W erze przedinternetowo-youtubowej jedynym sposobem, żeby obejrzeć klip ulubionego artysty była próba upolowania go na MTV lub Vivie, nasiąkając niekiedy przy tym kolejnymi wspaniałościami lub niszcząc sobie głowę sporą dawką szajsu, które leciało pomiędzy. W najlepszym przypadku, jeśli piosenka była hitem, to samo polowanie zwykle bywało bardzo krótkie, a gdy zespół był niszowy, to niekiedy ujrzenie klipu do jakiegokolwiek kawałka bardzo często graniczyło z cudem.
Siedziało się wtedy godzinami przed telewizorem, z piekącymi odciskami na palcu, który obsługiwał na pilocie do VCR przycisk „nagrywaj” i rejestrowało się wszystko jak leci, dopóki oczywiście starczało taśmy w kasecie. Albo, gdy rodzice spali włączało się nagrywanie programów nadawanych późną nocą, bo wtedy można było złapać najciekawsze rzeczy. Mimo tych wszystkich zabiegów nigdy nie udało mi się dopaść za gówniarza żadnego klipu Nitzer Ebb. Jaki był tego powód, pewnie nigdy się nie dowiem. Natomiast inną sprawą jest to, że może lepiej, iż tak się stało…
Nitzer Ebb to świetny zespół, nie ma do tego najmniejszych wątpliwości.
„Ebbhead” i „Big Hit!” to wyśmienite płyty, które gościły w moim walkmanie nieskończoną ilość godzin. Jednak w okresie mojej największej fascynacji, zespół praktycznie już nie istniał. Dlatego nie byli promowani w MTV, nie ukazywały się o nich żadne informacje w żadnej prasie muzycznej. Null, zero, nada. Po wielu latach udało się w końcu w internetach odkopać ich klipy i no cóż-czar nieco, kurwa, prysł.
Gdy przyjrzeć się tym gościom pierwsze co się rzuca w oczy, oprócz pięknie umięśnionej sylwetki à la kolarz i mega stylizacji z podrzędnego secondhandu, to oczywiście gwarancja ostatniego miejsca w każdym konkursie piękności.
Bon Harris to niestety nie boski Fabio, a cudownych rysów twarzy Davida Hasselhoffa, mimo usilnych prób, nie odnajdzie się w facjacie Douglasa McCarthego.
Nie mnie jednak oceniać męskie kanony piękna, lecz gdybym mógł zasugerować jedną tylko rzecz, to z tak słabymi atrybutami można by przyjrzeć się karierze Milli Vanilli i wynająć dwóch przystojnych niuniusiów, którzy by na scenie i w klipach odgrywali prawdziwych artystów, a za kotarą same chłopaki z Nitzer Ebb mogłyby w tym samym momencie brać kąpiele w stosach dolarów. Wybujałe ego jednak zmusiło ich do własnodzielnych prób scenicznych, co zaowocowało między innymi propozycją klipu dla dzisiejszego pRICZingu. Więc może nie wyszło tak wcale najgorzej.
Agustin Egurolla po obejrzeniu układu tanecznego w tym klipie mógłby zejść na zawał a te kocie ruchy, które udoskonalili kilka lat później Backstreet Boys, Worlds Apart, Caught In The Act, East 17, Westlife, Eiffel 65, US5, No Mercy, Boyzone, O-Zone, i cała reszta tego wspaniałego gówna zwanego Boysbandami, zrobiły mi bardzo wielką krzywdę w życiu. Szok, którego doznałem, wciąż odbija się echem w mojej głowie i mimo usilnych prób wymazania tego klipu z mojej pamięci, wciąż jak zahipnotyzowany wracam do niego raz na jakiś czas i myślę sobie, kto mógł w tak bezczelny sposób ich okłamać, że ten klip jest cool, oni wyglądają zajebiście a sam zespół będzie mógł po tym zasiadać w panteonie największych gwiazd sceny muzycznej lat 90-tych. Wtedy, podczas kolejnej projekcji zadaję sobie sam w głowie następujące pytanie: „co tu się, kurwa, dzieje?”, po chwili odpowiadając sobie niemal bezgłośnie: „nie mam najmniejszego pojęcia” i włączam wideo od początku, zastanawiając się jednocześnie w duchu, jak wiele zła jest w stanie człowiek wyrządzić innemu człowiekowi na tym okropnym i podłym świecie…
Ulubione momenty:
0:39 – wow
0:48 – wow, part 2
1:55 – wow, part 3
2:25 – wow, part 4
03:04 – krótki dystans