną. Ale na podstawie tradycji mojego plemienia powiedziałabym, że jestem osobą duchową.

W jednym z wywiadów wspomniałaś, że Linkin Park i Nine Inch Nails były zespołami, które wprowadziły cię w cięższą muzykę. Zapamiętałam to, ponieważ tak samo było w moim przypadku. Wydaje mi się, że Linkin Park był idealnym zespołem na początek muzycznej podróży, bo łączy hip-hop z cięższymi brzmieniami. Pokazywał dzieciakom, że w muzyce nie powinno być granic.

Absolutnie. Linkin Park byli dla mnie bardzo ważni, kiedy dorastałam. Kochałam wszystko, co wydawali. Hybrid Theory było moim pierwszym zetknięciem z nimi – ciągle leciało na MTV, a teledyski były niesamowite. Widzisz Chestera Benningtona z jego ostrymi, kolczastymi włosami, a potem masz Mike’a Shinodę rapującego. Najpierw zauważyłam, że nie rapował tak dużo w kawałkach takich jak Crawling, ale w In the End już więcej. Zastanawiałam się, czy jest po prostu rockowym gościem, który czasem rapuje, czy faktycznie pasjonuje się hip-hopem. Potem przesłuchałam cały album i zdałam sobie sprawę, że rapuje często.

Kiedy założył swój poboczny projekt, Fort Minor, który był w pełni hip-hopowy, uświadomiłam sobie, że traktuje to poważnie. Nie chcę, żeby ktoś rapował tylko dla samego rapowania – chcę, żeby naprawdę się tym interesował. Po przesłuchaniu albumu Fort Minor pomyślałam: „Okej, on naprawdę się w to angażuje.”

Z kolei Nine Inch Nails to pionierzy, jeśli chodzi o agresywną muzykę. Są niezwykle szanowani i uwielbiani przez wszystkich. W pewnym momencie mieli ogromny wpływ na kierunek, w jakim podążało wiele zespołów. Jeśli chodzi o wprowadzenie mnie w cięższą muzykę, byli kluczowi. Miałam wtedy około 14 lat, a z czasem moje gusta muzyczne się poszerzyły, ale Linkin Park i Nine Inch Nails zdecydowanie były moją bramą do tego świata.



Jak zareagowałaś na śmierć Chestera Benningtona? 

Bardzo mnie to zaskoczyło. Ale kiedy wracasz do jego tekstów, zaczynasz dostrzegać, jak otwarty był w tych piosenkach. Czasami, gdy po prostu śpiewasz razem z muzyką, nie do końca przyswajasz znaczenie słów. Dopiero kiedy usiądziesz i naprawdę się w nie wsłuchasz, zaczynasz rozumieć.

To smutne, że tak często dostrzegamy głębię czyjegoś bólu dopiero po jego śmierci. Kiedy ponownie przesłuchujemy ich muzykę, zdajemy sobie sprawę – wow, tam było o wiele więcej, niż zauważaliśmy wcześniej. To coś, co dzieje się bardzo często w muzyce.

Na przykład, jedną z moich ulubionych piosenek w dzieciństwie było Semi-Charmed Life zespołu Third Eye Blind. Zawsze myślałam, że to po prostu wesoła, energetyczna rockowa piosenka. Ale gdy naprawdę przyjrzałam się tekstowi, okazało się, że jest bardzo brutalny. Podobnie było z I Took a Pill in Ibiza Mike’a Posnera. Kiedy pojawiła się parę lat temu, miała elektroniczny klimat imprezowej piosenki, więc zakładałam, że to lekki, zabawny utwór. Ale potem wsłuchałam się w tekst i uświadomiłam sobie, że jest naprawdę depresyjny. Czasami, gdy poświęcasz czas na przemyślenie tekstu, zdajesz sobie sprawę, że osoba, która go śpiewa, wyraża coś znacznie głębszego i bardziej bolesnego, niż początkowo myślałaś.

Przeszłaś przez wiele traumatycznych doświadczeń, ale jednocześnie udało ci się przekuć je w coś znaczącego. W pewnym sensie wszystko, co cię spotkało, stało się twoją bronią – albo nawet zbroją.

Tak, tak. Myślę, że posiadanie medium do wyrażania tego bardzo pomaga. Pozwala też na dużą refleksję. Dla mnie było tak, że… nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo te rzeczy na mnie wpływały, dopóki nie zaczęłam o nich rapować. Pierwszy raz, kiedy poszłam nagrywać I Think God Has Left Him, miałam już napisane teksty, przećwiczyłam je trochę, ale gdy wypowiedziałam je głośno do mikrofonu, wtedy mnie uderzyło – „Okej, może nie radzę sobie najlepiej w tej chwili.”



Czy nagrywanie tych utworów było dla ciebie formą katharsis?

Tak, to było bardzo oczyszczające. Nigdy nie sądziłam, że jestem do tego zdolna. Kiedy piszesz o tym, co czujesz, sposób, w jaki to wyrażasz, nie ma aż takiego znaczenia – przynajmniej w takiej muzyce, jaką robiłam. Ważne było po prostu, żeby to powiedzieć, wyrzucić z siebie. Dlatego jest tam tyle krzyku, tyle agresji. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć: „To jest to, co stworzyłam w tamtym okresie. To właśnie czułam.” I nie zmieniłabym niczego. Każde zmiany, które chcę wprowadzić, pojawią się w mojej nowej muzyce.

Teraz muzyka sprawia mi przyjemność. Jest bardziej techniczna – spędzam więcej czasu na dopracowywaniu tekstów i wymyślaniu melodii. Czuję, że wyszłam już z etapu czystej emocjonalnej ekspresji. To była muzyka, którą musiałam wtedy stworzyć, ale teraz chcę robić coś innego.

Masz już jasną wizję tego „czegoś innego”, czy po prostu dajesz sobie czas?

Tworzę muzykę, ale nie spieszę się. Wypuściłam singiel Wake Up w tym roku i jest zupełnie inny niż moje wcześniejsze rzeczy. Zobaczyłam na Twitterze komentarz: „O, Backxwash ma nową piosenkę. Nie podoba mi się, bo nie jest industrialna.” I pomyślałam sobie: „Nie mogę nagrywać tej samej piosenki przez całą moją karierę!” Muzyka, którą teraz tworzę, jest bardziej melodyjna. Na nowo zakochałam się w melodii.

Paul Verhagen Photography

Społeczność Roadburn cię kocha. Przyjęli cię z otwartymi ramionami. 

Tak, Roadburn było niesamowite. Myślę, że to był mój pierwszy koncert w Europie. Nie wiedziałam, jak ludzie zareagują. Za każdym razem, gdy grasz na metalowym festiwalu, zawsze jest ta niepewność – fani metalu potrafią być elitarni. Więc nigdy nie wiadomo, jak zostaniesz przyjęta, ale reakcja była naprawdę pozytywna. Zaproszenie mnie na drugi rok z rzędu było niesamowite. Bawiłyśmy się świetnie. Za każdym razem, gdy będą mnie chcieli, rzucę wszystko i przyjadę.

Powiedziałaś coś ciekawego o festiwalach metalowych. Jak siebie postrzegasz w tym kontekście – bardziej jako artystkę hip-hopową, metalową, industrialną? Jak się definiujesz?

Myślę, że przede wszystkim jestem artystką hip-hopową. Jestem raperką. To moja miłość – na tym się wychowałam. Moje wpływy pochodzą z różnych miejsc, ale w głębi duszy jestem raperką. Muzyka, którą tworzę, jest kształtowana przez wszystko, czego słuchałam przez lata, ale hip-hop zawsze był moim fundamentem.