Cześć, podobno teraz tutaj będę coś pisać. Głównie o tym, czego aktualnie słucham albo co mnie (muzycznie) interesuje. Na razie zostawię playlistę na rozgrzewkę, ale postaram się o jakieś dłuższe czy bardziej rozwinięte formy, niekoniecznie z linkami i polecankami.


Parazite – Rats


Marc Caro jest najbardziej znany jako współreżyser Delicatessen, czy Miasta Zaginionych Dzieci. Niewiele osób wie, że zajmował się także robieniem muzyki. Rats to drugi kawałek z kasety wydanej w labelu prowadzonym przez Le Syndicat. Składa się z kilku pomniejszych utworów, które utrzymane są w klimacie minimal wave, wczesnych industrialnych zabaw z syntezatorami i automatami perkusyjnymi. Całość może nasuwać skojarzenia z dźwiękowymi eksperymentami futurystów i dadaistów, takich jak Antonio Russolo (‘Corale’), Giacomo Balla (‘Discussione sul futurismo di due critici sudanesi’) czy Hugo Ball (‘Karawane’), a jednocześnie odsyła do powstałych w ostatnim dziesięcioleciu projektów ze sceny techno i okolic.


Johanna Beyer – Music Of The Spheres


Chyba najpopularniejszy utwór jednej z ciekawszych kompozytorek XX wieku, uczennicy m.in. Ruth Crawford (której też warto poświęcić uwagę) i Henry’ego Cowella. Music Of Spheres uznawane jest za pierwszy utwór muzyki elektronicznej skomponowany przez kobietę. Najbardziej lubię jego początek przypominający dźwięki Rusollowskich intonarumori (a raczej tego, jak brzmią ich dzisiejsze rekonstrukcje) oraz pulsujące tło, które bezskutecznie przebija się, próbuje wyjść na pierwszy plan w trakcie całej kompozycji.


Herbert Eimert – Epitaph für Aikichi Kuboyama


Aikichi Kuboyama był pierwszą ofiarą bomby wodorowej. Pierwszego marca 1954 roku wypłynął razem z innymi rybakami na połów w okolicach atolu Bikini. Miał pecha, bo akurat wtedy armia amerykańska postanowiła w tym miejscu testować nową broń. Załoga statku została pokryta opadem promieniotwórczym, a Kuboyama, jako jedyny, zmarł w wyniku choroby popromiennej. Eimert, współpracownik Stockhausena, jeden z pomysłodawców założenia Studio Für Elektronische Musik Des Westdeutschen Rundfunks, postanowił uczcić jego pamięć, komponując ten utwór.

Warto zaznaczyć, że kompozycja ma w podtytule informację o tym, pod jakie „instrumenty” została napisana: für Sprecher und Sprachklänge – co można przetłumaczyć jako głośnik i odgłosy mowy lub (co wydaje się mniej poprawne, ale ciekawsze jeżeli chodzi o możliwości interpretacji i teoretyzowania) mówcę (mówiącego) i odgłosy mowy.

Epitafium składa się z poematu wyrecytowanego na początku oraz jego przetworzenia za pomocą elektronicznych instrumentów i urządzeń do edycji. Poemat rozpada się tutaj, dekomponuje, rozszczepia jak atomy i promieniuję swoimi elementami. Po drodze staje się coraz mniej przyjazny aż do kulminacji, kiedy zamienia się w ogłuszający hałas.


Devil’s Picnic – Untitled 7


Anne Gillis to francuska performerka i artystka. Niewiele o niej wiadomo, ja wiem tylko, że gra wciągające kawałki. Jak ktoś lubi repetytywny minimal wave oparty na ładnych melodiach, to pewnie będzie zadowolony. Nie jest to jednak jedyna estetyka, w jakiej porusza się Gillis – tworzy również dziwaczne kolaże dźwiękowe i inne eksperymentalne formy. Polecam poszperać w katalogu jej nagrań.


Smegma – Can’t Look Straight


Smegma nie daje się zamknąć w określonej estetyce i włączając kolejne płyty, nigdy nie wiadomo, co się dostanie. Tutaj akurat mamy plądrofoniczny kolaż, trochę w stylu Oswalda, Negativland albo Steve’ego Reicha (‘Come out’), połączony z free jazzem. Nic szczególnego, ale zostało mi w głowie, być może ze względu na narastającą w trakcie paranoiczność i napięcie.


Robert Turman – Flux 3


Wyjątkowo będzie ambient. Turman to były towarzysz Boyda Rice’a, z którym działał na początku NON. Kawałek ten jest z płyty, która wywołuje we mnie dziwny niepokój, mimo iż w jej trakcie niewiele się dzieje. Coś tam plumka cicho, w tle pojawia się jakaś niewyraźna melodia, a mimo to przy każdym odsłuchu mam poczucie, że świat wokół mnie jest inny, niż był przed chwilą, a ja jestem bohaterką „Obrazów” Altmana. Inne nagrywki Turmana odbiegają stylistycznie od Flux i są bardziej industrialne, minimal wave’owe – też polecam.


Gaze Campaign – Total Slaughter


Gaze Campaign „Gestalt Bruise” nie wyróżnia się za bardzo wśród innych wydawnictw z Lust Vessel. Obskurne lo-fi, powerelectronicsowe ściany chaotycznego hałasu, brud, smród i wpierdol. Jak ktoś lubuje się w takiej estetyce i lubi dostać po pysku, to raczej nie pożałuje i powinien przesłuchać katalog LV.


Hex Minora – PMT


Schemat utworu dość banalny – milutka, ale trochę niepokojąca melodyjka jako intro, a potem już tylko hałas. Niemniej przejście pomiędzy tymi częściami i to, co się dzieje po wstępie, rekompensuje banalność kompozycji. Ziarniste HNW w podstawie, a na wierzchu natłok masywnych dźwięków. Jednocześnie jest w tym przestrzeń, dobrze wszystko wybrzmiewa, nie ma natłoku, w którym wszystko ginie i zamienia się w breje.


Lasse Marhaug – strona ze splitu z Japanese Torture Comedy Hour


Raz widziałem Marhauga na żywo. Całkiem przez przypadek, bo z nudów poszedłem na koncert Shining/Monno/Jazkamer. Nie byłem wtedy jeszcze jakoś bardziej obeznany z nojzem, więc widok typa, który okłada się kawałkiem blachy po głowie i generuje w ten sposób jakieś rzęzy, był dla mnie czymś nowym. Kiedy Lasse tak wspaniale grał, ja patrzyłem na reakcje innych towarzyszy niedoli. Z 10 osób siedziało z zatkanymi uszami, inni się śmiali, parę osób kontemplowało z poważnymi minami. Wyszedłem z tego koncertu głuchy i nie ogarniałem za bardzo tego, co zobaczyłem i usłyszałem. Taki to był mój nojzowy rytuał przejścia, po którym wypłynąłem na szerokie wody wspaniałej muzyki improwizowanej i sztuki abstrakcyjnej, a mój kapitał kulturowy wywindował na poziom klasy wyższej, po czym uleciałem na balonie samozadowolenia i zająłem się prowadzeniem szitpostowego fanpeja o nojzie. Od zera do zera w kilka lat.


Springsteen Shitshower – Porn in the USA


Jebać Springsteena. Zemsta za „Streets Of Philadelphia” puszczane 30 razy dziennie w radio w czasach mojego dzieciństwa. Zostawiło ślady jak sanek płoza.


Jacob Kirkegaard – Ala


Mój stary to fanatyk geologii. Pół mieszkania zajebane kamieniami, najgorzej itd. Jak twój stary też kocha kamulce, to włącz mu tę płytę. Kirkegaard nagrał drżenie ziemi na Islandii i zaskakująco dobrze się tego słucha. Jacob chyba lubi glebę, bo na swoim koncie ma też nagranie drżącej pod publicznością festiwalu Roskilde ziemi (oraz innych festiwalowych odgłosów).


F:A.R. –  Il Natale


Jak ktoś chciałby poszukać forpoczt włoskiego mrok-techno, to może sprawdzić nagrania F:A.R. Tylko trzeba dobrze trafić, bo rozstrzał stylistyczny mieli spory: od no wave, przez industrial po sound collage. Tutaj akurat najbliżej im do Dadubów, czy innych Voices From The Lake i można być pod wrażeniem, że to nagranie jest z 1986 roku.


Flux of pink indiands – The Fucking Cunts Treat Us Like Pricks


Anarcho punk z różnymi naleciałościami. Odbija momentami w kierunku industrialu, noise rocka czy nawet noisecore’u. Nie ma tej siły rażenia co Crass, z którym może się kojarzyć (zresztą Crass wydał pierwszą EP-kę FOPI), ale na pewno warte jest uwagi.


Henri Chopin –  La Digestion


Ze wszystkich klasyków muzyki konkretnej najbardziej lubię Chopina. Wyciągnął z dadaizmu to, co najlepsze: nieskrępowaną zabawę materiałem i żarty z puszczania bąków. Poza tym podziwiam ciekawe detale, które pojawiają się w jego kompozycjach. W wielu miejscach znacznie wyprzedził swoją epokę i wydaje mi się, że jego nagrania mogłyby się znaleźć na jakiejś kompilacji, obok utworów takich muzyków jak Torba czy Lettera 22.


DDAA (Déficit des années antérieures) – Now It’s Time To Go To Bed



Dziękuję za uwagę, dobranoc.