Słońce daje się we znaki coraz bardziej, a to znak, że zbliżamy się do – słynącego z niesamowitych upałów – Off Festivalu. Jako, że jest to wydarzenie, na którym równie łatwo jest poznać swoją nową muzyczną miłość, jak i przypadkowo ją przegapić, dzisiejsze #Nieznasz poświęcamy w całości wykonawcom, których występy uświetnią sierpniowy weekend w Katowicach. Wybraliśmy po jednym z każdego dnia. Gotowi do poznania twórców najgorszej piosenki świata, zespołu – karaoke i człowieka – tajemnicy ze strychu? My tak!

Piątek będzie dniem, w którym nagromadzenie koncertów „nie do odpuszczenia” będzie najwięcej. Wiadomo, trzeba kiedyś skoczyć na piwo czy jakieś pierogi. Ewentualnie po prostu poleżeć na ziemi w czterdziestostopniowym upale. I choć z pewnością sami się na to w którymś momencie skusimy, na pewno nie zdarzy się to w trakcie koncertu Housewives.

To chyba jeden z najbardziej tajemniczych tworów w tegorocznej edycji Offa. Wywiadów z nimi niewiele a w serwisach streamingowych mieszają się z innym zespołem o tej samej nazwie. Jednocześnie na londyńskiej scenie otoczeni są ogromnym kultem, a od puszczania ich „antyradiowej” (nie mylić z Antyradiem) muzyki nie stroni brytyjskie BBC 6. Co zresztą nie umyka uwadze wielkich wytwórni. Housewives z dumą chwalą się recenzją jednego z notabli Warner Music, który po usłyszeniu ich kawałka na antenie, napisał na Twitterze, że to najgorsza piosenka jaką kiedykolwiek słyszał.

Mimo wszystko londyńczycy mają szczęście do mniejszych wytwórni. Swój kultowy status zawdzięczają wydaniu pierwszej epki w legendarnym Faux Discx, w którego portfolio można znaleźć chociażby wydawnictwa Women. Swoją drogą rzeczona epka oraz pierwsze LP w ich dorobku – „Work” – często nawiązują do twórczości kolegów z Calgary. Dzisiaj Housewives należą z kolei do katalogu Rocket Recordings – obok szwedzkiego Goat czy gigantów brytyjskiego noise’u – Gnod. I są chyba najbardziej zbliżonym brzmieniowo zespołem do ekipy z Manchesteru. W opisie na stronie Off Festivalu kreowani są także na godnych następców This Heat i Einstürzende Neubauten. Wszystko się zgadza – szczególnie w kategorii występów na żywo. Po zeszłorocznym występie nowej inkarnacji This Heat poprzeczka zawieszona jest wysoko. Doniesienia z Wielkiej Brytanii mówią, że dla Housewives to żaden problem.




Choć offowa sobota nie wygląda aż tak efektownie, jak piątek, to i tak biegania między scenami będzie co niemiara. O grających tego dnia Rolling Blackouts Coastal Fever pisaliśmy w Nie Znasz #10, więc tym razem skupiamy się na naszej cichej faworytce w wyścigu o serca publiczności – Wednesday Campanella.

Choć bliższe prawdy byłoby stwierdzenie – „faworytach”, bo wbrew temu, co prawdopodobnie zobaczymy na Scenie Eksperymentalnej, oficjalnie jest to trio. Zespół powstał w Tokio w 2011 r., kiedy Yasuhiro Fukunaga (ukrywający się pod pseudonimem Dir.F)  – menadżer w wytwórni Tsubasa Records spotkał Kenmochiego Hidefumiego – tworzącego instrumentalny hip-hop w wytwórni Hydeout Productions – założonej przez absolutną legendę japońskiego hip-hopu – Nujabesa. Dir.F miał pomysł na założenie nowej, żeńskiej grupy a Kenmochi chciał wyrwać się trochę ze stylu, z którym był kojarzony. Panowie zaczęli szukać wokalistek.

