Cold Gawd to aktualnie jeden z moich ulubionych zespołów ze sceny post-shoegaze / blackgaze / nazywaj to, jak chcesz. Mózgiem i twórcą bandu jest Matthew Wainwright, który już po wydaniu debiutanckiej płyty God, Get Me the Hell Out of Here, został nazwany przez krytyków zbawcą gatunku.

Jest coś niezwykle ujmującego i nostalgicznego z muzyce Wainwrighta, który bez skrępowania wychodzi poza ramy klasycznego shoegaze’u i nie boi się eksperymentować z tym, co tworzy. O ile pierwszy album został przez niego nagrany w samotności, płyta numer dwa – I’ll Drown on This Earth – powstała już w rodzinie pełnoprawnego zespołu. Tym krążkiem tylko umocnili swoją pozycję na wschodzącej scenie, do tego doszło namaszczenie przez Deftones i pełne sukcesów trasy po USA. Już niebawem, bo w lutym, zespół wystąpi na holenderskim festiwalu Grauzone. Mam nadzieję, że to zaledwie początek ich wizyty w Europie.

Niestety Matthew nie miał za dużo czasu na wywiad, ale mam nadzieję, że chociaż ten fragment rozmowy zainteresuje was na tyle, żeby przyjrzeć się bliżej jego twórczości. Bo naprawdę warto!

Cold Gawd łączy nu-gaze z początku XXI wieku z melodiami R&B. Wiem, że to dosyć oczywiste pytanie pytanie, ale naprawdę ciekawią mnie twoje muzyczne korzenie. 

Brzmienie Cold Gawd zaczęło się kształtować pod koniec 2019 roku. W tym samym roku Snoh Aalegra wydała -ugh, those feels again, a Whirr – Feels Like You. Puszczałem te płyty na okrągło, non stop. Stały się częścią mojego muzycznego DNA i wpłynęły na to, jak finalnie brzmi God, Get Me the Hell Out of Here.



Kiedy byłem nastolatkiem, słuchałem dużo hardcore’a, emo, skramzów. Mocno siedziałem w blogowym rapie, łykałem w sumie wszystko, co podrzucali ludzie, których śledziłem na tumblrze. Pozostało to ze mną i wpłynęło na zespół w taki czy inny sposób. Od image’u scenicznego po strojenie gitar i to, jak moim zdaniem powinny wyglądać premiery i promocja albumów. Od Childish Gambino po King Woman — wszystko to jest zakodowane w DNA tego zespołu.

Jakie są twoim zdaniem największe różnice między God, Get Me the Hell Out of Here a I’ll Drown on This Earth?

I’ll Drown on This Earth jest o wiele łagodniejsze niż God, Get Me the Hell Out of Here. Byłem naprawdę zły, pijany i przygnębiony ponad wszelką miarę, kiedy pisałem God Get Me… Nie znaczy to, że teraz jestem mniej zły na świat (choć zdecydowanie nie tak pijany), ale staram się być wobec niego miękki w zamian za to, że on jest miękki wobec mnie. I’ll Drown on This Earth jest bez wątpienia płytą o miłości, każda piosenka (z wyjątkiem Duchamp) o niej mówi. W porównaniu do God, Get Me the Hell Out of Here, You The Well była jedyną piosenką o miłości. Ostatnio na próbie Duck powiedział, że God Get Me… jest podła i zgadzam się z tym, nawet mogę powiedzieć, że widzę tę płytę na czerwono. Drown z kolei jest miękka, łagodna, błękitna. Ciągle wali między oczy, ale poruszamy na niej jak fale w Newport.



Chciałbym dowiedzieć się więcej o tworzeniu I’ll Drown on This Earth

Nagrywając pierwsze dema myślałem tylko o tym, że muszę wyrzucić te kawałki z siebie. Wtedy myślałem o dwóch rzeczach. Po pierwsze, chciałem wydawać jeden album rocznie, żeby wydać cztery albumy w ciągu czterech lat, jak The Smiths. Po drugie, chciałem, żeby interes się kręcił. Uwielbiam Westside Gunna i odkryłem Griselda Records mniej więcej wtedy, gdy ukazały się Tana Talk 3 i WWCD. Cały czas tworzyli świetne projekty, a ja obserwowałem, jak codziennie stają się coraz bardziej uznane. Dlatego pomyślałem, że najlepsze, co mogę zrobić w porównaniu z ich harmonogramem wydawniczym, to wydawać album rocznie.

Biorąc pod uwagę, że większość z tych utworów została napisana na początku 2022 roku, spędziłem następne dwa lata próbując wczuć się w nastrój do tekstów i pod koniec nagrywania pierwszych demo, Depression Cherry Beach House wreszcie we mnie zaskoczyła. Spędziłem więc cały rok na tworzeniu tego albumu, co doprowadziło mnie do wniosku, że chcę stworzyć coś, co sprawi, że poczuję to samo, co przy tych dziewięciu piosenkach.

Chociaż większość piosenek została napisana w 2022 roku, sesje nagraniowe odbyły się dopiero w marcu 2024 roku. Jak wiele zmieniło się przez ten czas? Czy dokonałeś przed nagraniem znaczących zmian w tekstach lub muzyce?

Muzycznie niewiele zmieniło się przez te dwa lata. Myślę, że nawet z dwuletnią przerwą, nadal napisałbym te piosenki dokładnie takie, jakie są teraz. Tak naprawdę starałem się o nich zapomnieć, aby nie przywiązywać się zbytnio do demówek, na wypadek gdybym pokazał coś komuś z zespołu, a oni mieliby na to lepszy albo inny pomysł, ale wszystkim naprawdę spodobało się pierwszych sześć demo. Tematycznie jednak w 2022 roku ten album miał być o złamanym sercu i naprawdę cieszę się z przerwy między demami w nagrywaniu, ponieważ myślę, że gdybym wtedy napisał teksty, nie pasowałyby do tego, o czym są piosenki, ale teraz naprawdę wszystko, co mówię na albumie, jest na serio.



Wspomniałeś, że teksty zostały napisane zaledwie tydzień przed nagraniem. Czy możesz opowiedzieć więcej o tym, jak tworzyłeś? Tydzień to dość krótko!

Zanim weszliśmy do studia, miałem już teksty do Gorgeous i Malibu Beach House, ponieważ graliśmy je od jakiegoś czasu. Ale powiem, że nawet na kilka minut przed zagraniem tych piosenek na żywo wciąż coś zmieniałem. Pamiętam, że przed pierwszym wykonaniem Gorgeous zmieniłem wers give praise to whatever I got time for ze śpiewanego przeze mnie na wykrzykiwany przez Arta. Jeśli chodzi o resztę albumu, to mam w telefonie notatkę, która zawiera wiele zgrabnych samodzielnych zwrotek i wersów, które łączę w piosenki i ciężko było mi to zrobić z samymi demówkami.

Ale mieliśmy tydzień przerwy między sesjami studyjnymi, więc Colin zmiksował to, co nagraliśmy i z tą odrobiną nowego życia w piosenkach byłem w stanie połączyć wszystkie słowa, które były mi potrzebne. Zazdroszczę tak wielu tekściarzom, jak Kyle Soto czy Jeremy Bolm, którzy napisali bardzo ważne dla mnie rzeczy, więc przeżywam męki, gdy przychodzi czas na teksty, bo nie chcę pisać gówna, które nie ma znaczenia, staram się trafić do kogoś w ten sam sposób, w jaki każde słowo na Method Act trafia do mnie.



Zaczynałeś jako solowy projekt, ale od tego czasu staliście się pełnoprawnym zespołem. Czy dostosowanie się do tej nowej dynamiki było wyzwaniem? Artyści solowi często mają reputację control freaków.

Z pewnością jestem bardzo kontrolujący, wiedziałem o tym jeszcze zanim zrobiłem z tego dynamikę zespołu. Kiedy mam wizję, naprawdę trudno jest mnie od niej odciągnąć, ponieważ mój mózg musi ją zrealizować, niezależnie od tego, czy jest słuszna, czy nie. Ale powiedziałbym, że dostosowanie się nie było wyzwaniem, ponieważ wiem, że wszyscy ludzie w zespole mają naprawdę dobry gust we wszystkich rodzajach sztuki, więc ich sugestie biorą się z dobrych źródeł.

Cold Gawd został opisany jako wyróżniający się zespół w gatunku shoegaze, często postrzeganym jako homogeniczny. 

Ktokolwiek opisał nas w ten sposób, jest miły i doceniam tę opinię. Uczestniczenie w tym na pewno jest dla mnie bardzo ważne. Z tego, czego doświadczyłem na różnych scenach w okresie dojrzewania, zawsze było jakieś ściąganie w dół. Musiałeś trzymać z pewnymi ludźmi, jeśli chciałeś coś osiągnąć. Teraz w shoegaze’ie/nu-gaze’ie/alt-rocku, niezależnie od sceny, każdy po prostu pomaga się wybić komu tylko może, kiedy tylko może. Jedyne, na co mogę mieć nadzieję, to więcej osób wyglądających tak jak ja, które przychodzą na koncerty.



Czy możesz powiedzieć mi więcej o tym, jaki wpływ na to, kim jesteś dzisiaj miał tumblr?

Nigdy nie miałem w swoim życiu starszej osoby, która pokazywałaby mi undergroundowe rzeczy. Potem pojawił się tumblr, gdzie ludzie dzielą się całą tą fajną nową muzyką, w której nie było w radiu ani MTV i nie słuchali jej ludzie w szkole. Gdyby nie to, że przewinąłem tę stronę w przypadkowy dzień w marcu 2014 roku i zobaczyłem białą flagę na czarnym tle, a do niej utwór Bent Nail [zespołu Nothing – przyp.red.], nie tworzyłbym muzyki, którą tworzę dzisiaj. To właśnie z tumblra dowiadywałem się o trasach koncertowych Title Fight i Run For Cover Records czy wszystkich oldschoolowych zespołach straight edge. Gdybym był zatwardziałym użytkownikiem Facebooka, grałbym trasy Warped, ale wszedłem na tumblr i zobaczyłem zdjęcie Superheaven czy Minority Unit i pomyślałem – Wow, kto to jest? I od tego momentu po prostu przepadłem.

Jak doszło do tego, że zagraliście na Dia De Los Deftones?

Kochamy i wychwalamy Josha Eustisa [Telefon Tel Aviv – przyp.red.], który namówił Chino po tym, jak zobaczył nas na jednym z naszych wczesnych koncertów w El Cid. Myślę, że minęło kilka miesięcy i ktoś z Live Nation skontaktował się z nami i powiedział, że Deftones zapraszają nas do udziału w festiwalu, co było i nadal jest dla nas wielkim wyróżnieniem.

Czy Deftones byli dla ciebie ważni, kiedy byłeś nastolatkiem?

Osobiście nigdy nie słuchałem Deftones, dopóki nie poprosili nas o występ. Kilku innych kolesi w zespole było długoletnimi fanami, ale miałem przyjaciół, którzy próbowali mnie w to wciągnąć tak wiele razy i nigdy mi nie podeszło, dopóki nie usłyszałem Change w klipie Supreme. Potem wysłuchałem też odcinka Bandsplain na ich temat i pomyślałem: okej, teraz jest ta chwila i mogę w 100% powiedzieć, że Deftones jest super



Byłeś fanem Slipknota jako nastolatek – ja też! Ich koncert był tak naprawdę moim pierwszym prawdziwym koncertem, gdy miałam 15 lat, tuż po wydaniu Subliminal Verses. Dla mnie ten album był ostatnim naprawdę interesującym albumem Slipknota.

To zdecydowanie ostatni ich album z dobrymi, ciekawymi pomysłami. Przez lata nigdy nie rozumiałem, dlaczego ten album zawsze zbierał tyle negatywnych opinii, ale potem słuchaliśmy go w vanie z rok temu i teraz całkowicie to rozumiem. Nie zrozum mnie źle, dalej uważam, że jest tam wiele świetnych momentów; oczywiście Duality, bridge w Before I Forget to dla mnie jeden z pięciu najlepszych slipknotowych momentów, a The Nameless to zdecydowanie kawałek, który wchodzi po jakimś czasie. Ale przechodzisz od słuchania Iowy, która jest ciężka i zła i jak nie wiem co, a potem dostajesz ten album z garścią piosenek i nie klepie tak mocno, jak Slipknot cię do tego przyzwyczaił.

Powiedziałeś kiedyś: Chcę dodać światu więcej piękna. Jaka piękna rzecz przydarzyła ci się ostatnio?

Wspaniałe pytanie. W dniu, w którym wracaliśmy do domu z San Francisco pod koniec trasy ze Spiritual Cramp, jechaliśmy autostradą 152 w Kalifornii, która jest schowana między pasmem Diablo i biegnie wzdłuż farm i gór. Jechaliśmy tam o 4 nad ranem, więc mogłem zobaczyć gwiazdy i obserwować wschód słońca, słuchając Bloom zespołu Beach House. Nie potrafię powiedzieć, kiedy ostatnio widziałem gwiazdy w nocy, to mi się podobało najbardziej.