Niezbyt często zdarza się, żeby muzyka oparta na tak obrzydliwych wątkach tekstowych, jak w przypadku piosenek Chat Pile stała się tak bardzo popularna w tak krótkim czasie. Ale hej – czy cokolwiek po ostatnich trzech latach (czyli swoją drogą dokładnie takim czasie, jaki istnieje ten zespół) może nas jeszcze zaskoczyć? Najnowsi królowie noise rocka z Oklahoma City podbijają świat muzyki alternatywnej niczym burza. Świetnym tego przykładem jest debiutanckie LP – God’s Country, które ukazało się w 2022 roku. Miałem przy tej okazji niesamowitą przyjemność porozmawiać z ich wokalistą – Raygunem Buschem – m.in. na temat obrzydliwych filmów i życia na amerykańskim południu. Zapraszam do przeczytania!
[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]
Zacznijmy od oczywistości. Jesteś już bardzo znany ze swojej miłości do kina a filmy inspirują cię do tworzenia. Napisaliście też jedną ścieżkę dźwiękową. Jak wpłynęło to na God’s Country?
Filmy wpływają na niemal wszystko, co robię. Na tej płycie jest dosłownie piosenka o „Piątku 13”. No i mamy też kawałek inspirowany „Złym Dotykiem” i „W Szklanej Klatce”. Nawiązania są na całej płycie. Nawet jeśli coś jest bardziej oparte na faktach to jest tam jakiś element filmowy. Mój mózg działa w ten sposób najlepiej.
Piszesz podczas oglądania filmów?
Ja po prostu non-stop je oglądam.
Czy są zatem jakieś, które mógłbyś najbardziej polecić?
Tak, pewnie. Te dwa, o których wspomniałem – „Zły Dotyk” i „W Szklanej Klatce” – są świetne. Niedawno obejrzałem też „Złotą Rękawiczkę”, której nie poleciłbym każdemu, ale jeśli lubisz takie rzeczy to jest to dobry film do obejrzenia. „Angst” jest kolejnym, który zawsze polecam. O, no i „Ludzkość” Bruno Dumonta. Kocham ten film.
Używasz wielu nawiązań do horrorów i gore w swoich tekstach. Jak przychodzą ci do głowy takie rzeczy?
Nie wiem, poważnie. Na początku Chat Pile, kiedy starałem się wymyśleć, co będę robił w tym zespole, były to bardziej głupkowato-horrorowe rzeczy w stylu White Zombie. Chłopaki chcieli jednak, żebym był w tym trochę bardziej subtelny i tak dalej. Szukanie balansu między tym, co oni i co ja chciałem doprowadziło nas do tego miejsca.
Wyszły z tego mocne rzeczy. Próbowałeś jakoś przeskoczyć sam siebie w stosunku do EPek, kiedy wymyślałeś te obrzydliwości na nową płytę?
Tak zupełnie szczerze to owszem. Na nowej płycie miałem to z tyłu głowy. Dallas Beltway jest piosenką, którą nasi fani lubią najbardziej – a przynajmniej najczęściej jej słuchają ze wszystkich naszych starszych rzeczy. Myślałem o tym. Chciałem, żeby to było lepsze, albo przynajmniej tak samo dobre jak ten utwór. A przynajmniej, żeby to był mój cel. Chciałem przeskoczyć sam siebie. I wydaje mi się, że ogólnie nam się to udało.
Zdecydowanie. Miksujesz tę tematykę z inspiracjami z prawdziwego życia na amerykańskim południu. Jak ci się tam żyje? Będę szczery – do Europy dociera z tego rejonu głównie obraz broni i skrajnych prawicowców.
Tak, całe to gówno jest oczywiście w Oklahomie. To znaczy, nie jest tu jak w jakimś Mad Maxie. Jestem w stanie żyć zwykłym życiem. Ale tak – nie brakuje tu rednecków, a kapitalizm jedzie tu bez trzymanki. Nie ma jakiegoś odgórnego przejmowania się standardami ludzkiego życia. Wszystko sprowadza się do McDonald’sa tutaj czy Dunkin Donutsów tam. I nie waż się w ogóle jeździć rowerem po naszym mieście, bo zabijemy cię naszymi wielkimi ciężarówkami. Tego typu atmosfera tu panuje. W Oklahoma City na przykład nie ma miejsca, poza centrum handlowym, do którego można pójść, żeby pochodzić pieszo wśród ludzi. Wszyscy jeżdżą wszędzie samochodami. Jeśli musisz się gdzieś dostać, wsiadasz za kółko.
