Okropnie przykro zaczął się ten rok — artysta, którego bardzo szanowaliśmy, odszedł niespodziewanie, zbyt szybko. Wciąż jesteśmy w szoku pisząc te słowa. Nie możemy uwierzyć, że ledwie kilkanaście miesięcy temu przeżyliśmy wspólnie najlepszy od lat koncert The Soft Moon, a pisząc te słowa, utwierdzamy się w tym fakcie jeszcze bardziej. Był to zdecydowany powrót do formy i również, jak sądziliśmy, przedsmak czegoś ekscytującego w niedalekiej przyszłości. Niestety kariera, jak i przede wszystkim życie człowieka zostało zatrzymane w jednym gwałtownym i przykrym momencie. Nasze orbity spotkały się kilkukrotnie i nie dało się ukryć, że Luis był specyficznym człowiekiem, natomiast czy mogło być inaczej przy tworzeniu tak bezkompromisowej i przytłaczającej muzyki? Jako swoisty tribute dla Luisa Vasqueza i jego projektu, poniżej krótkie omówienie dyskografii artysty. R.I.P., bracie.
The Soft Moon – The Soft Moon (2010)
Już otwierający kawałek zwiastuje co się będzie działo w dalszej części albumu — niepokój, duszność, dezorientację — to wszystko i więcej zawiera Breathe The Fire. Transowy post-punk miesza się z shoegazem i amerykańskim gotykiem. Dalej nie jest wcale łatwiej – Circles od razu przenosi słuchacza do fabrycznego świata rodem z koszmaru sennego, z którego nie możesz w żaden sposób się obudzić. Swego czasu był to klasyk na imprezie Babies With Rabies!, z rytmem wybijanym na kegu (pozdro Luis) i szlifierką dokonującą dodatkowego spustoszenia przedzierając się poprzez industrialne dźwięki.
Parallels to kolejny przykład kolosalnie miażdżących i transowych dźwięków, które jednocześnie są przebojowo taneczne. Podobnych kawałków na płycie nie brakuje, a jednak znalazło się i tu miejsce na oddech – taki When It’s Over to po prostu pięknie zlepione dźwięki, które razem tworzą bardzo głęboką całość. Prawie ballada, minus syntezatorowa ściana dźwięku. Opętany Into The Depths to wczesny klejnot w twórczości The Soft Moon, słyszany na żywo zawsze robił ogromne wrażenie swoją masywnością. Rzadko zdarza się, że muzyka tak bezkompromisowa potrafi od razu złapać za gardło i trzymać mocno, nie odpuścić już do końca albumu. Tym bardziej, że to debiutancka płyta, więc poprzeczka została ustawiona już na samym początku bardzo wysoko. (R)
The Soft Moon – Total Decay EP (2011)
Pomyślana jako moment oddechu przed kolejną płytą, ta EPka zwiastuje, w którą stronę zmierza zespół. Tylko cztery utwory na płycie — każdy zupełnie inny od poprzedniego. Nie ma się wrażenia, że to zlepek kilku niepasujących do siebie odrzutów z sesji, tylko pełnoprawny obraz zespołu A.D. 2011, tuż po wydaniu debiutu. Repetitions to rytmiczny, noisowy trans, wzbogacony po raz pierwszy w muzyce The Soft Moon szaleńczą grą na bongo, zdradzającą może trochę kubańskie pochodzenie Luisa. W Alive jest tak ponuro i ciężko jak się tylko da — echa twórczości The Cure jeszcze nigdy nie były tak wyczuwalne. Pornography kłania się nisko.
Utwór tytułowy to elektroniczna miazga rodem z fabryki ciężkich maszyn — jeśli wyobrażaliście sobie kiedyś, jak to jest być prasowanym/maglowanym przez olbrzymią maszynerię, to mógłby być idealny soundtrack do tej aktywności. Ostatni kawałek na płytce również nie pozwala odetchnąć — to najbardziej niepokojący utwór ze zbioru, zbudowany na kilku różnych brzmieniach perkusyjnych. Stopniowo buduje klimat, dokładając coraz więcej składników i gdy napięcie sięga zenitu, nagle się urywa. Jakbyś został właśnie wyrwany z przytłaczającego koszmaru. Na tym etapie rozwoju zespołu mało kto zauważył, że wiele instrumentalnych kawałków to gotowy soundtrack filmowy do druzgocącego kina w stylu Gaspara Noe czy (wczesnego) Aronofsky’ego. (R)
The Soft Moon – Zeros (2012)
Już rok po wyśmienitej EPce Luis z ekipą powrócili z longplayem Zeros – o bardzo spójnym, brudnym brzmieniu, z narastającym natężeniem i ogólnym poczuciem nadchodzącego końca świata. Ta 34-minutowa płyta jest mostem pomiędzy brzmieniem mocno osadzonym w post-punku a nowym, znacznie bardziej złożonym brzmieniem Miękkiego Księżyca. It Ends, na przekór tytułowi, otwiera całość i wprowadza nas w krainę trzeszczącą od piachu. Następujące po intrze Machines i Zeros to kawałki hipnotyzujące, wibrujące od gorliwych, niezmiennych uderzeń werbla, psychodelicznych gitar i dudniącego basu. Niby są to standardowe składniki dla The Soft Moon, ale osadzone w innej atmosferze i natężeniu.
Insides jest momentem oddechu od pędzącego tempa, zatopieniem się w kaskadach przesterów i pisków, ale i jednym z pierwszych kawałków kiedy tak dobrze słyszymy głos Luisa. Na Zeros nadal występują charakterystyczne wysokie wokalizy i szepty, które do tej pory stanowiły główną linię wokali zespołu, ale Luis o wiele śmielej próbuje swych sił ze śpiewem. Koncertowy klasyk Die Life wraz z Crush i Lost Tears to ukłon dla starego brzmienia, które po tym krążku stanie się tylko jedną z barw w złożonej palecie dźwięków nadchodzących wydawnictw. Remember the Future i Want to jednocześnie moje ulubione pozycje na płycie, ale również wizytówki brzmienia The Soft Moon w roku 2012 – hipnotyczna powtarzalność kompozycji, narkotyczna atmosfera i nieustające, niepokojące, wręcz drażniące przestery oraz równomierne pulsowanie perkusji i basu.
Zeros kojarzy mi się właśnie z pulsowaniem, biciem serca i marszem przez martwy, opustoszały i chory świat. Płyta kończy się intrem puszczonym od tyłu i tak samo zapisanym tytułem – sdnE tI, ale nie ma mowy o powrocie w to samo miejsce. Koniec tej płyty wyznacza koniec pewnej ery The Soft Moon. (Ł)
The Soft Moon – Deeper (2015)
Po krótkim wstępie wita nas industrialny marsz apokaliptycznego korowodu – Black. Kawałek, który nie bierze jeńców ani nie zna litości. Już na samym początku szybko zdajemy sobie sprawę, że muzyka na tej płycie nie będzie szła na żadne ustępstwa — jest mocno i głośno, a przekaz jest wyraźny w swojej dosłowności. Ta płyta miała za zadanie wskazać The Soft Moon na muzycznej mapie świata i określić kierunek, którym zespół ma podążać od tego momentu.
Większą melodyjność jak i ogólną rozpiętość brzmieniową płyty można tłumaczyć chęcią poszerzania horyzontów muzycznych. Chociaż płyta kipi od gotowych singli, jako całość wydaje się bardziej zwięzła od poprzedniczek i o wiele bardziej skoncentrowana — brak na niej wypełniaczy, którymi w niewielkim stopniu cechowały się poprzednie wydawnictwa. Taki Far to kwintesencja stylu The Soft Moon. Kawałek szaleńczo pędzi do przodu, ani na chwilę się nie zatrzymując, łącząc ze sobą najlepsze momenty z debiutu i drugiej płyty, jednocześnie nie oglądając się na nie wcale.
Idealny wybór na reprezentanta płyty. Kolejny mocny punkt to Wasting czyli powolne osuwanie się w paszczę szaleństwa, niesamowicie przestrzenne i podane w przepięknej oprawie. Wrong to podbity elektroniką industrialny banger, który niszczy wszystko na swojej drodze w którym kontynuowane są szaleńcze rytmy znane z poprzednich albumów. Warto jeszcze wyróżnić synthpopowy Feel z obłąkańczym basem i beatem wprost z ejtisowej dyskoteki. Deeper to Opus Magnum zespołu – wydaje się, jakby wszystkie elementy złożyły się na tej płycie w jedną koherentną całość, która jednocześnie podsumowała dotychczasowy styl muzyki The Soft Moon i wyznaczyła standard dla przyszłych wydawnictw. (R)
The Soft Moon – Criminal (2018)
Kolejna płyta i kolejny krok w nieznane, zarówno pod względem brzmieniowym jak i lirycznym. The Soft Moon przyzwyczaił nas do piosenek, które są jak sen w czasie choroby — rozmyte, drażniące, niedające ukojenia i trudne do zrozumienia. Już na Deeper przekaz stawał się coraz bardziej jasny i osobisty, ale dopiero Criminal to swego rodzaju spowiedź. Wyznanie grzechów i rozliczenie się ze sobą samym w brutalny sposób i do brutalnego akompaniamentu. Zapowiadający i otwierający płytę Burn od pierwszych sekund mówi nam, w którym kierunku zostaniemy zabrani tym razem — będzie bardzo osobista jazda bez trzymanki. Thrashowe gitary i pędzący beat to podkład do głosu Luisa, który nigdy wcześniej nie był tak wyraźny – I am the stranger living in my skin. Nigdy przedtem wokale nie były tak uwypuklone, wyraźne i mocne, a teksty tak kaleczące i osobiste.
Po odbierającym dech w płucach biegu następuje Choke – tłukący i chwytliwy beat żywcem wyjęty z Dangerous Jacksona i robotyczne piski to tło dla powtarzanej mantry destrukcji. Give Something – lejące i delikatne w swej lepkości wyznanie niemocy i toksyczności w relacji z drugą osobą jest jedną z niewielu chwil wyciszenia na płycie. Końcówka płyty, a dokładnie trzy ostatnie kawałki, to najlepsza jej cześć. Young na chwilę jakby przeciera szare chmury melancholijnym tekstem, a powoli kroczący, nieugięty beat zabiera nas do psychodelicznego climaxu. Born Into This porywa bezlitosną linią basu i szeleszczącą perkusją, by na końcu przejść w zniszczony, połamany beat przywodzący na myśl chociażby Nine Inch Nails.
Jednostajny i utopiony w przesterach Criminal zamyka płytę i przypieczętowuje jej znaczenie. Tytułowym przestępcą jest sam Luis, a ta płyta jest jego sposobem, aby samemu sobie i nam powiedzieć, że nie jest ideałem i nie jest z tego dumny. Płyta z 2018 roku spolaryzowała fanów The Soft Moon znaczną zmianą stylistyki i przekazu, ja sam potrzebowałem dłuższej chwili, aby zrozumieć ten kierunek. Choć ten album jest na ostatnim miejscu w rankingu moich ulubionych płyt spod palców Luisa, to nie można powiedzieć, że jest to nieudane wydawnictwo. Tym bardziej, że kolejny (i ostatni) album The Soft Moon – Exister to wyśmienite rozwinięcie industrialnego kierunku obranego na Criminal. (Ł)
Luis Vasquez – A Body of Errors (2021)
Zdawać by się mogło, że prędzej czy później musiała wyjść podobna płyta — z minimalną ilością wokali, bogata w eksperymenty muzyczne, nieco odstająca od głównego projektu. Instrumentalne utwory zdarzały się w przeszłości w twórczości The Soft Moon, nosząc wyraźnie znamiona muzyki filmowej. W przypadku tego wydawnictwa można pokusić się o stwierdzenie, że całość brzmi jak soundtrack do nieistniejącego filmu. Muzyka filmowa to coś, czym Luis interesował się od dawna. Kilka miesięcy temu chwalił się nawet, że rozpoczyna pracę nad ścieżką dźwiękową do horroru, gatunkowi, który był najbliższy jego sercu. Niestety, bardzo prawdopodobne jest to, że nie będzie nam dane usłyszeć tej muzyki, więc pozostaje nam A Body of Errors.
A jest czego słuchać. Znamiennie już jest to, iż jest to wydawnictwo sygnowane po prostu nazwiskiem Vasqueza, jakby chciał podkreślił fakt, że nie jest to The Soft Moon, tylko płyta bardziej osobista, niepasująca do kanonu zespołu. Na płycie nie brakuje dźwięków, które znane są z płyt TSM, ale tutaj mógł sobie pozwolić na rozbudowane pejzaże, na które nie było miejsca w głównym projekcie. Płyta zdecydowanie do słuchania w całości — wtedy doświadczenie jest pełne i dokładnie takie, jak sobie wymarzył Luis. Najlepiej na słuchawkach, będąc odciętym od mogących odciągać uwagę spraw. Zamknąć oczy i pozwolić dźwiękom przeniknąć w głąb siebie, by projekcja filmowa mogła rozpocząć się bez problemu. (R)
The Soft Moon – Exister (2022)
Ostatnia płyta The Soft Moon to najbardziej różnorodny twór zespołu, kontynuacja industrialnej drogi i jedyny album, na którym pojawili się goście. Exister zaczyna się mniej więcej tam, gdzie kończył Criminal – podczas samobiczowania się podmiotu lirycznego. Sad Song to intro, które nie tylko rozpędza płytę, ale też w mig wprowadza nas do głowy Luisa. Ten klimatyczny, smutny prolog po chwili rozerwany jest na strzępy przez najcięższy walec, jaki kiedykolwiek nagrało The Soft Moon. Answers to industrialne uderzenie prosto w twarz — każdy dźwięk jest tłusty i przerysowany, a metaliczne wstawki i pejzaże przesteru dodają głębi tej prymitywnej maszynie. Po jednym z najmocniejszych momentów w historii The Soft Moon następuje jeden z najbardziej przystępnych i melodyjnych — singlowe Become The Lies.
Jest to kawałek, który albo fanom wszedł od pierwszych sekund, albo wymagał chwili na przegryzienie się z tym brzmieniem. Jednostajnie wybijany rytm, niczym uderzenia pięścią, łomoczący bas, chwytliwa partia na gitarze i wokal Luisa, który nigdy nie był tak goły — pozbawiony efektów, wyraźny i delikatny. W tej chwili uważam, że jest to jeden z najlepszych kawałków TSM, a tekst Won’t be long, you know, son. Once I’m gone, you’ll know rozdziera mi serce. Tak jakby ten zniszczony człowiek żył codziennie z myślą, że kontynuując tę drogę, daleko nie zajdzie. Na Exister jest jeszcze jeden kawałek, który tak dobitnie i jednocześnie wybitnie w swej prostocie opisuje tragiczny stan naszego tragicznego bohatera.
Monster brzmi jak przekaz z samego dna otchłani wysyłany przez człowieka przerażonego i zawstydzonego samym sobą. Poza tymi kilkoma rewelacyjnymi kawałkami z pierwszej części płyty warto wyróżnić tu jeszcze naprawdę dobre The Pit, NADA czy tytułowe Exister. Sam Luis powiedział, że ta płyta jest zamknięciem najgorszego etapu w życiu. Niewyobrażalnie boli, że nie usłyszymy więcej jak zabrzmi ten człowiek po wyjściu z tak mrocznego epizodu. (Ł)
Tekst: Ricz i Łukasz Rudzki
Fot. Agata Hudomięt