Fot. Rafał Wojczal

Kochają Beatlesów, swoją wrażliwością dzielą się z fanami na całym świecie, są dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Czego chcieć więcej? Za granicą nazwę kwartetu z Gdańska odmienia się przez wszystkie przypadki od dobrych paru lat – w szóstym programie radia BBC, na łamach Pitchforka czy w audycjach Henry’ego Rollinsa z Black Flag. Nie uważają się jednak za rockmanów, nie narzekają też z powodu mniejszej rozpoznawalności w kraju. Z okazji premiery szóstego albumu Trupy Trupa – B Flat A – o samej płycie oraz demokracji w zespole udało mi się porozmawiać z Grzegorzem Kwiatkowskim, jednym z dwóch wokalistów formacji. W trakcie spotkania na Zoomie pogadaliśmy też o jego mrocznej poezji, kulturze muzycznej w Polsce, a także o (ostatnich) kontrowersjach wokół polityki Spotify.

Wasza nowa płyta bardzo mi się podoba – jest tam dużo rzeczy, które lubię i uważam trochę za moje, aczkolwiek myślałem, że materiał będzie bardziej mroczny. Zauważyłem jednak, że utrzymaliście na płycie tę proporcję, z której jesteście znani – były tam sekcje trochę lżejsze, spokojniejsze, nawet jeśli psychodeliczne. Chciałem cię zapytać – czy myśleliście od razu, że będziecie utrzymywać balans pomiędzy tymi elementami czy może płyta miała wyglądać trochę inaczej, a przez to, w jakich czasach była ona robiona, pomyśleliście, że te lżejsze elementy – ta nadzieja – jest nam bardziej potrzebna?
Na pewno jest to bardziej mroczna płyta niż dwie poprzednie, podobna mrokiem do płyty Headache z 2015. Sęk w tym, że te jaśniejsze rzeczy niekoniecznie muszą dawać nadzieję – Uniforms, pomimo tego, że jest jaśniejszą piosenką, pod koniec i tak zrzuca człowieka w ciemność. Bardzo lubię takie paradoksalne zagrania i operowanie różnymi nastrojami po to, żeby były jakieś wolty, kontry i potem finalnie to wszystko schodziło w dół. Interpretacja to indywidualna kwestia – np. redaktor Rolling Stone’a odczytuje to optymistycznie, ja być może również. Generalnie uważam, że ciemna sztuka, literatura i muzyka niekoniecznie muszą prowadzić do pesymizmu, nihilizmu i mroku, ale mogą stanowić pewien punkt odbicia się ku czemuś pozytywnemu. Przynajmniej w takim stanie życia jestem i tak to interpretuję. 

Nagraliśmy ogromną liczbę piosenek, aż 25, nigdy nam się to nie zdarzyło. Mieliśmy więc ogromną swobodę w doborze finalnej jedenastki i jesteśmy z tego zadowoleni. Ułożyliśmy sobie taką narrację, jaką chcieliśmy, aczkolwiek najważniejsza nie jest sama narracja, a piosenki. Ja sobie to interpretuję jako proces dezintegracji osobowości, ale wcale nie musi o to chodzić. My w zespole głęboko wierzymy w siłę piosenek samych w sobie. Naszym głównym celem jest zawsze komponowanie i nagrywanie dobrych piosenek – to jest naczelna idea, a potem słuchacz może to różnie interpretować. Nigdy nie byliśmy zakładnikami ideologii.

Od kiedy tak naprawdę zaczęliście pracować nad krążkiem i jak pandemia wpłynęła na tryb waszej pracy?
Paradoksalnie dobrze, bo anulowano z wiadomych powodów trasy koncertowe, więc byliśmy w swoim studiu w Gdańsku i mieliśmy rekordową ilość czasu, żeby komponować i nagrywać. Aczkolwiek my bezustannie komponujemy, na każdej próbie robimy nowe piosenki – tych prób mamy łącznie 8 godzin w tygodniu, więc nie jest ich mało. W zespole mamy różne opinie na każdy temat, ale wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni z płyty Headache i wydawało nam się, że nigdy nie uda nam się nagrać czegoś podobnego. Ale chyba nam się to udało – B Flat A ma podobnie ciemny, zasysający klimat. To jest na pewno efekt pandemii i pewnego rodzaju strachu, paranoi i tego, że nikt nie wiedział co będzie dalej i dużo ludzi żyło z tygodnia na tydzień. Na taką mroczną psychodelię te tragiczne wydarzenia miały paradoksalnie kreatywny wpływ.             

Chciałem zapytać cię o główne tematy B Flat A. Wasz drugi singiel, Uniforms, Rolling Stone zinterpretował jako apel o bardziej humanistyczne podejście do drugiego człowieka,  mi jednak skojarzył się z przekazem o antyestablishmentowym charakterze. Ty z kolei opisałeś go jako sytuację uwięzionej w pewnym procesie jednostki, co w świetny sposób ukazuje jego teledysk. Zastanawiałem się, na ile staracie się przekazać pewne prawdy i dylematy dotyczące poszczególnych, zmyślonych postaci, a na ile diagnozujecie społeczeństwo i czasy, w których żyjemy.
Rolling Stone zrobił taką interpretację, ale np. The Quietus powiedział, że Uniforms jest paradoksalnie bardziej w klimacie Michaela Haneke i finalnie jest to coś groźnego i kryjącego w sobie jakiś mrok. Mnie cieszą takie interpretacje, jestem na nie otwarty – jestem jak gąbka, która przyjmuje różne rzeczy i stara się w nie przez chwilę wierzyć. Redaktor Rolling Stone’a czytał ten kawałek przez pryzmat mojej książki amerykańskiej i mojej poezji, która paradoksalnie prowadzi niektórych czytelników do czegoś w rodzaju ewentualnego moralnego przebudzenia. Szczerze mówiąc, sam mam podobnie, kiedy czytam różne rzeczy. Ale na Trupę Trupa składają się cztery osoby – ja nie jestem liderem ani frontmanem. Każdy z nas ma równy wpływ na wszystko. Jako grupa nigdy nie dawaliśmy diagnoz społecznych i nie nawiązywaliśmy do niczego wprost – zawsze interpretacja była dowolna. Ja rzeczywiście mam od zespołu zielone światło do tego, żeby mówić o swojej interpretacji, ale zawsze ja jako ja. 

Ciężko mi mówić o czasach, w których żyjemy – na pewno mogę mówić o tym pod kątem niepokojącego rozwoju nienawiści, która tak rozprzestrzeniła się w pandemii za pomocą social mediów i Internetu. Czytam tę płytę jako ktoś, kto żyje w jakimś stanie paranoi – w pierwszej piosence, Moving, śpiewam zresztą searching, moving, dying, moving, ale już w drugiej zwrotce not searching, not moving, not dying. Potem tekst coraz bardziej się zapętla. Podobnie to wygląda w Uniforms, aż w końcu w B Flat A następuje zupełny rozkład języka, wszystko powoli przestaje mieć sens i struktura rzeczywistości po prostu rozpada się na naszych oczach. To jest jednak moja interpretacja, a każdy może to czytać tak, jak chce. Wydaje mi się, że w tym tkwi wartość sztuki. Służy do tego, żeby wziąć ją do i dla siebie i zrobić z nią to, co się chce. Wziąć coś na swój użytek i opowiedzieć swoją własną historię, np. za pomocą płyty Trupy Trupa. To jest moim zdaniem taki ideał, bardzo mi się podoba taka rola sztuki.

Pozwól, że zapytam o warstwę muzyczną i wasze inspiracje. Od pierwszych sekund wasz pierwszy singiel, Twitch, skojarzył mi się z noise’owymi eksperymentami Daughters – ich styl, podobnie do post-hardcore’owych i post-punkowych grup jak Unwound czy Slint, w moim odczuciu na projekcie przewija się co chwila (aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie wiele zespołów nie chciałoby być teraz porównywanych do tej pierwszej kapeli). Z kolei wokal na wspomnianym już Uniforms, pomimo porównywania waszej psychodelii do Beatlesów, młodszym słuchaczom może przypominać zarówno surf rock spod znaku Wavves, jak i Tame Impalę. O ile każdy słyszy raczej to co chce, czy zastanawialiście się nad tym, z czym skojarzy się odbiorcom materiał prezentowany na płycie? Czy utożsamilibyście się z którąś z wymienionych grup albo czy byłbyś w stanie przytoczyć jakieś inne inspiracje?

W zespole jesteśmy czterema różnymi osobami, które słuchają innych rzeczy. Wokalistów i autorów tekstów w Trupie Trupa jest dwóch – jestem ja i Wojtek Juchniewicz. Ja słucham w 95% muzyki klasycznej – to jest dla mnie najistotniejsze – plus takich klasyków jak Beatlesi, The Velvet Underground, solowy Syd Barrett czy Fugazi. Wojtek jest z zupełnie innej linii – dla niego Fugazi, Nomeansno czy Sonic Youth to kluczowe rzeczy w życiu. Wszystkich nas łączy w pewnym sensie miłość do Beatlesów i The Velvet Underground, ale potem nasze drogi się rozjeżdżają – np. Rafał Wojczal bardzo lubi Elliotta Smitha. Słuchamy też nowych rzeczy, ale – wiem, że to zabrzmi okropnie – w ciągu ostatnich 20 lat nie słyszałem lepszego zespołu niż Fugazi. Jestem otwarty na taki zespół, ale nie słyszałem czegoś tak dobrego. Wydaje mi się, że generalnie w Trupie Trupa nie wierzymy w takie udowadnianie progresu w sztuce, że jest coraz lepiej, inaczej itd. Część z nas bardzo lubi Tame Impala, to świetny zespół, ale brzmi jak tribute band do Magical Mystery Tour i takich harrisonowskich, psychodelicznych, wolnych propozycji. Zresztą oni grają covery tych piosenek, więc ewidentnie nie jest to zbieg okoliczności. 

Nam generalnie wszystko wychodzi przez przypadek i nie planujemy nic. Mamy tak różną paletę zespołów oraz inspiracji i jesteśmy przy tym tak nieskalkulowani na rynek i trafienie w słuchacza, że wychodzą nam takie dziwolągi. Pamiętam, że był kiedyś taki wywiad z Filipem Lechem dla Culture.pl, który potem przetłumaczono na angielski i tam padło takie ładne sformułowanie – glitch in the system. Wydaje mi się, że Trupa Trupa jest takim błędem – to zespół, który tak naprawdę nie jest oddany rock&rollowi. Gdzie każdy słucha innych rzeczy. Jeden jest poetą, drugi malarzem, trzeci grafikiem, a czwarty fotoreporterem. To grupa ludzi, którzy mają różne poglądy, nie mają ciśnienia na karierę czy podbój świata i nie wierzą w ogóle w takie rzeczy. Ważny jest też producent Michał Kupicz, który realizuje nam płyty od czasów Headache i, z tego co wiem, nie lubi w ogóle muzyki rock&rollowej. Rzeczy, które robimy, są po prostu wypadkową pewnego nieporozumienia – czym jest ono większe, tym wychodzi dla nas lepiej. Tak samo z koncertami – im gorsza atmosfera, tym lepsze wychodzą. Trupa Trupa polega chyba trochę na tym, że wybieramy nieoczywiste rozwiązania, kiedy znajdujemy się w tarapatach. Wydaje mi się, że jesteśmy takim zespołem, z którym nie wiadomo co zrobić – coś się w prawie każdej piosence nie zgadza. Jest to, moim zdaniem, największa wartość zespołu.

Czy masz jakiś ulubiony kawałek na płycie? Historię, która jest szczególnie bliska twojemu sercu?
Uwielbiam piosenkę B Flat A, ale też bardzo lubię Uniforms, dlatego że długo się o nią biłem. Moi koledzy byli co do niej sceptyczni i uważali, że tekst jest kompletnie bez sensu. Więc tłumaczyłem im – tak, tak, właśnie to jest bez sensu i błagam, błagam, idźmy w to. Widzę teraz, że zmienili zdanie. Jestem z niej dumny, bo trochę przywodzi na myśl taką stylistykę połamanych Beach Boysów oraz post-punkowych Beatlesów. To coś takiego, co nie miało prawa się wydarzyć, bo te melodie są na tyle ładne, że wiele z zespołów i producentów chciałoby je doprodukować i wykorzystać ich potencjał. A tam się prawie nic nie dzieje, ona jest tylko lekko muśnięta i po dwóch minutach wszystko się zapętla i nagle urywa. Bardzo lubię takie rzeczy w sztuce – szkicowe, delikatne zarysowania, nie jestem fanem dużych, doprodukowanych kompozycji. Generalnie lubię taki kierunek absurdu i docierania do granic języka, ale nie przepadam za kabaretem, tanią żartobliwością. Zawsze jak się robi takie kawałki to istnieje pewne ryzyko stania się tym, kim nie chce się być, bo zbliżasz się do jakiejś linii klaunady. Wydaje mi się jednak, że jej nie przekraczamy. Mieliśmy kilka takich piosenek, z którymi nie wiadomo trochę co zrobić, i z nich jestem chyba najbardziej zadowolony.

W jaki sposób, twoim zdaniem, B Flat A różni się od poprzednich albumów? Czy jest na nim coś, czego nie mieliście okazji powiedzieć przy okazji poprzednich projektów?
Generalnie jesteśmy zadowoleni z każdej płyty i dlatego ją wydajemy. Sztuka jest dla nas pełną wolnością twórczą. Co ważne, mamy model demokratyczny i to też jest taki glitch in the system, bo demokracje praktycznie nie występują w zespołach i jest to struktura nie do utrzymania. Oczywiście wygląda to ciężko – na tym właśnie polega demokracja, że jest to system równościowo-odpowiedzialnościowy i prawie wszystko jest przegłosowywane. Ale u nas nie byłoby mowy o innym rozwiązaniu, bo jesteśmy czterema różnymi ludźmi i nikt by się nie zgodził na to, żeby ktoś był liderem. To są ciężkie tematy – same piosenki na ogół bardzo łatwo powstają, w kilka minut – ale potem, kiedy dochodzimy do etapu aranżacji i rozwiązywania szczegółów, to naprawdę mamy duży problem, bo każdy widzi to inaczej. Na szczęście Michał, którego uważamy za piątego członka zespołu, przychodzi i nam z tą wizją pomaga. 

Dla nas piękne jest to, że w ogóle istniejemy. Piękne jest też to, że jest miejsce na taki dziwny zespół złożony ze zwykłych ludzi, który ani nie jest głęboką alternatywą, ani nie jest czymś innym – jesteśmy czymś pomiędzy, bo z jednej strony nasza muzyka jest wręcz catchy, a czasami jest monotonna. Jesteśmy zadowoleni z tego, że mamy szansę nagrywać z Michałem, mamy super wytwórnię i możemy jeździć po świecie. Kolejna płyta jest dla nas na pewno dużym sukcesem, że to my ją zrobiliśmy i udało się to zrobić w atmosferze przyjaźni, że dalej jesteśmy przyjaciółmi, dla których najważniejsza jest muzyka. Nie żyjemy w micie rock&rolla – próbujemy robić jak najlepsze piosenki i bardzo wierzymy w ich siłę. W pewnym sensie jesteśmy nie do zniszczenia, bo nie mamy wielkich ambicji – naszą ambicją jest to, żeby przychodzić do sali prób i nagrywać. Póki to jest możliwe, to wszystko jest ok.   

Przyrównujecie Trupę Trupa do roli medium, które służy przekazywaniu ważnych społecznie zagadnień, w tym bardzo trudnych tematów okrucieństwa i ludobójstwa. Czy nie boicie się, że wasza działalność zostanie przykryta przez ciężką, melancholijną formę? Że słuchacz – bez przyjrzenia się tekstom piosenek czy twojej działalności – źle ją zinterpretuje? 
W ogóle się tego nie boimy i jesteśmy za absolutną dowolnością interpretacji. Byłbym wręcz smutny, gdyby Trupa Trupa była rozumiana tylko przez pryzmat mojej twórczości oraz tematów walki z mrokiem i nienawiścią. Wydaje mi się, że byłoby to trochę krzywdzące dla innych sposobów odczytywania naszej muzyki. Akurat my w zespole boimy się ideologizacji, nie wierzymy politykom – mamy ostrożne podejście do bliźniego i nie chcielibyśmy być pionkami w czyjejś grze. Gdybyśmy mieli jedną interpretacyjną opcję, byłoby to dla nas zbyt ograniczające, bo wierzymy w moc sztuki, która jest platformą wolności ekspresji. Nie chcielibyśmy, żeby ten zespół był czytany tylko przez post-rocka, Fugazi, Sonic Youth, BBC Radio 6, albo tylko przez pryzmat tego, że często gramy za granicą i mamy tam super recenzje. Ale wydaje mi się, że to nam nie grozi, bo coraz więcej ludzi słucha muzyki po prostu, zupełnie bez wczytywania się w szczegóły, a nawet słuchania tekstów. 

W muzyce najważniejsza jest muzyka, a w poezji poezja – taką samą zasadę wyznaję w przypadku własnych wierszy, nawet jeśli mogą posłużyć za ważny głos w temacie polityki historycznej. Oczywiście, sztuka może pomagać w interpretacji rzeczywistości, wierzę w taką siłę protestu. Ale czasami jest tak, że pewne tematy są większe i cięższe niż sama struktura sztuki, która nie potrafi ich udźwignąć. Nie chcę powiedzieć, że nam się to udało, jesteśmy otwarci na krytykę, ale na pewno wystrzegamy się tego, żebyśmy byli zakładnikami ideologii.

Wspomniałeś o systemie podejmowania decyzji w waszym zespole, dlatego chciałem spytać – czy mógłbyś przytoczyć jakąś kryzysową sytuację z okresu pracy nad albumem? Jakąś najbardziej burzliwą kłótnię, kiedy wszyscy o coś się “pożarliście”?
Generalnie nie ma opcji “pożarcia się” – to  byłaby nasza przegrana. Raczej jest tak, że każdy żyje w stanie wolności. Większość rzeczy, które robimy, powstają w moment i wszyscy jesteśmy z nich zadowoleni. Potem pojawiają się rozmowy o mikroszczegółach, które na ogół widzimy inaczej i tutaj są jakieś napięcia. Każdy stara się być bardzo delikatny wobec siebie i jednocześnie próbuje lobbować swoją wizję, ale pewnie to bardziej chęć nieurażenia kogoś buduje to napięcie, a nie odwrotnie.To ciężka sztuka w zespole, gdzie nie ma lidera. Jesteśmy taką normalną rodziną. Czasami widzimy rzeczy na tyle inaczej, że ciężko nam się spotkać w połowie drogi, więc to kwestia otwartego serca i otwartej głowy. To są nasze codzienne problemy – jak ze sobą być, będąc różnymi ludźmi. Kluczową rolę odgrywa Michał, bo jego miłość i dobro są w stanie absolutnie zniwelować cały stres oraz napięcia między nami. All we need is love – wiem, że to brzmi banalnie, ale naprawdę w to wierzę.

Na Zachodzie, jako o polskim alternatywnym zespole, napisano o was prawie wszędzie. Jeździliście też w trasy, występowaliście na festiwalach i w znanych programach. A w Polsce słuchają was chyba wciąż w dużej mierze ludzie mocno wkręceni w krajową alternatywę i raczej nie przebiliście się przez ten niezależny sufit do mainstreamu. Wiem też, że dopiero od zeszłej płyty wydaje  was u nas Antena Krzyku. Jak myślisz, z czego wynika ten rozstrzał w odbiorcach? Wydawało mi się, że może chodzi tu o pewną kulturę muzyczną, ale może widzisz to inaczej?
Tak, myślę, że chodzi o to i o nic więcej. W Polsce liczba słuchaczy takiej muzyki jest ograniczona i nie mamy z tym żadnego problemu. Po prostu chodzi o pewną tradycję słuchania muzyki, np. edukację muzyczną czy to, że lecimy pięć razy częściej w BBC, a nie w polskim radiu. Do nich to bardziej przemawia i wiedzą z czym to jeść, bo czy w Polsce istnieje tradycja słuchania muzyki psychodelicznej? Raczej nie, dopiero takie rzeczy jak Tame Impala trochę wyważyły drzwi, ale generalnie jak ktoś słucha Pink Floyd to nie słucha Syda Barretta, tylko całego Pink Floyd. Oczywiście, w Polsce jest mnóstwo fanów muzyki alternatywnej, ale mówiąc mnóstwo, mam wrażenie, że jest to maksymalnie grupa 10 tys. fanów w całym kraju. Nie ma co się obrażać z tego powodu. 

My nigdy nie wydawaliśmy płyt pod jakiś sukces albo tekstów angielskich pod słuchacza angielskiego. Datuję zespół na 2015 –  do tego roku wypuszczaliśmy płyty, ale nie mieliśmy producenta, i o ile z piosenek byliśmy zadowoleni, to z produkcji w ogóle. Headache wydaliśmy w Wielkiej Brytanii w Blue Tapes nie dlatego, że mieliśmy ciśnienie na jakąkolwiek karierę, tylko w Polsce żadna wytwórnia nie była tym zainteresowana. Potem były nagle świetne recenzje i zaczęło się jakieś większe zainteresowanie. Przypadek sprawił, że mamy mikrogrupy fanowskie na całym świecie, we Francji, Wielkiej Brytanii, Holandii, Ameryce. Stworzyliśmy sobie rodzinę na własnych zasadach i bardzo nas to cieszy. Aczkolwiek czytanie naszej muzyki tak nie niszowo i alternatywnie jest na świecie oczywiste – w Polsce rzeczywiście kojarzymy się z alternatywą, a na świecie to jest po prostu muzyka. Szef Rolling Stone’a napisał o nas artykuł w głównym wydaniu magazynu nie dlatego, że jesteśmy zespołem z Gdańska i robimy nie wiadomo co, ale dlatego, że jest zachwycony naszym materiałem i pisze o tym, co mu się podoba. To takie proste, a u nas rzeczywiście wydaje się trudniejsze. 

Myślę, że Polska ma ogromny problem ze swoją historią i z tym, że jesteśmy takim straumatyzowanym krajem, który jest trochę na polu bitewnym pomiędzy Rosją a Niemcami. O ile parę lat temu ktoś mógłby powiedzieć, że mówię bzdury, to jednak sytuacja z Ukrainą i Rosją pokazuje, że jest inaczej – krwiożercza natura ludzka dalej jest niestety taka sama. U nas jest ciężki klimat, a szacunek do innych i otwartość to jakaś rzadkość, ludzie sobie też bardzo zazdroszczą i są nienawistni. My zawsze robiliśmy swoje, nigdy nie oglądając się na innych. Po prostu robimy muzykę i pewnie całe szczęście, że nikt nie chciał nas wydać w Polsce w 2015, bo nie żałujemy tej drogi pełnej podróży i przyjaźni. Idziemy do przodu, nie jesteśmy załamani, a tak naprawdę z płyty na płytę jesteśmy coraz bardziej zadowoleni z tego, że budujemy sobie jakiś mikroświat na własnych zasadach.

Zapewne słyszałeś o najnowszej aferze wokół serwisu Spotify oraz o decyzji niektórych artystów i zespołów o usunięciu swojego katalogu z platformy. Co myślisz o tej akcji zapoczątkowanej przez Neila Younga? Jak wy odnajdujecie się w sytuacji i czy macie jakąś receptę na to, jak lawirować w świecie streamingów?
Jestem po stronie Neila Younga, zresztą uwielbiam jego muzykę. Myślę, że jego bohaterski czyn wpłynie na nieodpowiedzialną politykę Spotify i za pół roku, pewnie szybciej, te zasady się zmienią. W pewnym sensie wygra tę batalię, tym samym oczyszczając platformę, i pewnie znowu wrócą tam ci, którzy odeszli. Dla nas jest to wirtualna opcja, bo nie zarabiamy pieniędzy z platform cyfrowych, a jeśli tak, to tak małe, że nawet nie wiem o ich istnieniu. Jest to bardziej potencjalna komunikacja ze słuchaczem. Ale tak, myślę, że jego ruch (tak jak i Joni Mitchell, która też jest wielką, przepiękną artystką) zmieni tę politykę, zresztą już zdążył wywołać trzęsienie ziemi. Dla mnie to po prostu wielki bohater, a jego krok nie jest koniunkturalny, tylko wpisuje się w jego linię protestu od zawsze. Aczkolwiek gdyby miał być spójny i patrzyłby pod lupą, na czym polegają inne platformy streamingowe i biznes muzyczny, to musiałby się prawdopodobnie w ogóle wypisać z tej branży. Ale ma rację i stać go na takie działanie – ma wpływy i wykonał gest władzy, który sprawił, że ten gigant zaczyna się wycofywać, także chapeau bas.    

Ale zgodziłbyś się z twierdzeniem, że są dobre strony streamingu, np. to, że muzyka przechodzi fazę demokratyzacji? Wy też jako Trupa Trupa dochodzicie dzięki temu gdzieś dalej, do kolejnych słuchaczy.
No tak, ale mali artyści generalnie mało zarabiają – główne pieniądze robi się z koncertów i sprzedaży płyt. Nie chce mi się wierzyć, że ktoś jest mikro małym artystą i byłby wielkim artystą, ale to Spotify jest winny temu, że nim nie jest. Oczywiście, że to powinno być trzy razy bardziej uczciwe – cała walka o zmianę algorytmów jest właściwa. Siła protestu jest świętą siłą i to szczytna rzecz, ale gdyby chciało się być spójnym i radykalnym to należałoby rzeczywiście wypisać się również ze społeczeństwa. Życie ze sobą razem niesie opcje różnych kompromisów, na które nie chcemy iść albo o których nawet nie mamy pojęcia. To bardzo skomplikowana sieć i sprawy na ogół nie są czarno-białe. Aczkolwiek w tej kwestii, o której mówił Young, absolutnie się z nim zgadzam – to po prostu niebezpieczne, że człowiek, który ma tak wielką rzeszę fanów, zaprasza gości, którzy podważają naukę.

Chciałbyś coś jeszcze dodać na koniec?
Jeśli Trupa Trupa jest częścią jakiejś ideologii, to demokracji w zarządzaniu zespołem i w komponowaniu. Myślę, że wiara w piosenki to jest już bardzo dużo w takich cynicznych czasach. Trzeba robić swoje i starać się nie krzywdzić innych – to pozornie takie proste, ale myślę, że to są najważniejsze rzeczy. Czyli finalnie All you need is love – i w kwestii sztuki, i w relacjach międzyludzkich.

Posted in WywiadTagged ,