Nawet nazwa waszego zespołu ma coś wspólnego z raczej nieciekawą historią amerykańskiego południa. Czy wspomniane hałdy to częsta rzecz w waszej okolicy?
To jest dokładne nawiązanie do stanu Oklahoma… Mogę się mylić – mogło to być tuż po pierwszej wojnie światowej, ale myślę, że działo się to już w trakcie drugiej – w miejscowości Picher w Oklahomie wydobywano ołów, aby produkować amunicję i pozostałości wydobycia uformowały takie właśnie hałdy [zwane po angielsku właśnie „chat piles”]. Składają się one z takiego jakby bardzo drobnego piasku i są bardzo toksyczne. Ostatecznie trzeba było ewakuować całe miasto, bo zostało uznane za zbyt toksyczne, aby tam żyć. W rezultacie mamy w Oklahomie miasto, które jest zupełnie opuszczone – może z wyjątkiem paru osób. Trochę jak w rejonie Czarnobyla – tam też żyje parę osób. Tak po prostu jest, ale większość ludzi się oczywiście wyniosła i zasadniczo nie możesz w ogóle tam pojechać. Nie wiem, czy takie rzeczy działy się tylko na południu. Niedaleko Buffalo w stanie Nowy Jork jest na przykład rejon zwany Love Canal, który ma podobną historię. Jest wiele miejsc na świecie, które człowiek uczynił toksycznymi i niezdatnymi do życia. Nie tylko w południowym USA.
Cała ta historia nie dotyczy ciebie, ani twojej rodziny, prawda?
Nie, nie pochodzę stamtąd. Dowiedziałem się o tym mieście po trzydziestce. Jest świetny dokument na ten temat – nazywa się chyba „The Creek Runs Red” i stworzył go Brad Beasley.
Wydaje mi się, choć mogę się mylić, że założenie noise rockowego zespół w Oklahoma City może być nieco trudniejsze niż np. w Los Angeles czy Nowym Jorku. To nie jest pierwszy zespół żadnego z was, więc czy przy tych pierwszych napotykaliście trudności?
Wiem o co ci chodzi i masz rację. Jest w Oklahoma City scena punkowa oraz scena indie rock / indie pop. Mamy w centrum szkołę muzyczną, która produkuje takie zespoły, co jest wspaniałe. Ale tak, noise rock… Z jednej strony, gdybyśmy byli w L.A., Nowym Jorku lub przede wszystkim Chicago lub Austin to mielibyśmy do dyspozycji pewnego rodzaju infrastrukturę i parę innych zespołów tego typu, z którymi moglibyśmy grać. Z drugiej strony – bycie jednym z niewielu zespołów tego typu w Oklahoma City – szczególnie kilka temu – czyni z nas wielką rybę w małym stawie. Wydaje mi się, że zagrało to na naszą korzyść, a poza tym jesteśmy tuż nad Texasem a Texas i Illinois to takie noise’owe stany. Wiesz, inne stany próbują sobie też przypisać ten tytuł, ale to w Texasie powstały takie zespoły jak Jesus Lizard, Scratch Acid czy Butthole Surfers. A teraz mają jeszcze Exhalants. Z kolei Big Black – chyba nasza największa inspiracja – oraz inne zespoły Albiniego, Touch And Go Records itd. pochodzą z Chicago. My jesteśmy niejako pomiędzy tymi dwoma stanami, więc jest to raczej dobre miejsce.
Ale słyszałem, że mieliście problemy z bookowaniem pierwszych koncertów jako Chat Pile.
Są takie miejsca w Oklahoma City, które powiedziały nam, że nie jesteśmy w ich stylu i żebyśmy więcej nie pytali o możliwość grania (śmiech). I są to miejsca, w których grałem z innymi zespołami, tak samo jak reszta chłopaków z Chat Pile. Ale tak – nie chcieli nas tam a teraz nagle chcą. Nigdy im tego nie zapomnę (śmiech). Odbijaliśmy się na początku od drzwi.
Ale jak sam wspomniałeś – teraz was chcą, bo bardzo szybko urośliście do rangi dużego zespołu, prawda? Wasze dwie EPki zyskały dużą popularność, Dallas Beltway to w sumie pełnoprawny hit. Jak się z tym czujesz?
To wspaniałe uczucie, bo wszyscy robimy muzykę od 20 lat. Wydaje się to bardzo stopniowe. Ale Chat Pile jako zespół jest bardzo młody i osiągnął praktycznie „dwudziestoletni sukces w ciągu jednej nocy”. Jest mniej więcej takie powiedzenie w języku angielskim. Wspaniałe uczucie. Kocham to, że ludzie słuchają naszej muzyki. Wydaje się to czasami dziwne. Wiesz, czasami randomowi ludzie zachowują się dziwnie lub piszą do nas online i pytają o jakieś dziwne rzeczy. Tego nie lubię i to sprawia, że czasami chciałbym, żeby nikt nas nigdy nie usłyszał. Ale generalnie jest super. Bardzo to lubię. Dobrze się bawię. Nie wiem, co więcej mogę dodać – jest mi z tym dobrze.
Zaczęliście w 2019, prawda?
Tak mi się wydaje.
Szybko wydaliście dwie EPki. Jak przebiega wasz proces twórczy? Wydaje się bardzo szybki, choć oczywiście przynosi wspaniałe rezultaty.
Cóż, dziękuję. Mieliśmy jeden rok, w którym praktycznie w ogóle nie graliśmy, oczywiście, a potem graliśmy przez chwilę w maskach, zanim szczepionki na COVID stały się ogólnodostępne. To wszystko trochę nas przyhamowało. Ale tak – kiedy dołączyłem, chłopaki grali razem od jakiegoś miesiąca. Stin [basista] i Griff [gitarzysta] mieli jakieś piosenki, które tworzyli samodzielnie. A kiedy się spotkali… Wydaje mi się, że Dallas Beltway było pierwszym utworem, który stworzyli razem. A co do reszty – wiem, że Griff sam napisał Face. Przy EPkach ja głównie improwizowałem, a przy albumie spędziłem nad tym trochę więcej czasu i myślę, że w niektórych kawałkach to słychać. Na This Dungeon Earth dużo śpiewałem na próbach, zanim zaczęliśmy nagrywać. W przypadku LP i duzej części drugiej EP muzyka była gotowa, a ja spędziłem z nią dużo czasu, wymyślając swoje partie.
Wspomniałeś inne wasze zespoły. Znaliście się przed Chat Pile? Czy wasze stare zespoły spotykały się na scenie?
Tak, ze Stinem i Cap’n Ronem [perkusja] byliśmy przyjaciółmi. Chłopaki są braćmi i znam ich od… Poczekaj, mam 37 lat… Czyli znam ich od jakichś 18. Od czasu, gdy wprowadziłem się do Oklahoma City. Próbowaliśmy tworzyć coś razem, ale nigdy nic z tego nie wyszło. Ale teraz to jest odpowiednia formuła. Z kolei Griffa nie znałem do 2017, może 2018 roku. To świeża znajomość.
Po wydaniu dwóch EP zaczęła się pandemia i – jak wspomniałeś – musieliście przystopować. Czy zmotywowało was to do tworzenia LP czy raczej utrudniało sprawy?
Nie utrudniało. Wiesz, my nigdy nie mieliśmy być zespołem, który będzie często jeździł w trasy. To znaczy, lubię grać koncerty, ale wszyscy jesteśmy już trochę starsi, mamy zwykłe prace i zajęcia na pełen czas, więc kwestia tras nie była ważna ani dla mnie, ani wydaje mi się, że dla żadnego z chłopaków. Nie jest to coś, czego odczuwam głód. Więc w trakcie pandemii… Wiesz, część ludzi praktycznie oszalała ze względu na to, że nie mogła występować. Ja tego nie odczułem. Myślę nawet, że pandemia nam pomogła, bo ludzie siedzieli na tyłkach i mieli czas, żeby odkryć nasz zespół. A my powolutku wróciliśmy na dobre tory i cały ten czas na stworzenie albumu bardzo nam pomógł. Wydaje mi się, że tak powinno być. Aczkolwiek jeśli bardzo chcesz się wybić na tym rynku, to musisz twardo cisnąć. Nam jednak zrobiło to bardzo dobrze, bo mogliśmy zrobić tę płytę na totalnym luzie. Zrobiliśmy to bo chcieliśmy i sprawiało nam to radość. Pojawił się też wydawca. Nie spodziewaliśmy się żadnej kasy czy labelu, który chciałby nas wydać, ale jak się pojawili to zdecydowaliśmy się zrobić tę płytę na spokojnie. Myślę, że to jest klucz – robić to na spokojnie i dla zabawy. Bo jeśli zacznie to mocno wpływać na nasze prywatne życia to będziemy musieli zrezygnować z Chat Pile. A przecież wszyscy to lubimy.
Czyli nie ma planów na jakąś wielką trasę?
Nie, raczej nie. Może kiedyś, mam nadzieję, dotrzemy wszędzie, gdzie nam się w tej chwili nie uda, ale na ten moment czuję, że jeśli mielibyśmy – na przykład – zagrać w Nowym Jorku w październiku to zachęcam do przyjścia, bo to może być ostatni raz, jak tam zagramy. Może nie, ale nie jestem tego pewny. Kto wie? Kto tak naprawdę wie, co kryje przyszłość dla kogokolwiek, a co dopiero dla mojego małego zespołu. Ale mam nadzieję, że wpadniemy do Europy chociaż raz. To byłoby idealne. No i nawet nie byliśmy jeszcze na żadnym wybrzeżu naszego kraju, więc mamy coś jeszcze do zrobienia.
Wspomniałeś label – The Flenser. Miałem już wywiady z ludźmi, którzy tam wydają i zawsze mówią o tej wytwórni w ciepłych słowach. Jaka jest twoja opinia na ten temat?
Kocham to. Wiesz, to jest mały label prowadzony przez kilka osób, dzięki czemu znam wszystkich. Nasz basista – Stin – zajmuje się biznesową stroną zespołu, więc to głównie on rozmawia z Jonathanem – szefem The Flenser. Ja mniej, ale czuję się super. Kocham Planning For Burial, Have A Nice Life, Midwife, Succumb… jest tam wielu wspaniałych artystów, więc to zaszczyt dla nas, że możemy być wśród nich. Póki co, są dla nas bardzo mili. To znaczy, chyba przynosimy im jakieś korzyści, więc w zasadzie powinienem oczekiwać, że będą w porządku, ale to po prostu dobrzy ludzie. Np. Brian Manning – super koleś. Próbowałem dostać się do labelu przez 20 lat i nagle to label przyszedł sam do nas. To bardzo miłe. No i to bardzo w porządku label, więc jest to dla nas jak błogosławieństwo.
Skoro nie ma w planach trasy to co teraz czeka Chat Pile?
Mogę powiedzieć, że pracujemy nad splitem z zaprzyjaźnionym zespołem Nerver z Kansas City. Słuchałeś ich? Ich nowa płyta – Cash – jest wspaniała. Zrobimy sobie po dwie piosenki. Mamy też inny split w planach – z innym zespołem – a następnie zabierzemy się pewnie za LP2. Nad tym też będziemy pracować.
Super.
O, i wyjdzie chyba też nasza ścieżka dźwiękowa. Nie wiem. Jesteśmy na to gotowi, ale zobaczymy.
Wspomniałeś splity. Macie już jeden na koncie – z Portrayal of Guilt. Czy praca nad tego typu wydawnictwami różni się od regularnych płyt? Inspirujecie się nawzajem?
Tak, to znaczy ten nowy – z Nerver – robimy tradycyjnie – tak jakbyśmy nagrywali piosenki na płytę lub EP, ale z Portrayal of Guilt było trochę dziwniej, bo oni są z Austin, a my – jak już wiesz – z Oklahomy. W środku drogi między naszymi miastami jest Denton w stanie Texas, a oni nagrywają tam dużo z takim jednym gościem. Pojechaliśmy do niego w dwa zespoły, spędziliśmy cały dzień u niego w domu i nagraliśmy dwie piosenki. Było to trochę inne i dziwne. No i my nagrywaliśmy ostatni, a ja to już w ogóle na samym końcu, a nie miałem samochodu, więc musiałem tam siedzieć przez bite 8 godzin. Ale tak, to była niezła zabawa. No i w dodatku śpiewam chórki w ich kawałku, a ich wokalista – Matt – w naszym. Trochę jesteśmy schowani w miksie, ale fajnie było to zrobić.
Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!
Chat Pile zagrają na Roadburn Festival 2023: