Dwa dni przed premierą ich spektakularnego czwartego albumu – „Atlas Vending” – zadzwoniłem do Alexa Edkinsa – wokalisty i gitarzysty METZ. Pomimo wczesnych godzin w Toronto, Alex opowiedział mi sporo o młodości, ojcostwie, patrzeniu wstecz i o tym, jak ważna jest muzyka grana na żywo. Wyszedł z tego całkiem niezły dodatek do CUDOWNEGO albumu.

[YOU CAN ALSO READ IT IN ENGLISH]

Przede wszystkim gratuluję świetnej płyty. Jako, że jest to wasza czwarta i nie jesteście już „nowym zespołem” to dobry czas na małe podsumowanie waszej dotychczasowej kariery. Zastanawiałeś się nad tym?
Och… Wow, wiesz, nie myślę o tym. Zwykle skupiam się na tym, co przed nami… Myślę, że wszyscy trzej czujemy, że mamy niezwykłe szczęście robiąc to co robimy i nie lekceważymy tego, że możemy spełniać swoje marzenia – tworzyć muzykę, jeździć w trasy i dzielić się tym z ludźmi. Myślę, że czujemy się farciarzami i bardzo się staramy, pracujemy ciężko, żeby jak najlepiej wykorzystać tę sytuację – być jak najlepszymi, grać tak dobre koncerty, jak to tylko możliwe. Nigdy nie myślałem o tym, jako o „karierze” na dłuższą metę, więc staram się żyć z dnia na dzień pełen wdzięczności. Wiesz, w każdej chwili może się to skończyć – to bardzo wrażliwa rzecz. I nie mówię tu nawet o pandemii – chociaż zatrzymała wszystko, prawda? Chodzi mi o to, że bycie w zespole z kilkoma innymi osobami, dbając o relacje, kultywując tę iskrę, która sprawia, że chcecie wciąż razem tworzyć, jest bardzo trudne. Umieć pozostać przyjaciółmi, a jednocześnie pozostać zmotywowanym i wciąż kochać tę muzykę i ten zespół. 

Po poprzedniej płycie [„Strange Peace”] rozmawiałem z Chrisem [Slorachem – basistą] i Haydenem [Menziesem – perkusistą]. Żartowali, że kolejna będzie brzmieć jak reggae. Chyba się mylili, bo „Atlas Vending” brzmi mocniej od poprzedniczki.
(śmiech) Tak, są na niej takie momenty, w których się zgodzę. Myślę, że produkcja jest czystsza, a przy tym uderza mocniej niż na naszych poprzednich płytach. Z tego to wynika. Ma to pewnie związek z pracą z Benem [Greenbergiem] i Sethem [Manchesterem] oraz świadomą decyzją, że trzeba to w pewnym sensie wyczyścić. Na moich gitarach jest znacznie mniej przesteru niż kiedykolwiek wcześniej. Chcieliśmy, żeby każdy instrument miał dla siebie miejsce, a całość oddychała. Myślę, że znaleźliśmy doskonałą kombinację ciężaru z momentami piękna i takimi, które podtrzymają zainteresowanie słuchaczy. Na pewno chcieliśmy, aby była to swego rodzaju podróż, z braku lepszego określenia. Chcieliśmy zabrać słuchaczy na wycieczkę od początku do końca. Jest na tej płycie dużo wzlotów i upadków, a także zakrętów.



Ta płyta ma nawet strukturę przypominającą cykl życia. Czy tak to sobie zaplanowaliście od początku?
Nie, nie od początku. Zaczęło to tak wyglądać na etapie układania kolejności. Połączyłem w mojej głowie te wszystkie interesujące kropki… Dla mnie ta płyta ma taką cudowną narrację, w której „Pulse” to narodziny, a potem płyta idzie przez czyjeś życie aż do „A Boat To Drown In”, w którym ta osoba ucieka – rzuca wszystko, wyrywa się z opresyjnego systemu, świateł wielkiego miasta i biegnie przed siebie. Lubię o tym myśleć, jako o historii, ale nie było to naszą intencją. Wszystkie piosenki żyły sobie oddzielnie, ale kiedy przyszło do ułożenia ich w kolejności, byłem bardzo zadowolony z tego, że moim zdaniem połączyły się w interesujący sposób.

Jak dużo twojego życia jest w twoich tekstach? Piszesz o sobie?
Myślę, że im jestem starszy i pewniej się czuję w zespole, tym bardziej dzielę się swoim życiem. Jakaś część mnie mówi „jebać to” (śmiech). Kiedy jesteś młody, zwykle nie chcesz się tak eksponować. Ale pomijając to, na tej płycie napisałem też piosenki z perspektywy innych ludzi. Wydaje mi się nawet, że te kawałki, które wydają się najbardziej o mnie, są napisane z perspektywy kogoś innego. Kogoś, kogo znam. Nie jest to więc dosłownie o mnie, ale jest o moim życiu. O ludziach, których znam. O tym, co przeżyli.

Nie masz ochoty pisać bardziej „politycznych” tekstów?
Oczywiście, że mam! Nie jest to jednak rzecz, która przychodzi mi naturalnie. W pełni popieram taki sposób pisania. Myślę, że gdy inne zespoły tak robią , jest to piękne i niezwykłe, ale mój styl pisania jest bardzo osobisty. W pewien sposób chodzi mi o przepracowanie sobie pewnych rzeczy w głowie, a nie mówienie: „To jest rozwiązanie. Właśnie to powinniśmy zrobić. Walczmy o to czy tamto”. Bardziej chodzi mi o zadawanie pytań i szlifowanie pewnych szczegółów w swoim życiu niż branie się za wielkie systemowe problemy, których wszyscy powinniśmy być świadomi. Tak, możliwość poruszenia takiego tematu w piosence… finalnie jest dla mnie zniechęcająca.



Wspomniałeś wcześniej bycie coraz starszym. O „Blind Youth Industrial Park” napisałeś, że jest to „oda do młodości”. Przykuło to moją uwagę, bo niebawem kończę trzydzieści lat i dużo myślę o młodości, starzeniu się i tego typu rzeczach. Podejrzewam, że każdy z nas ma takie myśli od czasu do czasu. Jak sobie z tym radzisz?
Tak, wydaje mi się, że jedynym rozwiązaniem, żeby sobie z tym poradzić jest próba życia w taki sposób, jaki chcesz (śmiech). Myślę, że to trudne dla każdego i ta piosenka jest właśnie o tym, że to jest to. To jest twoja jedyna… Nie chcę zabrzmieć, jak Eminem, czy coś, ale… To jest twoja jedyna szansa, jedyny moment aby robić to, co chcesz. Nie ma odwrotu. Wracam myślami do czasów swojej młodości i bardzo je sobie cenię. Nie żałuję zbyt wielu rzeczy, chociaż każdy ma kilka takich momentów. Ta piosenka jest o pogodzeniu się z faktem, że nie możesz cofnąć czasu i naprawić dawnych błędów, ale możesz zadbać o siebie teraz i iść do przodu. Możesz być lepszym człowiekiem, ale nie możesz naprawić przeszłości. To pewnego rodzaju celebracja młodości, ale zarazem pytanie odnośnie pamięci. Gdy wspominam tamte czasy to czy myślę tylko o dobrych rzeczach? A może moja pamięć tak to wszystko maluje, żebym czuł się dobrze? Czy moja pamięć mówi prawdę? To egzystencjalne pytanie. I czasami myślę sobie, że mówi prawdę, a czasami, że przypomina mi tylko dobre rzeczy, bo chce mi pomóc, wiesz, po prostu nie zwariować.  

Z kolei „Hail Taxi” jest według ciebie o patrzeniu na siebie z przeszłości. Kogo widzisz, gdy patrzysz na siebie z czasu, powiedzmy, początku zespołu?
Widzę kogoś, kto jest niesamowicie zmobilizowany, ale jednocześnie ma klapki na oczach. Kogoś skupionego na jednej rzeczy. Kogoś zakochanego w muzyce, ale jednocześnie naiwnego w kwestii wielkiego świata. Kogoś, kto nie miał zbyt dużej wiedzy. Wiele się nauczyłem przez te lata. Ale myślę też – a zbliżam się do czterdziestki – że wciąż czuję się bardzo podobny do tej osoby. Myślę, że ty czy inni ludzie macie tak samo. Nie czuję się specjalnie inaczej. Może po koncertach bardziej niż kiedyś boli mnie ciało, ale poza tym – wewnątrz jesteś tym, kim jesteś. Nie wydaje mi się, żeby to się mocno zmieniało. Uczysz się i dorastasz, ale ta osoba jest w tobie ciągle od urodzenia. Nauczyłem się tego, obserwując swojego syna. Przyszedł na świat jako w pełni ukształtowana osoba – ma swoją osobowość, nastawienie, sposób mówienia czy bycia, które sprawiają, że… wiesz, to jest on. Dlatego myślę, że wciąż jestem tą osobą.



A jeśli Twój syn przyszedłby do ciebie i powiedział: „Tato, chce być profesjonalnym muzykiem”, co byś mu powiedział?
Powiedziałbym, że to bardzo zły pomysł, jeśli cenisz sobie pieniądze (śmiech). Ale myślę, że moi rodzice byli pod tym względem spoko. Powiedzieli: „Rób to, ale nie oczekuj, że na sto procent coś z tego będzie.” Nie poddawaj się, nie przestawaj robić tego, co kochasz, ale… wspominałem wcześniej o szczęściu. Możesz mieć super umiejętności, ale nie oznacza to, że będziesz w stanie zajmować się tym profesjonalnie. Tutaj właśnie pojawia się szczęście. Jest tak wiele czynników, które muszą zaskoczyć jednocześnie. I praktycznie odbywa się to poza twoją kontrolą. Fakt, że akurat my możemy to robić jest szalony i na pewno wyraziłbym się o tym jasno. Ale oczywiście zamierzam wspierać go we wszystkim, co będzie chiał robić.

Temat ojcostwa też został poruszony na tym albumie. Jak bycie w zespole wpływa na twoją rodzinę i na odwrót?
Na tym etapie jest to bardzo mocno splecione. Ciężko mi opuścić dom, kiedy jedziemy w trasę. To bardzo trudne. Myślę, że nikt nie zasługuje na to, żeby to robić i jeszcze mieć rodzinę, która wspiera go we wszystkim, co sobie wymyśli. Moja żona też jest muzyczką, więc w pełni to rozumie. Mam niesamowite szczęście. Jeśli już to myślę, że rodzina sprawia, że nie lekceważę zespołu. Każdy, kto podróżuje może potwierdzić, że klisza o tym, że związki na odległość są bardziej zażyłe, nie jest prawdą. Na koniec dnia liczy się tylko jedna rzecz – przyjaciele i rodzina. Ludzie dookoła ciebie. Zrozumiałem to dobrze dzięki temu, że często opuszczam dom.

W materiałach promocyjnych dotyczących „Atlas Vending” powiedziałeś, że nie jesteście usatysfakcjonowani swoją muzyką, jeśli nie stanowi ona kroku naprzód w stosunku do poprzednich nagrań. Czy podczas tworzenia muzyki na ten album był jakiś moment, w którym pomyślałeś: „Tak, to jest właśnie ten progres”? Jesteś może jakoś szczególnie dumny z któregoś z kawałków?
Myślę, że jest kilka konkretnych piosenek, co do których mam poczucie, że są oczywistymi krokami naprzód. Jedna z nich to „Framed by the Comet’s Tail”, a „A Boat To Drown In” to druga. W piosenkach takich jak np. „The Mirror” zdecydowanie zmierzamy do miejsca, które jest dla nas muzycznie wymagające, co jest spoko. „Pulse” to z kolei pierwsza piosenka, jaką przyniosłem chłopakom w postaci demo i od razu zauważyliśmy, że ma inny klimat od reszty naszych numerów i będzie stanowić idealny pierwszy numer na płycie. W pewien sposób pokazała nam drogę. Trzy piosenki, o których wspomniałem wcześniej to takie kawałki, w których większość słuchaczy wyraźnie usłyszy nasz progres. Myślę, że produkcyjnie to nasz najlepiej brzmiący album, a z kolei tekstowo – jak zauważyłeś – jestem bardziej dosłowny. Moje teksty nie są tak metaforyczne, jak do tej pory. To wszystko składa się na to, że się rozwijamy. nigdy nie możesz oczekiwać konkretnych efektów, ale tak nam wyszło i czujemy się z tym dobrze. Jesteśmy naprawdę dumni z tej płyty. 



Nagraliście ją z Benem Greenbergiem i Sethem Manchesterem. Jaka była różnica we współpracy z nimi i Stevem Albinim, który produkował „Strange Peace”?
Tym razem było więcej luzu, co pewnie nie jest żadną niespodzianką. Steve jest bardzo spoko, kocham go i bardzo podobała mi się to podobało, ale współpraca z nim przypomina po prostu biznes. Wchodzisz, wychodzisz, następne podejście. Z Benem i Sethem jesteśmy bliskimi przyjaciółmi, więc było mnóstwo śmiechu i wspólnych posiłków. Nawet spaliśmy w studiu… Było zatem więcej zabawy i tyle czasu na eksplorowanie dźwięku, ile tylko chcieliśmy. Próbowałem jakieś… sześć różnych gitar w jednym kawałku, a do tego jeszcze wzmacniacze i efekty… Sprawdzaliśmy wszystko, na co mieliśmy ochotę. Ze Stevem mieliśmy całość zaplanowaną jeszcze przed wejściem do studia. On po prostu nagrywa, a ty masz swoje podejścia. Uwielbiam taki styl działania – jest w nim wiele wartości – ale tym razem nie chcieliśmy się spieszyć, ani narzucać sobie limitów.

Promując ten album, mieliście zagrać m.in. w Polsce, ale oczywiście zostaliście zmuszeni do odwołania całej trasy. Jak się z tym czujesz?
Szczerze nie pamiętam, żebyśmy przez dziesięć lat grania, kiedykolwiek odwołali koncert. To dla nas wszystko. Robimy wszystko, co w naszej mocy, żeby dotrzeć na każdy gig, sprawić żeby się odbył i zagrać najlepiej jak potrafimy. To bardzo trudny czas dla wszystkich muzyków i osób z branży muzycznej. Dopiero w takiej sytuacji zdajesz sobie sprawę, jak bardzo twoje szczęście zależne jest od muzyki granej na żywo. Serio. Dla mnie to kwestia socjalizowania się – praktycznie nie wychodzę z domu, chyba że na koncerty. I tyle. Jak mi to odebrano, pomyślałem sobie: „Wow” (śmiech). Nie widuję już praktycznie nikogo poza moją rodziną. Ciężko się do tego przyzwyczaić. Nie chcę się do tego przyzwyczajać. Tak szczerze to staram się… jakoś trzymać i mieć nadzieję, że wyjdziemy z tego i będziemy mogli znowu zagrać w Polsce.

Sprawdź nasze pozostałe wywiady – tutaj!


Jeżeli podobają się Wam treści, jakie prezentujemy i chcecie nas wesprzeć, możecie odwiedzić nasz profil na Patronite:

Posted in WywiadTagged