Xandra Metcalfe, znana jako UBOA, to osoba odpowiedzialna za jedną z lepszych płyt zeszłego roku. Jej bezkompromisowe podejście do tworzenia muzyki niezwykle osobistej i surowej zyskało fanów na całym świecie po ukazaniu się albumu Origin of My Depression (określanego jako 40-minutowy czyściec) w 2019 roku.

Zmagania z depresją, dysforią płciową i lękami społecznymi znajdują odbicie również w kompozycjach jej najnowszego wydawnictwa, Impossible Light. Gościnnie na płycie wspierają ją między innymi Blood Of A Pomegranate, Otay::onii oraz Haela Hunt-Hendrix (Liturgy). Na zeszłorocznej edycji Roadburn artystka zagrała trzy różne koncerty w ramach swojej rezydencji. To było niesamowite wydarzenie z wielu powodów, ale jednym z nim był zdecydowanie fakt, że UBOA bardzo mało koncertuje. Równie rzadko udziela wywiadów, dlatego tym bardziej jest mi miło, że odpowiedziała na kilka pytań dla UNDERTONE.



Jak twoim zdaniem Impossible Light odzwierciedla twój obecny stan umysłu w porównaniu do The Origin of My Depression i The Flesh of the World

Pierwsza wersja Impossible Light była prawie gotowa już w 2018 roku, a lista utworów od tamtej pory się nie zmieniła. Były jednak dwa kawałki (Pattern Screamers i Impossible Light/Golden Flower), które kompletnie mnie zablokowały. Próbowałam i próbowałam, ale nic z tego nie wychodziło. W końcu się sfrustrowałam, odłożyłam projekt na bok, a w międzyczasie powstały The Origin i The Flesh.

W albumie sporo miejsca zajmują atmosfera i pejzaże dźwiękowe. Skąd taki kierunek muzyczny w Impossible Light?

Tak naprawdę ten album jest bardziej ekstrawertyczny. Nie chodzi w nim tylko o mnie – tematycznie bardziej otwiera się na świat. Dlatego pojawia się na nim kilku gości. Atmosfera i pejzaże dźwiękowe zawsze były dla mnie ważne, ale tym razem poświęciłam temu jeszcze więcej uwagi, bo pracowałam nad albumem przez lata.

Jeśli chodzi o inspiracje, to muszę przyznać, że były to science fiction i anime. To cyberpunkowy (a może raczej biopunkowy) album, ale nie znajdziesz tu tandetnej estetyki lat 80. ani nudnego synthwave’u. To zupełnie co innego niż domowy charakter The Origin, który brzmi jak rozpadający się dom współdzielony, w którym go stworzyłam.



Co oznacza dla ciebie tytuł płyty?

Trochę to banalne, ale mam wrażenie, że nadzieja jest potrzebna właśnie wtedy, gdy wydaje się niemożliwa. Im bardziej nierealna, tym bardziej konieczna. Wybrałam ten tytuł intuicyjnie lata temu i chyba to było dobre przeczucie. Poza tym to taki kontrast do mojego pierwszego (już niedostępnego) albumu Sometimes Light.

Jak wyglądała współpraca z Otay:onii i Blood Of A Pomegranate? Jak wpłynęły na brzmienie albumu?

Zabrakło mi sił, żeby samej dokończyć ten album. Po prostu stał się zbyt ambitny. Blood Of A Pomegranate zajęła się miksowaniem całego albumu i miała ogromny wpływ na ostateczne brzmienie wielu utworów, zwłaszcza Gordian Worm. Chciałyśmy, żeby brzmiał super dopracowanie, niemal jak produkcja AAA, ale mimo to całość powstała w duchu DIY, bo prywatnie jesteśmy bliskimi przyjaciółkami.

Impossible Light to spójna opowieść, a nie zbiór osobnych utworów. Jak udało ci się to osiągnąć?

Dorastałam, słuchając grindcore’u, progresywnego metalu i post-metalu, więc dla mnie spójne albumy to po prostu norma. Wolę słuchać płyty jak książki – od początku do końca, a nie jak wyrwanych z kontekstu rozdziałów. Na Impossible Light niektóre utwory, jak Jawline, mają tylko przesuwać akcję naprzód, podczas gdy inne, jak Gordian Worm, bardziej działają jak single.

Co chciałabyś, aby słuchacze wynieśli z Impossible Light? Szczególnie ci, którzy mierzą się z trudnościami związanymi ze zdrowiem psychicznym i tożsamością.

Chodzi głównie o katarsis. A poza tym o atmosferę – o stworzenie poczucia miejsca. Dlatego moja muzyka często nazywana jest „filmową”. Opowiadanie o sobie i dzielenie się traumą to jednak miecz obosieczny. Potraktowałam dosłownie radę, by pisać o tym, co się zna, i okazało się, że to nietypowe podejście. Ale jest to emocjonalnie wyczerpujące i na dłuższą metę trudne do podtrzymania. Nie polecam tworzenia muzyki wyłącznie wokół traumy, bo ostatecznie Twoje zdrowie psychiczne na tym cierpi, gdy wciąż przeżywasz najgorsze chwile przed coraz większymi publicznościami.

Mimo to moja muzyka robi też inne rzeczy. Uwielbiam eksperymentować z projektowaniem dźwięku i wywoływaniem emocji. Dlatego w moich kawałkach jest tyle nagłych zwrotów. Impossible Light ma sporo kompresji sidechain, żeby stworzyć takie potężne uderzenia. Ta bardziej radosna część mojej twórczości to po prostu nerdzenie w DAW.



Jak wspominasz swoje trzy występy na Roadburn – Meltdown, Shutdown i Calm Down

Nie jestem przekonana, że dwa pierwsze się udały. Meltdown moim zdaniem potrzebował więcej pracy kompozycyjnej, ale na żywo wyszło okej. The Origin (Shutdown) było poważnie osłabione przez moje przeziębienie – obniżyło mi energię, uniemożliwiło krzyk i zabrało wyższe rejestry. Calm Down grało mi się najlepiej, bo nie było skupione na wokalu, więc przeziębienie nie miało znaczenia.

Nie uważam się za performerkę. Mam ogromną tremę, która nie znika mimo lat grania. Na scenie po prostu staram się przetrwać i szybko to skończyć, ale staram się, żeby ten niepokój dodał coś do mojego występu. Moja prawdziwa pasja to studio. Najbardziej znaczenie momenty Roadburn to spotkania ze starymi znajomymi, nawiązywanie nowych przyjaźni i w końcu zobaczenie na żywo Khanate – jednego z zespołów, które zainspirowały mnie do rozpoczęcia tego projektu.