I choć w planach mieli zwerbowanie ich aż trzech, poprzestali na jednej – KOM_I, którą spotkali na imprezie u wspólnego znajomego. Hidefumiego zauroczyło to, jak jej wokal pozornie nie pasuje do jego muzyki i producencki duet (choć obowiązki Dir.F-a w zespole opisywane są na Wikipedii jako „director, utility man”) zdecydował się współpracować wyłącznie z nią (poza pierwszą płytą, na której udziela się jeszcze inna, niepodpisana wokalistka). To właśnie KOM_I jako jedyna reprezentuje swój zespół podczas występów na żywo, utrzymując je w stylu legendarnego, japońskiego karaoke. Panowie natomiast trzymają się z dala od sceny, twierdząc, że są tam niepotrzebni.

KOM_I doskonale dba jednak o to, żeby widzowie dobrze bawili się podczas jej koncertów a na brak scenicznych wydarzeń z pewnością nie można narzekać. To samo można powiedzieć o samej muzyce – połączenie j-popu z hip-hopem oraz tekstów mieszających wielkie, historyczne postaci i wydarzenia z grą japońskim i angielskim słowem, brzmi jak czysta przyjemność. Z pewnością docenią to ci, którzy w sobotni wieczór wybiorą Wednesday Campanellę ponad wielką i bardzo popularną Aurorę.




Przenosimy się do niedzieli, ale zostajemy na Scenie Eksperymentalnej. Tym bardziej, że jej niedzielnym kuratorem będzie sam Ariel Pink. Czego możemy się zatem spodziewać? Oczywiście mnóstwa porąbanych rzeczy. Jedną z gwiazd tego dnia będzie np. kolega Ariela z Haunted Graffiti – Gary War. My jednak skupimy się na wykonawcy, który zaprezentuje się przed nim.

Mowa oczywiście o Harrym Merry – prezentowanym w opisach jako jeden z najdziwniejszych wykonawców w historii Off Festivalu. Holender – trochę jak wspomniani wcześniej Housewives – otoczony jest jednocześnie ogromnym kultem, jak i tajemniczą łuną. Wiadomo tylko, że występuje od 1996 roku, choć aż pięciu lat potrzebował, aby opuścić (dosłownie!) strych ze swoją muzyką. Nic w tym dziwnego – Harry uczył się grać na pianinie od ósmego roku życia i bardzo dużo czasu zajęło mu później doszlifowanie swojej – opartej na klawiszach – muzyki do poziomu, w którym będzie raczej mierzić niż sprawiać przyjemność typowej publice. Bo właśnie na tym poczuciu zgrzytu najbardziej zależało Merry’emu. A dotarł do niego łącząc liczne inspiracje – od rock’n’rolla po serbski turbo folk.

Dalszy obrót spraw jest zatem zrozumiały – do Harry’ego odezwali się wydawcy związani raczej z muzyką punkową, a ten współpracując z nimi wykonał obrót o 180 stopni i zaprezentował światu swoje jawnie popowe oblicze. Kiedy z kolei zyskał status wykonawcy, którego piosenki wpadają nawet w ucho… wydał płytę ze swoimi najwcześniejszymi i najbrudniejszymi kawałkami nagranymi w całości na strychu. Jak łatwo się domyślić – jedni go za to kochają, inni nienawidzą.

Harry Merry lawiruje między tymi dwoma estetykami do dzisiaj, wobec czego jego występ na Off Festivalu jest jedną z najbardziej nieprzewidywalnych rzeczy, jakie mogą nas spotkać. No, może poza charakterystyczną fryzurą i przebraniem za marynarza, które stanowią jedyny konstans w karierze Holendra. I choćby dlatego warto zobaczyć go na katowickiej scenie.




Mało Ci nowej muzyki? Sprawdź playlisty #nieZnasz na Spotify: