Kochamy podsumowania. Dlatego mamy dla Was pierwsze podsumowanie tego roku. A raczej – oczywiście – pierwszego kwartału. Jeśli dopiero skończyliście nadrabiać albumy z 2021, to musicie wiedzieć, że od stycznia do marca wyszło bardzo, bardzo dużo dobrych płyt. Wybraliśmy dla Was crème de la crème, od którego powinniście zacząć swoją przygodę z muzyką ZOZZ.

DITZ – The Great Regression / post-punk

Post-punkowy, głośny, surowy – te przymiotniki najlepiej oddają intencje debiutanckiego albumu zespołu z Brighton. Pierwsze szkice płyty powstały już w 2015 roku, ale, jak to w życiu bywa, liczne zmiany składu i globalna pandemia spowolniły nagrywki. Na szczęście wyraźny bas i brytyjski akcent nigdy nie wychodzą z mody. A tak serio: DITZ to zespół, który można spokojnie można zaszufladkować razem z Gilla Band czy Foals. Do tego warto dodać, że to ulubieńcy Steve’a Lamacq i Joe z IDLES. (Agata)

A Place To Bury Strangers – See Through You / noise rock

Wspaniały album. Odświeżony skład APTBS o wspaniałą perkusistkę Sandrę Fedowitz i jej męża na basie (który w APTBS już bywał) brzmi tak, jak powinien: melodyjnie i bardzo głośno. To już szósta płyta tego nowojorskiego zespołu, który z wydawnictwa na wydawnictwo doskonali swoje rzemiosło w połączeniu brudnego post-punka i przesterowanych gitar. Sekcja rytmiczna jak zwykle robi wrażenie swoją precyzyjnością, a hałas jest kontrolowany, co na albumie jest ogromnym plusem i całość nie męczy, ale nie myślcie, że APTBS złagodniało. Na ostatnich koncertach w Polsce udowodnili, że wciąż są mistrzami w wytwarzaniu ściany dźwięku.  (Agata)

Boy Harsher – The Runner / coldwave

Album-soundtrack nagrany do filmu, który sami wyreżyserowali. Krótkometrażowy horror wypełniony jest występami gościnnymi znajomych ze sceny – między innymi King Woman czy Kontravoid. O ile sam obraz nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, to soundtrack został ze mną na dłużej. Muzyka broni się niezależnie od obrazu. Na płycie znajdziemy esencję Boy Harsher – hiciarskie kompozycje oparte na syntezatorach i automatycznej perkusji, które może trochę bardziej niż zazwyczaj okraszone są ejtisowym klimatem. Mam wrażenie, że Boy Harsher osiągnęli już ten poziom grania, w którym dokonują bezbłędne decyzje. Obym miała rację! (Agata)

Kittin, The Hacker – Third / electroclash

Niektóre współprace po prostu nie mogą się nie udać. To, co do tej pory stworzyli wspólnie Miss Kittin i The Hacker, przeszło do legendy sceny electro. W ich produkcji jest coś, czego nie udaje się nikomu powtórzyć – idealne połączenie mrocznych beatów z leniwym, tanecznym vibem. Do tego niepodrabialny, senny i zblazowany głos Caroline Hervé. Minęło trzynaście lat od ich ostatniej wspólnej płyty i sam electroclash został przykryty grubą warstwą kurzu. Może to właśnie faktor nostalgiczny tak dobrze tutaj działa – Third nie odkrywa przed nami niczego nowego, mimo wszystko rodzice gatunku udowadniają, że wciąż jest znaczący. (Agata)

Author&Punisher – Krüller / industrial, shoegaze

Okazuje się, że Tristan potrafi śpiewać, i to całkiem nieźle! Krüller to mała rewolucja w świecie Author&Punisher. Utwory zostały urozmaicone o gitarę elektryczną i więcej elektroniki, przez co brzmią teraz jeszcze ciężej, ale z shoegaze’ową głębią. Maszyny dalej grają tutaj główną rolę, ale dzięki innym przeszkadzajkom całość tworzy piękny, soniczny krajobraz. Apokaliptyczny oczywiście – nie zapominajmy, z kim mamy do czynienia. Biorąc pod uwagę poprzednie dokonania A&P, decyzje podjęte na Krüller mogły się wydawać dosyć ryzykowne, ale już teraz, dwa miesiące od premiery, to najlepiej sprzedający się album artysty. Tutaj możecie przeczytać wywiad z Tristanem. (Agata)

Deserta - Every Moment, Everything You Need / dream pop

Większość czytających ten artykuł jest już raczej osłuchanych z ostatnimi wydawnictwami Beach House. Deserta to równie piękny dream pop/shoegaze, jednak bez tak dobrego PR. Drugi album Matthew Dotty’ego to zrodzony w pandemicznych bólach, gorzki komentarz do stanu świata w tych trudnych czasach. A gość wie, o czym mówi – jest pracownikiem służby zdrowia. Pomimo pracy po 13 godzin dziennie, Dotty starał się pisać i nagrywać przynajmniej godzinę każdego dnia. Pomogli mu w tym: James McAlister (Sufjan Stevens, The National), który zagrał na perkusji, Dave Fridmann (Tame Impala, Mogwai, Interpol), który tę płytę zmiksował i Chris Coady (Beach House, Slowdive), producent. (Agata)

Cloakroom - Dissolution Wave / shoegaze

Trudno nie porównywać tego zespołu do znacznie bardziej znanego Nothing. Tym bardziej, że lider Cloakroom – Doyle Martin jest od ostatniej płyty także członkiem tamtego zespołu. „Dissolution Wave” w dużej mierze brzmi tak, jak można w związku z tym oczekiwać, ale więcej tu przestrzeni także na nieco spokojniejsze, mniej zgruzowane granie. Z drugiej strony – tam gdzie Cloakroom dociąża brzmienie, ociera się już wręcz o sludge. „Dissolution Wave” jest przy okazji concept albumem opowiadającym o kosmicznym górniku pracującym na asteroidzie, który po pracy pisze swoje piosenki. I ten kosmiczny klimat też tu czuć. (Krzysiek)

Big Thief - Dragon New Warm Mountain I Believe in You // indie folk

Liderka Big Thief – Adrianne Lenker – wspomniała w wywiadach towarzyszących tej płycie, że jej zespół w końcu nauczył się dobrze bawić tworząc muzykę. I zdecydowanie bardzo dobrze to słychać. Choć Big Thief mają już na koncie całkiem sporo albumów, to ten otwiera przed nimi zupełnie drogi, poszerza paletę możliwości i często bardzo dobrze zaskakuje, przechodząc płynnie między alt-country a całkiem dynamicznym indie rockiem. Oby bawili się tak dobrze jeszcze długo! (Krzysiek)

Widowspeak - The Jacket // indie pop

Choć ten nowojorski duet nie jest nowym zespołem, to zdecydowanie póki co jest moim odkryciem tego roku. Na swojej szóstej płycie kreują oni przepiękny, ciepły, ale też bardzo melancholijny klimat. Na szczególną uwagę zasługuje bardzo przyjemny i angażujący wokal Molly Hamilton, choć cała reszta wcale jakoś bardzo nie odstaje. Polecam zanurzyć się w całości. (Krzysiek)

Animal Collective - Time Skiffs // neo-psychodelia

 

Gdy wyszła ta płyta, to sami nawet robiliśmy sobie jaja, że szok, że ten zespół jeszcze istnieje. A tu okazuje się, że ma się bardzo dobrze i brzmi jednocześnie tak, jak nas do tego przyzwyczaił i bardzo świeżo. Kompozycje zawarte na tej płycie aż skrzą się od milionów pomysłów i różnych motywów, które co chwilę się zmieniają. Tajemnicą Animal Collective jest jednak to, że taki budowanie kawałków zupełnie nie męczy, a wręcz wciąga. Nie jest to może instant classic na miarę „Merriweather Post Pavilion”, ale moim zdaniem bardzo mu blisko. (Krzysiek)

Black Country, New Road - Ants From Up There // art rock

Strasznie mi przykro, jak potoczyły się losy tego zespołu przy wydawaniu tej płyty. Bo tym razem udało im się – w przeciwieństwie do debiutu – dorównać do hype’u, który zbudowali kilka lat temu. Na „Ants From Up There” BC,NR osiągnęli mistrzostwo w budowaniu atmosfery i fenomenalnych opowieści, a przy tym muzycznie ewoluowali w stronę naprawdę dobrych piosenek, a nie tylko udawania Slinta z sekcją smyczkową. Ta płyta ma szansę stać się klasykiem naszych czasów. Szkoda, że nie usłyszymy jej już na żywo. (Krzysiek)

Naszą playlistę z największymi hitami tego roku znajdziecie tutaj: