Umawialiśmy się na ten wywiad tak długo, że wpadłem w typową pułapkę zastawioną przez The Armed. Jak prawie każdy dziennikarz, który chciał się umówić z nimi na wywiad promujący ULTRAPOP, miałem rozmawiać z niejakim Adamem Vallelym. Rzućcie okiem na Instagram i znajdziecie bardzo sympatycznego typka, który tak się nazywa, prowadzi muzyczny podcast, jest fanem zespołu, ma świadomość całej sytuacji, ale… no właśnie – nie gra w The Armed.

I przez jakiś czas zupełnie poważnie byłem gotowy na rozmowę właśnie z nim i czułem się z tym w porządku. Wiecie, mówimy o zespole, który podobno zatrudnia aktorów do brania udziału w zespołowych sesjach zdjęciowych i gra trasy koncertowe złożone z niezapowiedzianych występów podczas wieczorków open-mic. Wypuszczenie na wywiady bardzo sympatycznego, ale jednak randomowego typa nie byłoby wcale najdziwniejszym, co zrobili. No ale przez to długie umawianie, zanim mogłem sam z nim porozmawiać, zdążyłem przeczytać już wywiad z „Adamem” w The Quietus i wiedziałem już prawie wszystko. Rzecz jasna -oprócz tego, co najważniejsze – czyli, z którym z muzyków The Armed będę tak naprawdę rozmawiał. Okazało się, że „Adam” to jeden z wokalistów – napakowany ziomek, który jest frontmanem w doskonałym teledysku do „ALL FUTURES”. Trudno było się powstrzymać, żeby nie zapytać go o dietę i podnoszenie ciężarów (wierzcie mi – jak się okazuje, każdy inny dziennikarz to zrobił), ale zbyt dobrze słuchało mi się go, gdy z wielką (WIELKĄ!) pasją opowiadał o muzyce, sztuce, oczekiwaniach, zarządzaniu pracą w 25-osobowym projekcie multimedialnym, Cyberpunku i… Zakopanem. Wcale nie jest mi przykro, sorry. 


The Armed zagrają na 15 edycji OFF Festivalu. Impreza odbędzie się w dniach 5-7 sierpnia, klasycznie w Dolinie Pięciu Stawów. Więcej informacji znajdziecie na oficjalnej stronie OFFa.


[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]

Jakim cudem ciągle udaje wam się wykręcać takie numery? Nie wiedziałem, z kim będę gadał, dopóki się nie pojawiłeś. 
(śmiech) Od samego początku tego zespołu mieliśmy założenie, że będziemy działać anonimowo, ale nie chcieliśmy robić nic w stylu… Wiesz, noszenia masek, albo czegoś niepoważnego w stosunku do tego, co robimy. Więc zaczęliśmy zatajać nasze tożsamości. I tak naprawdę to ludzie zrobili to wszystko za nas, po prostu nie rozumiejąc pewnych rzeczy. Widzieli, że nasze zdjęcia różnią się od siebie, bo ten projekt to jedna wielka kolaboracja, w której bierze udział bardzo dużo osób.

Ludzie widzieli, że nagle mamy inny skład na zdjęciach promocyjnych i uznali, że osoby, które się na nich znajdują to aktorzy. Wszyscy myśleli, że Cara [Drolshagen – wokalistka] jest aktorką, a ona, zanim pojawiła się na pierwszym zdjęciu, była już w naszym składzie od trzech, czy iluś tam lat. Myślę zatem, że całe to zatajanie tożsamości zostało wykonane nie przez nas, a przez innych ludzi. Ale było w pewnym sensie nam na rękę.

Wiesz, tak zupełnie szczerze to możesz zrobić mały risercz i dotrzeć do jakichś skrawków prawdy, ale staramy się to minimalizować. W ogóle staramy się minimalizować rolę jednostki w tym zespole. Chcemy, żeby miało to trochę mniejsze znaczenie. Żeby nie była to zagadka, którą można rozwiązać. Może po prostu jest to coś, co tak naprawdę się nie liczy w kontekście The Armed.


Photo – Aaron Jones


Czy ten skład – nazwijmy go składem z teledysku do „ALL FUTURES” – jest tym, którego możemy się spodziewać na żywo, gdy wrócą koncerty?
Tak, to jest skład, który zagrał tę piosenkę na żywo. Chyba nie byliśmy tak prawdziwi do tej pory. W kwestii tego, czy dokładnie to zestawienie będzie można zobaczyć na koncertach, to prawdopodobnie będzie bardzo zbliżone. Trudność stanowi dla nas fakt, że myślimy o The Armed bardziej jako o projekcie, w którym prawie każdy jest multi-instrumentalistą.

Wiesz, na płycie gra trzynastu różnych gitarzystów i nie możemy sobie pozwolić na zmienianie ich co kawałek podczas koncertu, bo nie zarabiamy na tym tyle, żeby móc zabrać 25 osób w trasę. Więc skład koncertowy wybieramy na podstawie tego, kto jest aktualnie dostępny i może zagrać cały koncert na mniej więcej jednym instrumencie. Ale skład, który można zobaczyć w teledysku do „ALL FUTURES” będzie prawdopodobnie bardzo zbliżony do koncertowego na trasie promującej ULTRAPOP. Bardzo, bardzo zbliżony, o ile nie identyczny.  

To świetna wiadomość, bo to, co dzieje się w tym teledysku jest niesamowite. 
Och, wielkie dzięki, stary!



Jednak mimo tego, że pokazaliście swoje twarze, to dalej bawicie się tożsamościami. Wiesz, zrobiłem risercz, o którym wspomniałeś i wiem, że nie nazywasz się Adam. Nie kusiło Was, żeby ujawnić od razu całość? Robicie się coraz popularniejsi, a ULTRAPOP ma szansę być prawdziwym przełomem w waszej karierze. Wyobrażam sobie, że mogą z tego płynąć jakieś korzyści, gdy podpiszecie się pod wszystkim prawdziwymi nazwiskami.  
Na ten moment nas to nie kusi, serio. Wiesz, czy Nikki Sixx naprawdę nazywa się Nikki Sixx? Ten zespół to pewien konstrukt, a my odłączamy od niego nasze prywatne ego, dzięki czemu możemy w nim uczestniczyć w takiej formie, w jakiej to robimy. Od samego początku miał to być taki modularny projekt w dużej, otwartej, kolaboratywnej formie. I jest dla nas ważne, żeby tak zostało, chociażby z tego powodu, żeby nikt nie traktował tego, co finalnie trafia na album w kontekście własnego ego. Wiesz, o co mi chodzi? Wszyscy myślimy tak naprawdę tylko o finalnym produkcie i zdarzają się takie sytuacje, że napiszesz jakiś riff albo zrobisz coś i to nie wejdzie na płytę. I na poziomie osobistym zwykle myślisz sobie: „Ach, kurwa. Chciałbym to zrobić lepiej”. Ale jeśli ktoś inny zrobił to lepiej…

Wiesz, to co jest super w The Armed to fakt, że nie ma za dużo dramy za kulisami i w całym procesie tworzenia. Wszyscy chcą po prostu, żeby finalny produkt był jak najlepszy. To jest nasz cel. Najlepszy możliwy finalny produkt. Na przykład, gdyby na basie grał zawsze – założmy – jakiś Kenny i jego rolą byłaby wyłącznie rola basisty, to zaraz pojawiliby się ludzie, którzy mówiliby: „Ten zespół był dobry tylko z Kennym na basie” I tego typu rzeczy. My chcemy się pozbyć takich sytuacji. Skupić się na The Armed jako całości. I oczywiście – czasami masz ochotę mocniej się pod tym podpisać, ale wydaje mi się, że wszyscy jesteśmy w porządku z naszą rolą w tym projekcie I tym, co z niego wychodzi. Myślę, że nasza sztuka ma dzięki temu większy potencjał i jest czystsza. A poza tym to po prostu dobra zabawa (śmiech).

Trudno jest skoordynować prace nad takim projektem? Weźmy na przykład wokale – jest u Was kilka osób, które są za nie odpowiedzialne. Kto kiedy podejmuje decyzję, kto będzie śpiewał albo grał na gitarze w danym kawałku?
Mamy wspólny serwer, na który wgrywamy dużo rzeczy. Wymieniamy się na nim riffami i pomysłami. Ktoś podchwyci twój pomysł i coś z nim zrobi, i tak dalej. Wszyscy mamy świadomość, jaki zestaw umiejętności posiadają inne osoby w zespole. Na przykład ja umiem śpiewać w pewien sposób, w który nie umie śpiewać Jonni Randall [również wokalista The Armed] i na odwrót. No i jest jeszcze Cara, która oczywiście brzmi zupełnie inaczej niż my dwaj. Nawet Dan Greene [tajemniczy szef całego projektu] śpiewa w kilku momentach na płycie. Tworząc jakiś pomysł, wszyscy wiemy, w co celujemy.

Logistycznie to może być koszmar, kiedy zaangażowanych jest tyle osób. Wynika to z natury takiego działania. W naszym wypadku nie wystarczy wejść w pięć osób do sali prób i grać. Trzeba sprawić, że 25 osób podejmie jakąś decyzję. Ale Dan Greene jest takim naszym kontrolerem ruchu powietrznego. Mimo wszystko potrzebujemy kogoś, kto podejmie się roli scentralizowanego lidera, który będzie podejmował najważniejsze decyzje i myślał, kto przysłuży się danemu elementowi najlepiej. To rola Dana. To wszystko jest bardzo trudne i często zajmuje dużo czasu, ale jednocześnie otwiera nam wiele wspaniałych możliwości.

Wiesz, gdy zaangażowanych jest tyle osób, to zwiększa się także możliwe spektrum współpracowników spoza zespołu. Bo tworząc, myślimy również o osobach spoza naszego składu. W ostatnim kawałku na ULTRAPOP – „THE MUSIC BECOMES A SKULL” śpiewa Mark Lanegan. Pracowaliśmy nad demem tego kawałka bardzo długo. No i nie było ono… To znaczy, było dobre, ale czegoś tam brakowało. I Dan mówił: „Potrzebujemy po prostu, żeby zaśpiewał tu Mark Lanegan” (śmiech). Bo to, co chcieliśmy osiągnąć z wokalem w tym kawałku, nie było czymś osiągalnym dla mnie czy Jonniego, a nawet Dana, który ma najniższy głos z nas wszystkich. Potrzebowaliśmy kogoś, kto brzmiałby tak naturalnie. Trochę pochmurnie, jakby dumał… Wiesz, co mam na myśli? Gdy my to robiliśmy, brzmiało sztucznie. Porozmawialiśmy o tym z Benem [Chisholmem – producentem ULTRAPOP] i w ciągu 24 godzin od tej rozmowy, mieliśmy już partie Marka.

I było to możliwe tylko dzięki takiej dużej liczbie osób zaangażowanych w projekt, bo dzięki temu nasza siatka połączeń jest tak duża, że możemy skontaktować się z kimś znacznie szybciej niż normalnie. A więc, wracając do pytania, o ile jest to czasami niewygodne i sprawia, że wszystko zajmuje nam dużo czasu, to uważam, że taki proces A) sprawia, że rezultaty są lepsze, B) pozwala na takie momenty, w których coś fajnego się nam udaje tylko dlatego, że ktoś zna kogoś, kto zna kogoś. Wykonujemy dwa telefony i mamy wymarzonego gościa w ciągu jednej doby. A więc ma to swoje plusy i minusy.


Photo – Trevor Naud


To interesujące, bo wiedziałem, że Mark jest gdzieś na tej płycie, ale nie wiedziałem, w którym kawałku i podejrzewałem cztery różne. Również Troy Van Leeuwen z Queens Of The Stone Age jest gościem na tej płycie, prawda?
Tak, zagrał na gitarze w „ALL FUTURES” i „REAL FOLK BLUES”.

Jak to jest pracować z tak wielkim nazwiskami przy takim projekcie?
Wspaniale, co nie? Bardzo fajnie. Wiesz, Mark Lanegan jest wokalistą, którego znam odkąd mam jakiekolwiek wspomnienia (śmiech). Od bardzo, bardzo młodego wieku. Zawsze miałem świadomość jego wpływu na muzykę. Moi starsi bracia słuchali dużo Screaming Trees. No i to całkiem zajebiste, że mogę zaśpiewać z nim w duecie. Bo w tym kawałku, o którym wspomniałem, śpiewamy razem, co jest dla mnie jakieś niepojęte.

I to samo z Troyem. Wiesz, on jest naszym gitarowym herosem. Queens Of The Stone Age to jeden z najfajniejszych zespołów, jakie powstały, w mojej opinii. I pewnie nie tylko mojej, ale też innych osób w zespole. Więc niesamowicie było z nimi pracować. No i też całkiem bezproblemowo. Oni obydwaj są bardzo spoko. Dobrze się z nimi współpracuje. Nie różniło się to niczym od pracy z innymi osobami, w takim sensie, że to się po prostu wydarzyło. Inna sprawa, że są dużo słynniejsi niż inni ludzie (śmiech). Ale nie, było bardzo spoko. Super jest usłyszeć, jak pracują nad i zmieniają rzeczy, których masz możliwość być częścią. Całkiem spoko.

Jest jeszcze Kurt Ballou z Converge, który jest związany z The Armed od dawna. To, co mnie zaciekawiło to fakt, że na ULTRAPOP został nazwany producentem wykonawczym.
On jest producentem wykonawczym na w zasadzie wszystkich naszych płytach.

Co to oznacza w świecie muzyki? Jaki jest jego zakres obowiązków?
Producent wykonawczy może oznaczać wiele różnych rzeczy dla wielu różnych osób. Czasami to po prostu zobowiązanie kontraktowe. Czasami coś innego. W przypadku Kurta to po trosze wszystko. Nie chcę tutaj wychodzić przed szereg i powiedzieć za dużo. Dan Greene z pewnością miałby do powiedzenia więcej. Kurt miał z pewnością duży wpływ na finalny produkt. Może nie z takiej codziennej perspektywy jak Ben, ale zdecydowanie zasłużył na tytuł producenta wykonawczego.



W waszym prasowym promo napisaliście, że ULTRAPOP jest „otwartą rebelią przeciwko kulturze oczekiwań w ciężkiej muzyce. Pełną radości, neutralną płciowo, post-nihilistyczną, anty-punkową, ostrą jak brzytwa próbą stworzenia możliwie najbardziej intensywnego doświadczenia dla słuchacza.” Czuliście na sobie oczekiwania po ONLY LOVE [poprzedniej płycie The Armed z 2018 roku]? 
Tak, jak tylko ludzie zaczynają zwracać na ciebie uwagę, to zaczynasz doświadczać takich rzeczy. Nawet zaraz po tym jak wyszło ONLY LOVE, zaczęliśmy dostawać jakieś gniewne wiadomości i maile, że całość jest źle zmiksowana i wszędzie słychać tylko te wkurwiające damskie wokale. I tak zupełnie szczerze, napędza nas to do robienia tego, co uważamy za słuszne.

To, co jest fajne w byciu w zespole, albo tworzeniu jakiegoś projektu artystycznego przez długi czas, to im jesteś starszy, tym mniej obchodzą cię rzeczy, na które zwracałeś uwagę na początku. Gdy zaczynasz, to chcesz zaimponować ludziom w twoim mieście. Grasz w zespole noise’owym, więc chcesz, żeby inne zespoły noise’owe, które są spoko, uważały, że ty też jesteś spoko. Myślę, że kiedy staliśmy się trochę starsi i obraliśmy drogę, która nigdy nie sprawi, że będziemy bogaci, czego byśmy nie robili… Wiesz, mamy nadzieję, że płyta się spodoba, ale obraliśmy drogę, która będzie prowadziła The Armed coraz bardziej w kierunku sztuki. I przez to nie czujemy, że mamy jakieś zobowiązania wobec ludzi.

Tak, czujemy oczekiwania, ale chcemy uhonorować własną wizję. Mamy nadzieję, że będzie ona zgodna z oczekiwaniami niektórych fanów, ale jeśli spodziewają się oni konkretnej liczby breakdownów, albo czegoś to zdecydowanie nie mamy zamiaru o tym myśleć. Nie obchodzi nas to. Ale mamy nadzieję, że fani oczekują od nas pewnej jakości czy pewnej ilości niespodzianek i to jest zawsze coś, co staramy się dostarczyć. Coś niesamowicie intensywnego, dużego, nowego i dającego poczucie, że włożyliśmy w to dużo pracy. I z takich oczekiwań możemy się rozliczać, ale w kwestiach estetycznych, czy tego co możesz od nas oczekiwać dźwiękowo – mamy to w dupie.


Photo – Trevor Naud


Czy zarządzanie tymi oczekiwaniami jest czymś, co jest problemem w przemyśle muzycznym lub czymś, do czego muzycy podchodzą nieodpowiednio?
Cóż, jeśli starasz się poświęcać tego typu oczekiwaniom, to na koniec zawsze zawiedziesz. Myślę, że sztuka jest zawsze oparta na nowatorstwie. Opiera się na odkryciach odbiorców i tym poczuciu, że doświadczyłeś czegoś, czego jeszcze w życiu nie słyszałeś lub nie widziałeś. I wydaje mi się, że jeśli artyści skupiają się za bardzo na spełnianiu oczekiwań narzuconych na nich przez innych ludzi, nie eksperymentują wystarczająco w kwestii napięcia. Nie dbają o tworzenie go. Obchodzi ich tylko poświęcanie się technikom, które już opanowali i które stają się dla nich typowe.

Kiedy poruszasz się w obrębie rzeczy typowych, to tworzysz coś na kształt kolorowanki zamiast obrazu. Stajesz się kreskówką na podstawie samego siebie. I to jest coś, czego nigdy nie chcemy – stać się swoją własną karykaturą. Bawimy się tym. Konfrontujemy to w ramach naszej sztuki, ale bardzo nie chcemy stać się kreskówką, co staje się zwykle, gdy skupiasz się tylko na tym, czego ludzie od ciebie oczekują.

W związku z tym na ULTRAPOP mieszacie ze sobą „ciężką” muzykę z, no cóż, popem. Jak wyglądała praca nad tymi piosenkami? Najpierw komponowaliście ciężkie podstawy i dodawaliście popowe warstwy, czy na odwrót? 
To bardzo interesujące pytanie. I myślę, że to właśnie jest klucz do różnicy pomiędzy ULTRAPOP a ONLY LOVE. Na ONLY LOVE pisaliśmy muzykę tak samo jak zawsze do tamtej pory. Zaczynaliśmy od pewnych riffów i tym podobnych i to w zasadzie była podstawa The Armed, na którą wrzuciliśmy popowe dekoracje i dodatki. W przypadku ULTRAPOP jest na odwrót, chociaż wiem, że brzmi to jak pierdolenie z Akademii Sztuk Pięknych, ale nim nie jest. Zaczęliśmy od popowych podstaw, a dopiero potem wrzuciliśmy na nie brzmienie The Armed. Wiesz – słownik wyrażeń, którymi porozumiewamy się w The Armed narzucony na fundamenty zbudowane w popowym uniwersum. I wydaje mi się, że to bardzo ważna różnica.

Skupiliśmy się na stworzeniu tego materiału w sposób, który jest być może nawet bardziej tradycyjny dla większości osób. Zaczynaliśmy od tworzenia podstaw typu beat perkusyjny i linia basu, a potem wymyślaliśmy melodię, zastanawialiśmy się gdzie umieścić hooki i takie tam, zanim zaczniemy przesadnie kombinować. Nie oznacza to, że siadaliśmy z gitarą akustyczną i rozkminialiśmy to wszystko, ale jeśli chciałbyś sprowadzić je do wersji na gitarę akustyczną, to pewnie byłoby ci dużo łatwiej niż dotychczas, ponieważ zbudowaliśmy je na bardziej tradycyjnych podstawach. Ale dla nas było to coś nowego. I to jest bardzo duży progres w naszym działaniu, bo poza tym udało nam się też wprowadzić nowe interesujące sposoby działania w ramach tych fundamentów, które zbudowaliśmy.

Wracając do pytania – historycznie robiliśmy to na obydwa sposoby, ale w przypadku ULTRAPOP zaczęliśmy się mocniej skupiać na bardziej tradycyjnych aspektach typu: struktura, melodia, gdzie jest hook, praca nad refrenem, zanim pozwoliliśmy sobie na ruch typu: „OK, teraz dorzucimy tutaj arpeggio w 400 BPM, które wbije się tutaj jak szalone i przykryje wszystko w danej strukturze akordów, czy coś tam”.


 


Jutro [rozmawialiśmy w marcu] pokażecie światu trzeci singiel z ULTRAPOP – „An Iteration”. To perfekcyjny przykład dobrego popowego kawałka. I oczywiście nakręciliście do tego bardzo fajne video. Wypada więc zapytać o aspekt wizualny towarzyszący ULTRAPOP. Co za nim stoi? 
Dla nas – i muszę być bardzo ostrożny, mówiąc o tym, bo czasami ludzie tego nie rozumieją – to nie jest tak, że skupiamy się mniej na muzyce, bo wkładamy w nią niewiarygodnie dużo pracy, ale na każdym innym aspekcie działania skupiamy się równo mocno. My nazywamy się zespołem tylko dlatego, że tak działa świat. Jak wydajesz płytę, to zespół jest do niej jakby dołączony. Ale realistycznie The Armed to bardziej multimedialny projekt artystyczny i od samego początku bardzo mocno zwracamy uwagę na to jak chcemy komunikować się z ludźmi. Zarówno w kwestii piosenek, jak i dołączonych do nich materiałów wizualnych – od okładki płyty, przez okładki singli po same klipy.

I to, co nas wyróżnia to fakt, że wiele osób w naszym zespole ma zaplecze filmowe. Jesteśmy ekipą nerdów ze szkoły artystycznej. Tak szczerze to niektórzy z nas są najpierw filmowcami, a dopiero potem muzykami. I przenika to do tego, co jesteśmy w stanie wyprodukować w tej materii. I to, co proponujemy w tej kwestii to olbrzymie przywiązanie uwagi do każdego szczegółu oraz próba prowadzenia jakichś bardzo długich, zagmatwanych, ciekawych, dziwnych form narracyjnych na przestrzeni naszych działań. Ciągle używamy na przykład postaci Dana Greene’a i jego historia jest ciągle kontynuowaną narracją, w której widać jakiś proces budowania postaci.

Ciągle powstają bardzo fajne teledyski. A w ostatnich latach mam poczucie, że jest ich nawet jeszcze więcej niż kiedyś. Ale jednak ciągle wiele teledysków opartych jest na nudnej strukturze występu na żywo, itd. I to też staramy się inkorporować do naszej twórczości, żeby trochę obalić oczekiwania naszych fanów, czego przykładem jest teledysk do „ALL FUTURES”. Ludzie mogli po nim oczekiwać czegoś innego, a my po prostu rozstawiliśmy bardzo mocno oświetloną scenę, ustawiliśmy na niej muzyków i zagraliśmy ten kawałek na żywo, bo ścieżka w tym klipie została nagrana na żywo podczas tamtego występu. I tyle.

Czasami bawimy się tymi typowymi rzeczami, żeby podważyć oczekiwania naszych własnych fanów. Ale poza tym staramy się raczej opowiadać większą historię. Mogę tylko powiedzieć, że nie ma jakiegoś motywu przewodniego. Ale każdy teledysk jest bardzo mocno przemyślany i czasami przygotowujemy się do niego latami, w takim sensie, że umieszczamy coś w jednym teledysku z planem wykorzystania tego w innym wiele lat później. I to możesz zobaczyć właśnie w klipie do „AN ITERATION”.

Ostatnio stworzyliście też piosenkę do CYBERPUNKA 2077. Czy to kawałek z sesji do ULTRAPOP? Jak wyglądała praca nad nim w porównaniu do płyty?
Tak, jesteśmy zespołem, który bardzo lubi pracę w ramach tradycyjnej struktury albumowej, ponieważ daje to nam pewną elastyczność w robieniu różnych rzeczy i pozwala nadać różny smak różnym kawałkom. Ale mimo tych różnych smaków, cała płyta to taka jedna potrawka. I takie podejście pozwala na więcej eksperymentów. Bo gdy wypuścisz jeden z – załóżmy – dziwniejszych kawałków z płyty bez jej kontekstu i ludzie go usłyszą, to pomyślą sobie: „co to, kurwa, jest?” Bez płyty mają one mniejszy sens.

Dlatego właśnie struktura albumowa jest dla nas super, bo dzięki niej mamy możliwość umieścić dużo różnych pomysłów w ramach jednego projektu, pozwolić im dojrzeć, pooddychać, nadać kolorytu sobie nawzajem i wpłynąć na odbiór całego projektu. A kiedy piszesz piosenkę, która z założenia ma być samodzielna, jest to trudne. Bo nie chcesz po prostu wstrzelić się w bezpieczny środek. Musisz znaleźć sposób, jak sprawić, żeby była wyjątkowa.

A co do Cyberpunka… Mieliśmy kilka piosenek, które były niezłymi bangerami i dawały radę bez kontekstu płyty. I „Night City Aliens” jest takim kawałkiem, który nie potrzebuje towarzystwa dziesięciu innych, żeby go docenić. No i w głębi jest to po prostu punkowa piosenka. Dobrze pasuje do jeżdżenia kosmicznym samochodem przez jakieś gówno czy coś, do przeżywania przygód. CYBERPUNK wydawał się fajną, przygodową grą, więc chcieliśmy stworzyć coś, co dobrze się jej przysłuży. Nie chcieliśmy użyć tej platformy do wydania jakiegoś oświadczenia albo zrobienia czegoś niespodziewanego. Chcieliśmy stworzyć dobrą piosenkę do gry.

Wielu z nas dorastało grając ciągle w gry typu Grand Theft Auto. Fajnie, że są w nich te stacje radiowe, z których możesz wybierać. I ta piosenka wydawała się idealną do czegoś takiego – do jeżdżenia samochodem. I mniej więcej tak powstała. Zrobiliśmy ją poza cyklem albumowym. Chyba nawet zrobiliśmy to częściowo w Europie, albo przynajmniej miksowaliśmy ją w Europie. Na pewno robiliśmy małą trasę festiwalową, kiedy to kończyliśmy. Nie mogę się doczekać… Wiesz, nagraliśmy to i stał się COVID. Nie mieliśmy jeszcze możliwości zagrania tego kawałka na żywo, a myślę, że na żywo będzie niezłym bangerem.



Powinniście go grać na dużych festiwalach.
Jeśli nas zechcą, to będziemy bardzo chętni to zrobić. Zdecydowanie! 

No I musicie przyjechać z tym do Polski. Coś mi mówi, że masz wiele wspólnego z naszym krajem [załóżmy, że to tajemnica i nie piszę wam tego wprost, ale nie mogę zaprzeczyć, że prawdziwe nazwisko Adama to Wolski]. 
Tak (śmiech). Moja rodzina pochodzi z Zakopanego. Ale słyszałem, że to miasto jest dzisiaj inne niż kiedyś i zamieniło się w coś na kształt rosyjskiej dziury do picia, tak?

Tak, dzisiaj jest irytujące, ale kiedyś to było naprawdę fajne miejsce. Powinieneś je odwiedzić tak czy siak. Ostatnie pytanie – gdzie widzisz The Armed za – powiedzmy – pięć lat?
Myślę, że robiących dokładnie to samo (śmiech). Mam nadzieję, że więcej ludzi będzie na nas zwracać uwagę, ale nawet jeśli nie – będziemy robili to samo. Myślę, że trafiliśmy w dziesiątkę pod takim względem, że każdy w zespole czuje się mocno zaangażowany w to, co robimy. A staramy się przesuwać granice sztuki. Ciężka muzyka popada w stagnację, gdy nikt jej nie popycha, a my chcemy popchnąć ją jak najdalej, połamać na kawałki i znowu skręcić. Ale myślę, że ciągle będziemy to robić. Mamy cel i ciągle nie jesteśmy jeszcze blisko jego realizacji.

Główne foto – Nate Sturley

Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!

Posted in WywiadTagged

Comments are closed.